PUBLIC RELATIONS - Nova Medusa vel Nowa Meduza

Lorem Ipsum
Dolor sit amet, 12
12345 Consectetur
(Adipiscing)

+00 012 345 678
+00 012 345 678 (fax)

example@example.com
                                       @  Przeciw wichrom @
Kliknij spis treści:
Przejdź do treści

Menu główne:

PUBLIC RELATIONS

24.08.2021

"J...ć PiS", czyli bezsilna agresja?

Wulgaryzacja języka u młodziaków z korporacji zupełnie mnie nie dziwi. Po pierwsze, czym taki osobnik może zapunktować, by udowodnić jedność ideową z zachodnią kulturą polityczną?  Po drugie, ów młody ambitny Polak, choćby skakał powyżej przysłowiowych nerek, nie przeskoczy układów rodzinnych i prestiżowych cudzoziemców. Wystarczy luknąć na dynastie kapitalistyczne i sprawdzić jak się w koncernach robi kariery. Demokracji dla tubylców nie ma ani w lokalnych oddziałach, ani tym bardziej w centralach. Tak więc młodzi mogą zabłysnąć jedynie drąc się entuzjastycznie w rytmie ośmiu gwiazdek. No, bo ich szefowie nie są na tyle odważni w kraju postrzeganym przez nich jako reżim autorytarny.

Jak donosi Onet "Po kilku miesiącach od protestu w sprawie zakazu aborcji młoda gdańszczanka dostała od policji wezwanie na przesłuchanie. Funkcjonariusze zarzucają jej m.in. używanie zwrotu "J...ć PiS". Pomińmy inne używane zwroty i figle, choć zapewne są równie dowcipne. I dalej za Onetem: "Profesor Romanowski ironizuje, że policja wzywająca Landowską na przesłuchanie powinna też sporządzić wnioski o ukaranie wobec raperów czy np. aktorów. W rozmowie z Onetem podkreśla, że nie jest zwolennikiem języka agresji w debacie publicznej. - To nie jest jednak ten przypadek. Tu mówimy o zgromadzeniu spontanicznym, gdzie taka forma ekspresji i krytyka działań rządu jest dopuszczalna". I dalej "Mecenas Romanowski podkreśla, że w całej sprawie kluczowy jest kontekst. "W demokratycznym państwie prawa używanie słów »J...ć PiS« w miejscu publicznym podczas zgromadzenia spontanicznego wyrażającego sprzeciw wobec tzw. Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zakazu aborcji stanowi wyraz dozwolonej krytyki" - uważa prof. Romanowski.

Wprawdzie podzielam opinię, że termin, powód i okoliczności wspomnianego orzeczenia Trybunału (zwłaszcza frustracja młodego pokolenia), były samobójczym strzałem w stopę PiS, podobnie jak ustawa o futrzakach, ale narracja mecenasa jakoś mnie nie przekonała. A więc po kolei.
 1. Czy karać raperów, aktorów i innych artystów za performanse z wulgaryzmami? Uważam, że nie,  jeśli wulgaryzm pełni funkcję kreatorską, np. twórczości językowej (vide Jan Himilsbach), w przeciwieństwie do chamskiego przekazu politycznego. Tylko kto okaże się nie dość stronniczy, by sprawiedliwie dokonać tego rozróżnienia?
 2. Wymiana 8. gwiazdkowego "J...ć PiS" na 9. gwiazdkowe "J...ć Pejo" zapewne pozbawiłaby wdzięku powiedzonko w oczach kontestatorów. Z pewnością jednak takie hasła prowokują do wzmożonej agresji pod byle pretekstem.
 3. Co bardziej prymitywni mogą potraktować ośmiogwiazdkowiec  jako przyzwolenie nawet na gwałt seksualny.
4. Trudno mówić o zgromadzeniu spontanicznym, jeśli wymagało ono działań organizacyjnych, m.in. w mediach społecznościowych.
 5. Utrwala ono społeczną normę utraty powściągu i "zdziczałej" reakcji wobec ludzi o innych poglądach.

Tak więc, wbrew retoryce adwokackiej, zaszczepienie agresywnych wulgaryzmów w przestrzeni publicznej nie jest bynajmniej jedynie niewinnym sprzeciwem wobec niechcianych decyzji władzy. W dodatku jest nie tylko psuciem narzędzi naszej wspólnej komunikacji, ale dużym krokiem do samozagłady narodu jako spójnej całości. Może przesadzam, ale widzę w tym łapkę Piątej Kolumny...

13.06.2021

Moc informacji a... klituś-bajduś

Prezydent Biden ma pecha, gdy idzie o brzmienie jego nazwiska w języku polskim, gdyż kojarzy się ono z wciskaniem innym bredni, głupim dyskursem i zmyślonymi opowieściami nie na temat. Polscy wyborcy są jednak rozsądni, gdyż nie bacząc na nazwisko "Duda", co współcześnie kojarzy się trąbą, wybrali go na swojego prezydenta, a nie złotoustego liberała Trzaskowskiego. Rywal Dudy miał pecha, co Polacy dostrzegli gołym okiem. Czego się biedak dotknął jako człowiek władzy, to rozpadało się, ulegało anihilacji, vide ściekowa katastrofa ekologiczna w Warszawie zarządzanej przez Trzaskowskiego.
  Liberał Trzaskowski może miał pecha, ale chyba nie nadawał się na prezydenta z racji patologicznego lenistwa, stąd przysłowiowe w stolicy Polski "trzask prask i po wszystkim". Podobnie się działo za czasów byłego premiera Tuska, którego przygarnęła do Unii Angela Merkel z racji jego uniżonego germanofilstwa. Promocja wiernopoddańczego i prostackiego Tuska skończyła się fatalnie, bo w kluczowym momencie negocjacji chamowato obraził on zwolenników brexitu, a zaistniały "efekt motyla" przeważył szalę chwiejnej brytyjskiej determinacji.

Politycy, a zwłaszcza przywódcy polityczni powinni zatem ważyć decyzje, a w tym i decyzje werbalne. Demokracje liberalne, neoliberalne a także chrześcijańsko-liberalne (te ostatnie też są liberalne, ale z komponentą moralności chrystianistycznej) są budowane na głosach milionów wyborców. Tymczasem Bidenowi, Merkel czy jej kreaturom w Unii ("kreaturom" w rozumieniu kard. Richelieu) wydaje się, że mogą robić i paplać co zechcą, bo i tak siedzące w ich kieszeni koncerny medialne omamią "motłoch". Pani Merkel przygarnęła na tej zasadzie miliony "uchodźców" z Maghrebu, Azji, a nawet południa Afryki, mamiąc Niemców poprawno-polityczną wizją układnego niewolnika o śniadej skórze. I przysięgając im w telewizji wraz z przywódcą SPD, że załatwiają dla Niemiec "czyste złoto".  Miało to stanowić remedium na brak taniej siły roboczej w zachodniej Europie z powodu nikłego przyrostu naturalnego. Wyczerpały się dostawy  Polaków i środkowowschodnich Europejczyków po zburzeniu ich gospodarek przez reformatorów sponsorowanych przez Zachód. No, to sięgnięto dalej, ale szkopuł tkwił w barierze kulturowej.

Zarówno Biden, który na wejściu popełnił ten sam błąd, co pani Merkel, jak i "kreatury" z władz UE wiedzą, że ich czas szybko mija, bo opinia publiczna odwraca się od pustych gestów politycznej poprawności, jak np. od klękania na boiskach, by uczcić ofiary czarnego niewolnictwa.  Ludzie oczekują od polityków nie dyrygowania infantylnymi gestami, ale gospodarki realnej i poszanowania nie tylko praw mniejszości, ale także większości. Ciekawe, że niektóre liberalne rządy prawa większości bezczelnie wręcz ignorują, np. prawa religijne lub obronę przed agresją grup mniejszościowych. Jeśli mieszkańcy Europy Środkowo-Wschodniej generalnie myślą o rasizmie z odrazą, to przecież Polacy i Węgrzy nigdy nie mieli własnych kolonii, więc nie muszą za to przepraszać. Polscy piłkarze, jeśli są wierzący, mogą natomiast przyklęknąć, przeżegnać się i krótko pomodlić się za ofiary zbrodniczych imperializmów. Tyle, że nie wiem, czy spotka się to ze zrozumieniem w Sankt Petersburgu w Rosji, której Prezydent darzy głębokim uczuciem sylwetkę generalissimusa Józefa Wissarionowicza Stalina w blasku jego totalitarnych dokonań. (sjw)  

30.12.2020

Nazistowski kurczak z Polski

Jako analityk politycznego języka miłości z radością wchodzę na portal Onet. Dzisiaj natknąłem sie na wielki tytuł:
Odszedł z Chelsea, bo... zatruł się polskim kurczakiem

I podtytuł: Andre Schurrle, były reprezentant Niemiec, przyznał, że nie zrobił kariery w Chelsea, ponieważ… zatruł się w Polsce kurczakiem i mocno to przechorował. Jednocześnie od tamtej pory jest wegetarianinem.

Normalnie uważny czytelnik Onetu poprzestałby na tym z przekonaniem, że polskie kurczaki niszczą kariery niemieckich reprezentantów i dlatego ci przegrywają co rusz. Wyśle więc sto linków do przyjaciół, by pokazać perfidię katoli.

Niestety moje fatalne skłonności analityczne skłoniły mnie do uważniejszej lektury tego, co okazało przekładem wywiadu Andre Schurrle, byłego reprezentanta Niemiec. Co twierdzi Schurrle:
"Zachorowałem na salmonellę, a wszystko przez kurczaka, którym zatrułem się na zgrupowaniu przed wyjazdowym meczem z Polską – powiedział były reprezentant Niemiec. – Zatrucie było bardzo mocne, nie mogłem się ruszyć z łóżka. Straciłem kilka kilogramów, a kiedy wróciłem do zdrowia, byłem tak osłabiony, że nie byłem w stanie ponownie wywalczyć miejsca w podstawowym składzie Chelsea. I dorzucił, że w świecie piłki często czuł się bardzo samotny, a w ostatnich latach coraz częściej brakowało mu przebłysków na boisku.

Z wypowiedzi Andre, zresztą skromnej i samokrytycznej, wynika, że struł się kurczakiem na zgrupowaniu niemieckiej kadry futbolowej przed wyjazdem w 2014 roku do Polski na mecz reprezentacji. Który notabene Niemcy przerżnęli 0:2. Piłkarz nie przytacza bynajmniej "narodowości" fatalnego kurczaka. Jednak anonimowy redaktor z Onetu konkluduje: "Były piłkarz przyznał, że od pechowej dla niego wizyty w Polsce, nigdy nie miał w ustach kurczaka. Mało tego, przeszedł na wegetarianizm".

Na podstawie tekstu można wyciągnąć kilka wniosków:
1. Redaktor Onetu kreatywnie przekłamuje prosty tekst wywiadu w anglojęzycznym piśmie bulwarowym.
2. Redaktor Onetu przypisując "polskość" kurczakowi ze zgrupowania niemieckiej kadry uzasadnia porażkę reprezentacji Niemiec i zniszczenie kariery jednego z filarów tej drużyny.
3. Drugą przesłanką "polonizacji" niemieckiego kurczaka z salmonellą może być konkurencyjność polskiego rolnictwa dla niemieckich firm.

No, i widzicie Państwo jak się "ukręca" fejkniusa na Onecie. Zupełnie to brzmi jak
"słabo pozytywny" wynik testu Murańki na Turnieju 4. Skoczni. Czyżby znowu jakieś gebelsy zapragnęły nas oszwabić? Niestety polska konkurencja bardzo ich niepokoi. (sjw)

02.07.2020

Wykluczenia przez Twitter

Prezes PZPN Zbigniew Boniek zaćwierkał na Twitterze: "Prezydent Polski dzisiaj może być wybrany głosami ludźmi środowiska wiejskiego, głosami emerytów i ludzi z podstawowym wykształceniem. To chyba trochę dziwne w tak pięknym i rozwijającym się kraju jak nasza Polska (znaki graficzne)
Portal odebrał skargę na byłego piłkarza i poinformował Bońka, że przeanalizował zgłoszoną treść i nie zidentyfikował żadnych naruszeń przepisów Twittera oraz prawa niemieckiego. Konkluzja Twittera: "W związku z tym w tej chwili nie podjęliśmy żadnych działań".

Komentarz:
Prezes polskiego związku sportowego PZPN kwestionuje prawo znacznej części wyborców, m.in. obywateli pochodzących ze środowiska wiejskiego, emerytów i ludzi z podstawowym wykształceniem do wpływu na wybór władz politycznych w Polsce.
* Tym samym uderza na łamach popularnego medium w podstawy ładu konstytucyjnego w Polsce i dziwić może, iż osoba o takim statusie społecznym bezkarnie może ten ład naruszać.
* Symptomatyczna jest także reakcja Twittera wobec ataku Bońka na ład konstytucyjny w Polsce. Otóż nie stwierdził on naruszenia jakichkolwiek standardów ingerencji politycznej w prawa człowieka i obywatela według ... prawa niemieckiego obowiązującego na polskojęzycznym Twitterze (?!).

Wnioski z tego wydają się być dość oczywiste.
1. Konieczne jest podjęcie procedury prawnej w kwestii zdelegalizowania Twittera na terenie Polski, gdyż przy jego wsparciu zdemoralizowane jednostki, wynarodowione elity, a także obce agentury, mogą bez przeszkód dysfuncjonalnie wpływać na polskie państwo.
2. Prokuratura powinna wszcząć z urzędu śledztwo w sprawie próby podważenia przez notabla sportowego Z. Bońka praw wyborczych dużych grup społecznych. Z racji autorytetu jakim cieszy się pełnione stanowisko, jak i on osobiście, może to prowokować dążenia do likwidacji praw wyborczych na terenach wiejskich i małomiasteczkowych oraz praw emerytów i ludzi z niższym wykształceniem. Przykładem mogą być ataki fizyczne na plakaty i mienie osób wyrażających poparcie dla Andrzeja Dudy.
3. Jeśli uznany zostanie wzorzec wolności słowa propagowany przez Twitter, można będzie wówczas publikować, np. w mediach RFN, teksty typu: "Kanclerz Niemiec dzisiaj może być wybrany głosami ludźmi środowiska wiejskiego, głosami emerytów i ludzi z podstawowym wykształceniem. To chyba trochę dziwne w tak pięknym i rozwijającym się kraju jak nasze ukochane Niemcy. Czy możemy sobie pozwolić na tolerowanie panoszenia się tych grup w naszej demokracji?". Pachnie mi to ustawami norymberskimi, tyle, że zamiast Żydów, współcześni liberalni postfaszyści chcą eliminować Polaków spoza dużych miast, a do tego emerytów i osoby o niższym statusie wykształcenia.

Na marginesie warto nadmienić, że szkół nie ukończyli choćby: Alfred Nobel, Aleksander Bell, Tomasz Edison, Henry Ford, Virginia Woolf, Walt Disney, czy Marek Hłasko. Z polskich artystów matury nie uzyskali Andrzej Wajda, Zbigniew Hołdys, Paulina Młynarska, Edyta Górniak i wielu innych, zaś z zagranicznych John Travolta, Al Pacino i także tłum innych. Pan Boniek lobbując za prezydenturą kandydata Platformy powinien, być może, przed twittowaniem najpierw stuknąć się w czoło. Tyle się nagłówkował w trakcie kariery, że nie powinno chyba już zaszkodzić. (sjw)


27.05.2020

Szacher macher marszałkissimusa

Jak Polska długa i szeroka rozlega się płacz i zawodzenie polityków Prawa i Sprawiedliwości. Przedmiotem biadolenia jest fakt, iż platformerski marszałek Senatu Tomasz Grodzki nie dotrzymał słowa i nie skrócił terminu "pochylania się" Senatu nad ustawą "neowyborczą". Ma to storpedować wybory prezydenckie, a do tego Andrzej Duda nie będzie mógł wygłaszać niekończących się mów. Mowy te drażnią opozycyjne niemoty, którym trudno bez kartki sklecić dwa zdania z sensem.

Nie mogę już słuchać tych jęków wielokrotnie zjednoczonej prawicy, bo scyzoryk otwiera mi się w kieszeni, co grozi samowolnym zabiegiem chirurgicznym bez uprawnień. W przeciwieństwie do uprawnień Pana Marszałka, który rżnął kogo popadło, gdy tylko pacjent zrozumiał aluzję. Tak przynajmniej donoszą wraże mu media. Pozwolę sobie zatem pokrótce wyjaśnić, o co tu chodzi senackim tytanom malwersacji, capo di tutti capi korupcjonizmu oraz obstrukcji kolejkowej, by choraczek zmiękł i zabulił.

Po pierwsze, trzeba być, mówiąc delikatnie, umysłowo dysfunkcjonalnym, by wierzyć ślepo obietnicom takich adoratorów prawdy, jak parlamentarzyści Tomasz Grodzki, Borys Budka, czy obecnie chyba peeselowiec Michał Kamiński. Owi adoratorzy prawdy wyznają dialektyczną zasadę wielkiego Lenina: "Kto wierzy na słowo, ten jest beznadziejnym idiotą, na którego można tylko ręką machnąć". Nic dziwnego, bo przecież, jak zauważa Pan 3.Grodzki, wciąż "pojawiają się nowe wątki", bodaj kopertowe, tak jak to było w zarządzanym przez niego szpitalu. Warto dodać, że Lenin, podobnie jak Grodzki, nie tylko dostrzegał nowe wątki, ale wolał zamiast nudnej obstrukcji stosować bardziej aktywistyczne metody. Najpierw uznał wyniki wyborów, gdy bolszewicy ponieśli porażkę (107 na 703 miejsc), a następnie rozpędził Zgromadzenie Ustawodawcze, bo pojawiły się nowe wątki, które rozwijali twórczo towarzysze z CzeKa.

Po drugie, zgodnie z ideami Wielkiego Wodza Proletariatu do realizacji celów rewolucji libertyńskiej niezbędna była "rewolucyjna inicjatywa mas" skoncentrowana, u nas na przykład, w Sądzie Najwyższym. Sąd ten bynajmniej nie całkiem był "samosądem", choć tak się mogło wydawać. Otóż kadry oszlifowane w Stanie Wojennym i latach Transformacji Ustrojowej w lot chwytały wszelkie internacjonalistyczne inicjatywy. Wystarczało, że coś przyśniło się przywódcom światowym, takim jak Wielcy Kanclerze, czy Grupa Bilderberga. Ostatnio przyśniła się im Polska jako udzielna federacja landów, więc nic dziwnego, że nasi kochani Senatorzy rzucili się na barykady. W Brukseli i Berlinie ładują im baterie, a potem hulaj dusza piekła nie ma i tygryski robią blitzkrieg! Tak naprawdę, owe Trio żywcem odgrywa na zmianę Papkina, Lejzorka Rojsztwańca i Józefa Szwejka. I byłoby wesoło, gdyby nie ta cholerna pandemia... (sjw)

14.03.2020

Opętanie w Senacie

Na wstępie uczciwie trzeba podkreślić, że nie stwierdzono, by panujący nam obecnie koronawirus wpływał jakoś istotnie na procesy myślowe lub uczuciowe. Jednak to, że czegoś nie stwierdzono, nie oznacza bynajmniej, że nie istnieje. Nauka nie potwierdza na przykład istnienia aniołów i diabłów. Wystarczy jednak, że zerkniemy na czołowe figury polskiego parlamentaryzmu, takie np. jak marszałek Senatu Tomasz Grodzki, a dostrzeżemy wyraźny wpływ złego ducha wespół ze wspomnianym wirusem.

Pod wpływem złego demona Tomasz Grodzki, jeszcze jako ordynator szpitala, jak twierdzą pacjenci i ich rodziny, zapobiegliwie korumpował podległy mu oddział. Według świadków odbywało się to wówczas w dość pasywnym trybie, tylko przez wysuwanie i zasuwanie szuflady biurka.

Gdy został marszałkiem Senatu, a szczególnie po wybuchu epidemii w Wuhan, nastąpiła dramatyczna akceleracja funkcji duchowych Tomasza Grodzkiego. Ostatnio obleciał wraz z obstawą ogniska Covid-19 w Japonii i włoskich Alpach. Zapewne by zaimplementować nabytą w lot wiedzę w polskim Senacie. Wbrew oszczerstwom PiS-owskich aparatczyków Marszałek wiedział z góry, że nic mu nie grozi, gdyż zgodnie ze znaną powszechnie dewizą "złego diabli nie wezmą".

Nie wiemy jeszcze jednak na ile udało się mu i jego współpracownikom zaszczepić wirusa w organizmach senatorów i służb senackich. Może być to o tyle interesujące, że marszałek zignorował liczne przewidziane prawem zasady ostrożności, a także pakt dżentelmeński z innym doktorem medycyny Stanisławem Karczewskim. Tomasz Grodzki miał jednak święte prawo, by zerwać tę umowę, gdyż Marszałek nigdy nie zapewniał Karczewskiego, że jest jakoby dżentelmenem.

Tak więc, czekamy cierpliwie na kwarantannę w Senacie, a z czasem także na niezbędne, stosowne egzorcyzmy. (sjw)


14.11.2019

Ulice jedności z okupantami Polski

W Żyrardowie radni, ponoć z Platformy Obywatelskiej (?!), przyjęli uchwałę zmieniającą ulicę Generała Nila-Fieldorfa na ulicę Jedności Robotniczej.

Nie jestem zwolennikiem opatrywania nazwiskami wybitnych ludzi miejsc publicznych. Nawet, jeśli byli z nimi związani za życia. Fatalnie bowiem brzmi w mediach, że pijackie burdy odbywają się na ulicy Jana Pawła II, czy Konopnickiej. Zatraca się wówczas związek wielkiej postaci z jej dokonaniami, a narzuca - w czasach powszechnego nieuctwa historycznego - skojarzenia banalne lub znieważające.

Jednak zamiana nazwy ulicy Fieldorfa na Jedności Robotniczej jest czymś znacznie gorszym, bo gloryfikuje przymus bolszewickiego wcielenia do PPR patriotycznej polskiej partii socjalistycznej PPS. Polska Partia Robotnicza, podczas de facto okupacji radzieckiej we wstępnych latach PRL-u, była w istocie partią komunistyczną opartą na zasadach sowieckiego totalitaryzmu. Ostra faza totalitarnego stalinizmu trwała aż do 1956 roku. Bagnetami zwalczano wówczas wszystko co należało do tradycyjnej polskiej kultury narodowej. Za to efektywnie inspirowano wojnę polsko-polską, by łatwiej rządzić skłóconym narodem.

Radni Żyrardowa, nie wiem na ile świadomie, naruszyli art. 256. kk, w którym zabrania się propagowania faszyzmu lub innego ustroju totalitarnego. W § 1. jest mowa o tym, że: "Kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa (...) podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności, albo pozbawienia wolności do lat 2". Czy jawne gloryfikowanie najgorszej fazy komunizmu w polskiej przestrzeni publicznej zasługuje tylko na burzę w szklance wody? Czy w Polsce obowiązuje jedno prawo, czy mamy już ustrój dzielnicowy? (sjw)



07.10.2019

Bohaterowie i zdrajcy - kilka wspomnień

Zanim kraj ogarnęła rewolucja Solidarności, za Armią Czerwoną wkroczyły komanda NKWD w latach 39-41, 44. i późniejszych. Komanda te posługując się sowieckimi kadrami miażdżyły ośrodki polskiej świadomości narodowej. Węszący nacjonalizm szpicle tropili nie tylko AK czy NSZ, ale także zwykłych ludzi opowiadających się, np. za "odchyleniem" Mikołajczyka. Mojego ojca wyrzucono wtedy z posady kierowcy ciężarówki, bo mówił dużo więcej niż było dozwolone. Rodzina przeżyła traumę i głód przez wiele miesięcy, dopóki łaskawie nie zezwolono mu na pracę kilkadziesiąt kilometrów od domu.

Przypadków takich było tysiące. Po jakimś czasie ludzie zaczęli odróżniać prowokatorów i szpiclów od normalsów. I nie chodzi mi o ludzi lewicy, czy prawicy, bo prawdziwym wrogiem i zdrajcą był ten, kto donosił na UB. UB-ecy mieli status panów życia i śmierci, znacznie wyższy niż aktywiści PPR i PZPR z naboru społecznego. Byli namaszczeni przez radzieckich "kamandirów", którzy obserwowali i kierowali walką polityczną w powiatach, czy środowiskach inteligenckich. Polacy, mimo, że pokancerowani przez okupację, co rusz tworzyli ogniska oporu. Pamiętam, bunt młodych w 1956, gdy w mieszkaniu gardłowali robotnicy i rybacy gotowi jechać do Poznania. Potem w 1968 szarpało mnie za ręce dwóch esbeków, a trzeci z tyłu ciągnął za włosy. Dobrze się stało, że nie zrobiłem któremuś krzywdy, bo kolegę za czynny opór tak spałowali, że jęczał przez całą noc rzucając się na deskach. Ja trochę oberwałem tylko w szpalerze pijanych ormowców, lali nas pięściami po głowach, ale obeszło się bez urazów. Kornela Morawieckiego wpychali później do samolotu na banicję trochę delikatniej. Reżim już ciut złagodniał.

Po tych nauczkach naród trochę zmądrzał. Sojuz jeszcze wtedy trzymał się mocno, więc zaczęliśmy kombinować jak tu przechytrzyć przeciwnika. Nawet z Maćkiem Tefelskim chcieliśmy napisać paszkwil na materializm historyczny i dialektyczny. Nie chciałem wejść do KPN-u, do czego namawiał mnie Tadzio Jandziszak. Za wielu szpiców krążyło w tym towarzystwie, nie chciałem, by mieli powód mnie szantażować. Zacząłem pisać do lubelskich "Konfrontacji" za namową Andrzeja Molika i z upodobaniem przemycałem to i owo w felietonach. Nawet zespół redakcyjny wybrał mnie po roku naczelnym, ale z Komitetu Wojewódzkiego posypały się gromy i okręg ZSP w trybie natychmiastowym mnie odwołał. W każdym razie znowu trochę namieszałem. Później na uniwerku zrezygnowałem z kierowania zakładem i pisałem w stanie wojennym aluzyjne felietony w "Przeglądzie Tygodniowym" oraz cybernetyczne artykuły o totalitaryzmie. Z felietonami bywało, że cenzura odwalała co drugi, zwłaszcza, gdy odmówiłem pisania przemówień dla Mariana Woźniaka, sekretarza KW w Wawie. A cybernetycznych artykułów i tak nikt nie rozumiał, przynajmniej w Komitecie Uczelnianym.

W latach 80-tych sowieckie imperium już zdychało. Sądząc z filipiki Wałęsy na partaitagu Platformy. uznał on założenie "Solidarności Walczącej" za zdradę. Myślę, że łże, bo powstanie radykalnej Solidarności Kornela Morawieckiego, buntowniczego nurtu Anny Walentynowicz i Gwiazdów, wyciągnęło go z niebytu. Generałowie Jaruzelski z Kiszczakiem wsparci przez Adama Michnika i Geremka wykreowali go czym prędzej na słoneczko Solidarności, ażeby spacyfikować niespokojne nurty. Parę gadżetów z krzyżem i Matką Boską, do tego podstawiony kapelan, no i ludzie dali się zwieść.

W pewnym sensie, Kornel Morawiecki miał rację, żeby nie zawierać ugody z poubowskim łbem smoka, bo doprowadziło to do ćwierćwiecza wyzysku. Wspólnie z KOR-em rozszabrowali co się dało, wyprzedali co najlepsze swoim niemieckim i francuskim sponsorom. Sam się dziwię, że jakoś udało się teraz odbić z tego szamba. Znacznie szybciej, bo po 10. latach odbilibyśmy się zawierając porozumienia z mniej zdemoralizowanymi kręgami nieumoczonymi w ubecję. Ale to już oddzielna bajka. (sjw)

19.09.2019

Beka Schetyny

W akcji "Nie świruj, idź na wybory" znane osoby w krótkich filmikach zachęcają, aby 13 października wziąć udział w wyborach parlamentarnych
Jak napisał w oświadczeniu RPO Adam Bodnar, popiera on inicjatywy zachęcające do wzięcia udziału w wyborach, ale sprzeciwia się konstruowaniu kampanii w oparciu o stereotypy dotyczące grup narażonych na dyskryminację, w tym osób chorujących psychicznie.
To jest skandaliczna akcja, która jednoznacznie obraża ludzi dotkniętych chorobami psychicznymi - powiedziała z kolei Ewa Krawczyk z Fundacji Pomóż Innym. (wiadomości.onet)

Komentarz: Czołowi polscy aktorzy Janusz Gajos i Wojciech Pszoniak (et consortes) upadli z afisza na bruk wprost do rynsztoka. Nie patetycznie, jak fortepian Szopena, ale jak menele, knajackie mordy, chamy opętane zerową empatią wobec nieszczęścia innych ludzi. Nie wiem jakim trzeba być draniem, by przedrzeźniać tiki i chorobliwe odruchy chorych psychicznie. Z dzieciństwa pamiętam, jak poruszyła mnie opieka znanego mi ulicznika nad kolegą, którego dotknął schizoidalny cień. Łobuziak ów chodził do innych, którzy zaczepiali tego kolegę i prosił ich, by tego nie robili. Powiem więcej, ten prosty chłopak był dla mnie później wzorem szlachetności i wrażliwości wobec ludzi z takimi schorzeniami.

Współcześnie, niemal u każdego, wprawny psychiatra lub psycholog może dostrzec odchylenia od normy. Ba, z osobistej obserwacji wyniosłem, że przedstawiciele tych zawodów także nie są wolni od obciążeń psychotycznych lub nerwicowych. Poważniejsze problemy psychiczne, zarówno rozwojowe, jak i stałe, ma co szósty Polak. Od różnorakich młodzieńczych nerwic począwszy, poprzez depresję będącą nie tylko chorobą duszy, ale i ciała, aż po choroby całkowicie zniekształcające obraz świata, np. jedną z licznych odmian schizofrenii. Większość ludzi dotkniętych takimi dysfunkcjami toczy heroiczny bój o właściwy poziom równowagi psychicznej. Jeżeli znajdą fachową pomoc terapeutyczną, życzliwą pomoc rodziny, sąsiadów, czy instytucji, to może zdecydować o tym, czy wygrają ze swoją chorobą. Tak jak wygrywa się z osteoporozą, rakiem lub zatruciem narkotykami.

Niestety duża grupa ludzi polityki i celebrytów, póki ich osobiście to nie dotknie, ma w tej kwestii wrażliwość nosorożca. Lider Platformy Obywatelskiej Grzegorz Schetyna uznał akcję filmików opatrzonych hasztagiem #nieświrujidźnawybory" za dowcipne. Pozostawię to bez komentarza, bo tak plugawa postawa dobrze pasuje do prymitywnej osobowości.

Jedno jest pocieszające w tej przykrej sprawie. To, że w jednej linii wobec tego zimnego chamstwa stanęli zarówno posłowie PiS, jak i wielu z innych partii, Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar, pełnomocnik ministra zdrowia do spraw reformy w psychiatrii Marek Balicki, prezes Porozumienia na rzecz Narodowego Programu Ochrony Zdrowia Psychicznego prof. Andrzej Cechnicki i przewodniczący Rady Zdrowia Psychicznego przy Ministrze Zdrowia prof. Jacek Wciórka.

Wobec tak szerokiego frontu oburzenia polityków dziwić może fakt, że ochrona zdrowia psychicznego była postrzegana w Polsce po 1989 roku jako peryferia budżetowe? Dlaczego nie walczy się z tym, co degraduje ludzi, a eliminuje się ofiary patologii? Niestety istotą "nowoczesnego kapitalizmu" jest dogmat, że słabych i chorych traktuje się jako odrzut. Mierzwę na której rosną finansowo i "kastowo" nadludzie z Korporacji. Nie dość, że rosną, ale i depczą tych, których uznają za mierzwę... (sjw)

29.06.2019

LGBT+, czyli sex w koncernach

Do sytuacji w oficjalnym oświadczeniu odniosła się również Ikea, która przypomina, że w czerwcu "obchodziliśmy dzień IDAHOT, Międzynarodowy Dzień Przeciw Homofobii, Bifobii i Transfobii" . - Z tej okazji opublikowaliśmy artykuł w naszym intranecie, prezentujący nasze wartości i stanowisko w tej kwestii, zgodnie z komunikacją Grupy Ingka - podała firma.
- Jeden z naszych pracowników opublikował komentarz pod artykułem, wyrażając swoją opinię w sposób mogący naruszyć dobra i godność osób LGBT+. Dodatkowo, pracownik faktycznie wykorzystał cytaty ze Starego Testamentu mówiące o śmierci, krwi w kontekście tego, jaki los powinien spotkać osoby homoseksualne. Wielu pracowników poruszonych tym wpisem kontaktowało się z naszym działem kadr - czytamy w oświadczeniu Ikei. (wiadomosci.onet)

Komentarz: Tak wyraźna deklaracja koncernu IKEA dyktująca prymat ideologii nieheteroseksualnych, może świadczyć o tym, że:

- koncernami rządzą osoby o odmiennej orientacji seksualnej pragnące narzucić dominację swojej opcji. Już wśród starożytnych Greków krążyły teoryjki, iż seks mężczyzn z mężczyznami (młodziankami) jest czymś szlachetniejszym, niż z kobietami. Obecnie zaś, gdy ze względów strategicznych siły "odmieńców" seksualnych się połączyły - wszyscy zgodnie walczą z instytucjami wspierającymi uświęcony historycznie porządek - tradycyjnym małżeństwem, rodziną, czy też kościołami;

- światowe koncerny walczą o klientów ze strefy "homo". W sytuacji ostrej rywalizacji o przetrwanie warto zawalczyć o te 3-10% populacji z wyższej półki dochodów. Wewnątrz firm w sytuacjach powszechnego mobbingu płeć staje się narzędziem konkurencji zawodowej, zaś preferencje seksualne uprzedmiotowionych pracowników zależą od aktualnego szefa;

- byt koncernów zależy od źródeł finansowania, a źródła te są współcześnie w znacznej mierze w rękach wyznawców ideologii neoliberalnej. Znaczącą przeszkodą dla monopolu władzy Megakapitału są tradycyjne instytucje. Stąd promocje różnych "świeżynek", np. za pośrednictwem Eurowizji, a także wręczane pod stołem duże pieniądze dla zawodowych kontestatorów. Rzecz jasna, nieopodatkowane.

Centra promocji odmiennej orientacji seksualnej w koncernach stosują całą gamę manipulacji propagandowej, od kiczowego, cyrkowego wystroju imprez i uczestników, by zwabić dzieci, po "wolnościowy" charakter haseł, by przyciągnąć zbuntowaną młodzież. W przypadku już zdeklarowanych "heteryków" (zmanipulowana nazwa o negatywnych skojarzeniach brzmienia z prykami, histerykami etc.), do akcji wkracza brutalnie cała struktura władzy totalitarnie zarządzanego koncernu. No, i bez wahania wyrzuca dla przykładu z pracy. Tak, jak to było z tym katolikiem, który cytował Biblię, w końcu świętą księgę dla chrześcijaństwa i judaizmu.

Nie jestem fanem, akurat tych cytatów, ale rozumiem, że Pokrzywdzony poczuł się zagrożony, jako człowiek spełniony w swojej wierze i starał się wykazać na forum dyskusyjnym koncernu, że jego starsi Bracia w wierze stanowczo i wręcz z niejakim obrzydzeniem odrzucali forsowaną w ramach obowiązków pracowniczych linię nastawień erotycznych. Czyżby kadrowcom IKEA zabrakło argumentów na rzecz jedynej akceptowalnej w koncernie ideologii?

Na ten przykład, z szerokiej gamy plusa LGBT weźmy ewentualną promocję zoofilów. Współżycie seksualne z kozami, owcami i jakimiś leśnymi stworzeniami, nastręcza sporo problemów w tak uzależnionym od przyrody koncernie, jakim jest Ikea. Ciekawi mnie w jakich pozach ustawią pracowników na bilbordach reklamowych, czy robocze fartuszki będą miały seksowne wcięcie na plecach, czy owce i kozy będą miały nieskrępowany dostęp do salonów IKEA wraz ze swymi miłośnikami? Czy też władze IKEA wykażą seksistowską pruderię i udostępnią tym radosnym parom lub wielokątom jedynie gabinety na zapleczu? (sjw)

09.06.2019

Kampf um das Dritte Reich plus

Przyznam się bez bicia, że nie mam nic przeciwko internacjonalistom. Ba, w opozycji wobec rodziców szczerze nienawidzących sowietskoj własti w Polsce zapisałem się w klasie maturalnej do ZSMP wraz z resztą maturzystów LO i zostałem przez nich wybrany od ręki na przewodniczącego tej internacjonalistycznej organizacji. Mogę zdradzić tylko, że zebranie w sali gimnastycznej rypińskiego liceum za zgodą nieco drżącej dyrekcji zaaranżował rudy aktywista powiatowego komitetu K., który w prostych, czekistowskich słowach stwierdził, że "ci, którzy nie zapiszą się mogą mieć problemy na maturze". Szantaż był szyty grubymi nićmi, ale w 1962 roku nie mieliśmy w Rypinie wsparcia ze strony amerykańskiej ambasady. Nie było szansy powiedzieć "sprawdzam" i pograć sobie z bezczelnym aparatczykiem.

Drugi raz zostałem internacjonalistą wstępując w 1978 roku do PZPR, której historyczną misją była utrzymanie bratnich, czytaj "nierozerwalnych", więzi z sowieckim mocarstwem. Coś na kształt obecnych relacji z Unią Europejską. Korzyści te były jednak bardziej jednostronne, acz Sowieci po szoku powstania warszawskiego starali się w Polsce nie przeginać. Wstąpienie do PZPR było warunkiem przejścia do Instytutu Nauk Społecznych UMK, a to z kolei umożliwiało otwarcie przewodu doktorskiego na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UW. Taką ścieżkę wskazał mi mój nieco zakłopotany promotor na podstawie niedwuznacznych sugestii Kogoś z Wydziału NPiD (bez nazwisk). Promotor był socjocybernetykiem, a ja pisałem pracę z socjocybernetycznej metodologii bez jakichkolwiek odniesień do bieżącej polityki.

Mimo moich lewicowych poglądów znanych przez moich kolegów na KUL-u, nie bardzo się paliłem do PZPR - 10 lat po wyjściu z więzienia za Marzec 1968. Z drugiej strony w UMK było tam wtedy sporo porządnych ludzi i zdecydowanie mało oszołomów. Tylko jeden facio deklarował się jako komunista na kilkuset członków. Byłem wtedy kierownikiem zakładu, dydaktykiem od środków audiowizualnych w nauczaniu, organizowałem innowacyjny projekt sal audiowizualnych w Uczelni i taki transfer nie mieścił się w głowie nawet "czerwonemu" docentowi, którego poprosiłem o rekomendację. Dopytywał po co mi to, ale nie mogłem mu powiedzieć, że chodzi o zwykły zabieg socjotechniczny. Na szczęście oprócz uczestnictwa w potwornie nudnych zebraniach nic się tam nie działo do rozwiązania PZPR w UMK w stanie wojennym za inspirowanie robotniczych struktur poziomych. Ci, których przywrócono potem do zaszczytu bycia owym członkiem wybrali mnie potem sekretarzem na Wydziale Humanistycznym. Do dzisiaj nie wiem czemu, pewnie, żeby nie siedzieć na zebraniach, bo zawsze mówiłem, że to czysta strata czasu. Zresztą, w trakcie 19 lat pracy w UMK byłem obwieszony funkcjami społecznymi jak choinka, więc jedna więcej, lub mniej, nie robiło różnicy.

Trzeci raz, to nawet miałem szansę skorzystać na internacjonalizmie, bo sekretarz Komitetu Uczelnianego dr W. zaoferował mi podpis na deklaracji Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej i talon na małego fiata. Podpis złożyłem, bo chłop wyglądał na desperata, ale z talonu zrezygnowałem wyjaśniając, że nie mam prawa jazdy.

No, i teraz mam czwartą szansę na zostanie prawdziwym internacjonalistą. Dwie okazje straciłem bezpowrotnie, bo pisałem i mówiłem co myślę. Taki już charakter. Trzecią straciłem przez brak ekonomicznego podejścia do życia. Czwarta szansa otwiera się obecnie po zwycięstwie samorządowej "listy 21 tez". W Gdańsku i Łodzi twierdzą, iż dalej rządzi mafia, że nie wspomnę o innych sygnatariuszach gdańskiej deklaracji. Duża moc państwa, to dla tej prawdziwie internacjonalistycznej organizacji groźne tsunami, które może bardzo nadwerężyć jej interesy na rynku używek bądź narkotyków. Stąd rekultywacja tradycji pruskiej i wchodzenie gdańskich prominentów w antypolskie konflikty, stąd walenie w polski KK z "Grubej Berty". Nie bronię tu wypominania grzechów Kościoła, lecz widać naocznie, że wrogowie państwa polskiego biją w KK, bo na nim głównie opiera się polski, dość kulawy dzisiaj patriotyzm.

Warto uświadomić sobie, że planowane zmiany konstytucji mają na celu nie jakieś urojone szczęście samorządowe obywateli. Wykrojenie najbogatszych regionów, takich "tłustych kąsków" z Polski, ma służyć, by w ramach internacjonalistycznej, czyli federacyjnej Unii, Niemcy, Holandia, Francja Macrona, megabanki czy koncerny, mogły je łatwiej skonsumować. Dlatego dla większości Polaków, poza volkswagen-deutsche-ami byłaby to powtórka z III. Rzeszy. Taka, powiedzmy, III Rzesza Plus. Plus, bo zabrałaby jeszcze więcej, by ulokować tu miliony inżynierów, lekarzy i naukowców zaproszonych przez gościnną Angelę Merkel z Bliskiego Wschodu i Afryki. (sjw)

19.05.2019

Niejawni ambasadorowie Izraela

Konferencja Ambasadorów RP zrzesza byłych ambasadorów Polski z różnych państw. Zgromadzenie eks-dyplomatów związanych z PO i SLD powołano w maju 2018 roku. Od początku działalności zrzeszenie bardzo krytycznie wypowiada się o polityce zagranicznej obecnego rządu (...) Dziś w liście otwartym byli dyplomaci odnoszą się do sytuacji po ataku na polskiego ambasadora Marka Magierowskiego w Izraelu. "Podjęto decyzje o podniesieniu incydentu do rangi konfliktu z państwem, które jeszcze niedawno uznawane było za przyjazne, sojusznicze, a nawet strategiczne dla interesów Polski. (...) "Fakt, że incydent w Tel Awiwie został upubliczniony i skomentowany przez najwyższe osobistości w państwie świadczy, że rządzące środowiska polityczne postanowiły zagrać „kartą żydowską” w przededniu wyborów" (Do Rzeczy, Kraj)

Komentarz: Zabrała głos grupka dość anonimowa dla opinii publicznej w Polsce, bo, poza pokaźnymi pensjami, niczym szczególnym owi dyplomaci się nie wyróżniali. Ot jakiś, kolejny kanapowy młotek do bicia w prawicę, a w szczególności - kaczystów. Grupka skonsolidowała się na rok przed potrójnymi wyborami, a więc w sam raz.

Nie miałbym specjalnych zastrzeżeń do tego nieco przeterminowanego ciała dyplomatycznego, bo uważam, że im więcej drobnych rybek żeruje na cielsku wielorybiej władzy, tym lepiej dla państwa. Znamy to z przyrody i analogicznych zjawisk w życiu społecznym. Pod jednym warunkiem, że małe rybki wyżerają pasożyty, a nie próbują pożreć wnętrzności samego wieloryba, czyli w naszej analogii - polskiego państwa.

Jednak jeśli rybki te trąbią skrzelami o "rozgrywaniu kartą żydowską", to w tle pobrzmiewa już niemal antysemityzm! Nie da się ukryć, że głos byłych dyplomatów wkręca się w kiszkę stolcową polityki Izraela, która najchętniej zminimalizowałaby incydent do zera. Wybryk znanego architekta izraelskiego wobec ambasadora RP ukazuje bowiem w bardzo niekorzystnym świetle:
1. kulturę polityczną establishmentu izraelskiego. Jeśli swoją niechęć wobec jakiegokolwiek kraju reprezentant tej elity wyraża opluwając najwybitniejszego gościa swojego kraju, jakim jest ambasador, to prezentuje ów establishment na poziomie naćpanej ziołami bandy pasterzy kóz.
Zatem pomniejszanie wagi tego aktu agresji może ugruntować wśród izraelskich, i ogólnie - żydowskich oszołomów, dopuszczalność takiej postawy;
2. stosunek polityków żydowskich wobec Polski. Gdy kończył się wartki potok marek i euro przelewany z RFN, już wtedy przezornie rozpoczęto w Izraelu i światowej diasporze żydowskiej zmasowany atak propagandowy. Celem było oczyszczenie Niemiec z odium holocaustu i przerzucenie winy na inne kraje, by móc egzekwować kolejne reparacje. Tym razem motywem dla potrzeb chwili było przeniesienie na Żydów praw do mienia bezspadkowego. Zlekceważono przy tym inne narody dotknięte eksterminacją, a także obowiązujące prawo.
O ile przezorność polityków żydowskich może być złośliwie interpretowana jako immanentna cecha Żydów, to szokujące może być wpisywanie się w ten nurt byłych polskich ambasadorów z liberalnego i lewicowego rozdania. Tym bardziej, że nie ma tu żadnej symetrii, gdyż w interesie Izraela jako państwa żydowskiego występują zgodnie wszyscy Żydzi. Od lewicy, po prawicę, co należy uznać za normalne i prawidłowe, jeśli powołamy się na narodowy, bądź religijny, solidaryzm.

W tej konwencji zatem, autorzy omawianej supliki powinni się anonsować raczej, jako: "ambasadorowie Izraela w służbie czynnej". Można jeszcze dodać przez analogię do tytulatury profesorskiej "zwyczajni" i "nadzwyczajni". (sjw)
10.05.2019

Tęczjata, czyli Drang nach Osten

Wprawdzie słowo "tęczjata" nie brzmi tak dobrze jak "krucjata", ale analogia jest nieunikniona. Mamy do czynienia z historyczną kopią, odwróconą podróbką wojen krzyżowych. Wojny krzyżowe miały na celu stworzenie dostępu chrześcijan do Ziemi Świętej, a kohorty "sześciobarwnej tęczy" walczą o radykalne odcięcie chrześcijan od wpływu na politykę w Europie.

Na czym polega strategia Tęczjaty. Najpierw elity europejskie odtrąbiły mobilizację wobec niedopuszczalnego odtrącenia przez Polaków tabunów islamskich migrantów, którzy coraz bezczelniej rozpychają się w Bundesrepublice.
Następnie macherzy "starej" Unii planują w nowym budżecie obdarzyć wielożenne rodziny najeźdźców Europy. Dadzą więc z UE dotacje Niemcom, Francji, a pewnie i Italii, Hiszpanii, czy Belgii, a szlachetne rządy zachodnioeuropejskie wypłacą te miliardy ludności napływowej z Orientu, Afganistanu, czy Nigerii. Już w tej chwili obciążenia na socjal dla rodzin "uchodźców" wynoszą rocznie w Niemczech około 30. miliardów euro. Ładny pasztet zafundowała swym rodakom postkomunistyczna internacjonalistka Angela Merkel.

By zapłacić te miliardy islamistom, i to w deficytowej erze brexitu, trzeba komuś je zabrać. Najprościej będzie je zabrać polskim rolnikom, bo francuscy, czy niemieccy, mogliby pokazać Macronowi i Merkel środkowy paluszek i obrzucić ich nieczystościami. Najpierw trzeba jednak wykonać parę ruchów imitujących nieco ruchy frykcyjne, by zamącić w głowach wyborców.

Po pierwsze trzeba, i to na gwałt, wygrać wybory do Parlamentu Europejskiego. Im więcej będzie tam lewicujących liberałów, kolaborujących z lewicą wielkomiejskich rolników, amatorów wolności seksualnej w bio- i zoosferze, tym łatwiej będzie uporać się z niesfornymi Polakami i zbuntowanym Wyszehradem. Stąd niedawny blitzkrieg Tuska, Jażdżewskiego, niejakiego Grzelaka, czy tej pani od rozklejania tęczowej Matki Boskiej na wychodkach. Środki od Sorosa, i fundacji byłego niemieckiego nazisty wędrujące z kasy RFN, mają zburzyć jedność Polaków, tak jak ongiś ich polityczni poprzednicy z lubością burzyli Warszawę i resztę Polski.

Po drugie, jeśli już uda im się wygrać wybory europejskie, to ponoć zechcą wyrzucić Polskę z Unii, jako rzecze Lech Wałęsa. Wałęsa, to po Tusku, kolejna tuba pani Kanclerz. Do portfela mu nie zaglądam, ale wiadomo, że to mędrzec na miarę europejską i jak każdy wybitny intelektualista jest łasy na euro, dolary i temu podobne. Euro, podobnie jak kapitał, nie ma narodowości, ale wiadomo kto je ma i cwani obywatele RP wiedzą do jakiej narodowości warto się łasić. Plotą więc trzy po trzy, by zastraszyć Polaków, ażeby przypadkiem nie głosowali na prawicę. Jakże nieposłuszną wobec Berlina.

Nie chcę budzić antyniemieckich resentymentów, bo jak się wydaje, przeciętni Niemcy mają coraz mniejszy wpływ na politykę "swojego" rządu. Niestety słychać stamtąd echo starych pieśni, którym za niemieckie euro towarzyszy kampania gróźb, oszczerstw i fake niusów. Ponoć jest to wyrazem troski o postęp i demokrację. Jakbym słyszał Berię i Goebelsa brzmiących unisono. Absurdalny w tym wszystkim jest fakt, że poza Polakami ofiarami kampanii mogą stać się już za kilka lat geje, lesbijki i cały rozhisteryzowany obecnie europejski ruch gender. Żeby to zrozumieć wystarczy poczytać Koran. Byle ze zrozumieniem. (sjw)


16.04.2019

Ogniomistrz Macron

Za co karą jest pożar katedry Notre Dame? Za laicyzację, LGBT, przyjmowanie uchodźców i odwrót od prawdziwej wiary? (...) Jeszcze nie zdążyła zawalić się iglica katedry, a mogliśmy dowiedzieć się, że „płonie Francja, której już nie ma”, „płonie Europa i spłoniemy wszyscy”, „zaraz na miejscu Notre Dame powstanie meczet”, a w ogóle to przez „gej-bary i muzułmanów”. Pojawiły się wątpliwości, czy zlaicyzowana Francja na pewno przeznaczała wystarczające środki na ochronę zabytków i czy śledztwo ws. pożaru ma szansę być rzetelnie przeprowadzone. (onet.wiadomości, Piotr Kozanecki, Kto nam opowie o pożarze Notre Dame? )

Komentarz: Media sympatyzujące z prezydentem Macronem próbują rozpaczliwie przykryć prawdziwy powód pożogi w Notre Dame. Pisze się wplatając jawnie irracjonalne motywy, by zdyskredytować istotne w tym przypadku wątki finansowe. Posłuchajmy wybitnego krytyka sztuki Piotra Witta mieszkającego w Paryżu. Otóż środowisko koneserów sztuki nie ma najmniejszych wątpliwości, że polityczna Francja tnie bezlitośnie fundusze na ochronę sakralnych zabytków chrześcijaństwa. W przeciwieństwie do rosnących lawinowo dotacji na inne religie i propagację ateizmu.

Jaka była relacja rocznych nakładów na remont tej jakże wyjątkowej Katedry do rzeczywistych potrzeb? Otóż, z grubsza, jak jeden do sześćdziesięciu! Nic dziwnego, że zabrakło pieniędzy na choćby minimalne systemy przeciwpożarowe, czy choćby skrupulatny nadzór nad prowadzonymi pracami. A przecież wiadomo, że jak wiele niszczących zabytki pożarów nieprzypadkowo wybucha w trakcie prac "ochronnych". Im tańsza renowacja, tym droższa odbudowa, o ile jest ona w ogóle możliwa. Nie wszystko co spłonęło, można odtworzyć. Kopię i oryginał dzieli przepaść, i nie chodzi tu o względy techniczne. Żal, że duch Macrona musiał bawić się zapałkami akurat w pobliżu tej Katedry. (sjw)


03.03.2019

Niósł Zybertowicz razy kilka...

Katarzyna Zybertowicz, żona prof. Andrzeja Zybertowicza, prosi RPO Adama Bodnara o interwencję w sprawie próby zastraszenia i finansowego zniszczenia męża. Chodzi o wezwanie przedsądowe 37 b. opozycjonistów, którzy żądają od Zybertowicza przeprosin w mediach i wpłaty 50 tys. zł na WOŚP. Jest to reakcja na wypowiedź, która padła z ust prof. Zybertowicza 5 lutego w Pałacu Prezydenckim, podczas debaty oksfordzkiej na temat Okrągłego Stołu.
Zybertowicz powiedział wówczas: "Dzisiaj wielu obserwatorów i komentatorów Okrągłego Stołu nie uświadamia sobie, jak głęboka prawda była w komentarzu Andrzeja Gwiazdy po rozmowach Okrągłego Stołu, gdy powiedział: »podczas obrad Okrągłego Stołu władza podzieliła się władzą z własnymi agentami«". (onet.wiadomości)

Komentarz: Wprawdzie kiedyś w latach poprzedzających, tzw. transformację ustrojową składałem wydruk Tygodnika Solidarność, m.in. z Zybertowiczem, ale z góry i trochę z innej beczki powiem, że nie przepadam za jego retoryką. Za dużo w niej nieścisłości i agresywnych tez, a na to jestem uczulony. Dla równowagi muszę uprzedzić, że nie jestem także fanem grupy obrażonych. Nie ma to jednak znaczenia dla naszej analizy.

W danym przypadku Zybertowicz bronił się w mediach tym, że druga strona go nie zrozumiała. Stanowiło to kolejny kamień obrazy, bo pośród pomówionych było sporo ludzi o dorobku intelektualnym znacznie przekraczającym jego osiągi. Żona Zybertowicza wydaje się brnąć jego śladem, gdy zarzuca autorom pozwu, że wypowiedź małżonka "była cytowana w zmanipulowany sposób i nieuczciwie interpretowana". Przypomniała, że nie została wypowiedziana w mediach i nie znalazły się w niej nazwiska osób wzywających do przeprosin. "Dlaczego grupa 37 nie stanie godnie do pojedynku na argumenty i racje – czyli: dlaczego nie jest gotowa do dialogu? Czyżby nie wierzyli w swoją prawdę? Czy potrzebują do tego wyroku sądu?" - zapytała.
Jej zdaniem autorzy wezwania "wykorzystując swoje pozycje społeczne, sięgają po oręż finansowy, który ma zmusić do milczenia, złamać i zastraszyć. A może… posłużyć jako przestroga dla innych »nieprawomyślnych«". Spróbujmy poddać analizie cytowany apel.

Przede wszystkim wypowiedź Zybertowicza jest obarczona "wielbłądem" logicznym. Tym samym, który wytykałem wielokrotnie w kwestii polemik polsko-żydowskich, czyli nadużywania dużego kwantyfikatora. Nie należy w dyskursie, a profesorom wręcz nie wolno twierdzić, że "»podczas obrad Okrągłego Stołu władza podzieliła się władzą z własnymi agentami". Można zrozumieć, a nawet aprobować gorzką konkluzję p. Gwiazdy, ale bezmyślne jej powtarzanie było wręcz "przestępstwem" myślowym. Jeśli socjolog lub historyk wypowiada takie zdanie, to musi mieć pewność, że:
1. Każdy uczestnik strony "opozycyjnej" był agentem SB lub innych służb specjalnych. Wraz z braćmi Kaczyńskimi, licznymi doradcami i delegatami Kościoła. Może ongiś zastraszany lawirant Wałęsa, może szantażowany kapelan Jankowski, ale wszyscy?! Trudno w to uwierzyć, więc ówcześni "okrągłostołowcy" mogą rzec kolokwialnie "Profesorku, nóżki na stół! Czas na dowody".
2. Używanie tak agresywnego stwierdzenia, jeśli chodzi o jego społeczny wydźwięk, ma jakieś ważne uzasadnienie. Tu obawiam się, że wypowiedź Zybertowicza ma jedynie na celu dyskryminację, społeczne wykluczenie pomówionych, np. w tle zbliżających się wyborów. Takie uproszczenia, a powiedziałbym wręcz prostactwo argumentacji, nie przystaje nie tylko do debat oksfordzkich, ale nawet paplaniny w studiach telewizyjnych.

Tak więc, apel Katarzyny Zybertowicz do RPO trafia kulą w płot, gdyż:
1. Jej małżonek nazywając agentami wszystkich okrągłostołowych opozycjonistów sam użył "mowy nienawiści", czyli, niby bydło, oznakował ich rozpalonym żelazem agentury;
2. Ludzie władzy powinni ze szczególną wstrzemięźliwością traktować swoje publiczne opinie o poddanych, gdyż niepomiernie większa jest siła słów oficjeli, nawet wobec choćby ciężkich wyzwisk chudopachołka.
3. Z oszczercami nie da się normalnie debatować, bo dowodzenie swojej niewinności w świetle kamer telewizyjnych jest bardzo, ale to bardzo, niewdzięczne i nieefektywne. W dawnej Polsce oszczercę walono w pysk, albo wyzywano na pojedynek jeśli posiadał zdolności honorowe, albo też musiał włazić pod stół i trzykrotnie zapewniać "Kłamałem jako pies..." i odszczekać. Obecnie modniejsze jest karanie finansowe, by odstraszyć potencjalnych naśladowców tego procederu. (sjw)


26.02.2019

Co wyssał Onet z ministra Katza?

Redaktor Mikołaj Podolski z portalu Onet uchwycił bezpretensjonalnie po czekistowsku kwestię cytatu z Biblii, którego dopuścił się prof. Jacek Bartyzel: "Profesor Jacek Bartyzel broni swojej antysemickiej publikacji, mimo że Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu wszczął wobec niego procedurę dyscyplinarną. Wziął go w obronę jego syn Jacek Władysław, działacz Federacji dla Rzeczpospolitej, który dopuścił się obrażania dziennikarzy piszących o tej sprawie. Naczelny rabin Polski w rozmowie o wykładowcy stwierdza, że UMK powinien się zastanowić, czy ktoś taki powinien uczyć studentów".

I dalej:
- Jacek Bartyzel uważa, że pojęcie "antysemityzm" jest "nieokreślone"
- Broni swojego antysemickiego wpisu zasłaniając się Jezusem
- Wtóruje mu w tym jego syn Jacek Władysław Bartyzel
- Michael Schudrich podkreśla, że w obliczu antysemityzmu nie można milczeć.

Zastanówmy się najpierw nad tym, czy cytat z Jezusa na temat "żmijowego plemienia faryzeuszy" jest antysemicki? Skoro kasta faryzeuszy składała się z Żydów, więc można byłoby to uznać za antysemityzm, gdyby rozszerzyć cechy faryzeizmu na wszystkich Żydów, ewentualnie inne semickie narody Palestyny. Jednak Jezus nie miał na myśli wszystkich Semitów, ale za ucieleśnione zło uznaje tylko faryzejskie ugrupowanie tego narodowego tygla. Tak więc i profesor J. Bartyzel nie spełnia w tym sensie przypisanego mu antysemickiego piętna.

W przeciwieństwie do prof. Jacka Bartyzela, uważam, że "antysemityzm", podobnie jak "antypolonizm", jest pojęciem w miarę precyzyjnym. Nie przeszkadza to w praktyce różnym macherom od polityki używać go w różnych absurdalnych kontekstach. Przede wszystkim nie można antysemityzmu zawężać wyłącznie do Żydów, bo negujemy w ten sposób semickie pochodzenie Palestyńczyków. A traktując Żydów jako naród semantycznie wybrany narażamy się nie tylko językoznawcom, ale także sami narażamy się na schizofrenię duchową (nie mylić ze zwyczajną psyche).

Realnie biorąc, antagonizm dotyczący populacji Żydów i Palestyńczyków jest zwrotny. Mamy tam jakiś swoisty "antypalestynizm" i "antyżydzizm", tyle, że to śmierdzi nazizmem i obie strony oficjalnie się go wyrzekają. Widzimy więc, że bardziej poprawne byłoby rozpatrywanie antysemityzmu (i antypolonizmu) w kategoriach statystycznych, czyli badawczych. Nie wolno też pomijać tendencji przeciwnych, wszak w każdej populacji znajdą się żydofile, palestyńczykofile i polakofile. Zresztą Jezus zdawał się być zwolennikiem takiego podejścia, na co wskazują gorszące jego żydowskich uczniów odstępstwa od stereotypów etnicznych, jak np. z przypowieści o Samarytance.

Podobnie jak rabin Michael Schudrich uważam, że w obliczu antysemityzmu (lub antypolonizmu) nie można milczeć. Setki tysięcy Żydów wyjechało po wojnie do Izraela i USA. Nie udawajmy wzorem baśniokletów z Hollywood, że uratowali się sami, albo wyskoczyli po wojnie z brzucha jakiegoś dobrego mzimu. Ci ocaleni tkwili w okupacyjnej strasznej nocy na polskich strychach i piwnicach, a znaczna, bo kilkusettysięczna masa przetrwała dzięki kolaboracji z hitleryzmem i stalinizmem. Obawiam się, że to z tej grupy płyną antypolskie hasła, bo przecież zarówno hitlerowskie Niemcy, jak i stalinowski Związek Rad, wpajały ich matkom i ojcom nienawiść i nieufność wobec Polaków. Zresztą absolutnie słusznie, bo obydwa mordercze totalitaryzmy nigdy nie mieściły się w ramach polskiej osobowości społecznej.

Zatem czas na wnioski w tej konkretnej sprawie, czy należy ukamienować prof. J. Bartyzela za przywołanie negatywnego stereotypu pewnej żydowskiej sekty i przypisanie jej cech liderom żydowskiej opinii publicznej? Nie jestem do końca przekonany, bo słychać w tych środowiskach bardzo odmienne opinie, niż przykładowo osławionego ministra Katza. Na szczęście na tym świecie jest dużo, i mądrych Żydów, i mądrych Polaków, szkoda tylko, że głupcy są, jak zwykle, najbardziej wrzaskliwi...

A tak między nami, to od kiedy wyrzuca się naukowców z uczelni za hipotezy robocze? Wiem, wiem, były takie czasy. Nawet stosunkowo niedawno. Jeszcze jedno, profesorowi Bartyzelowi należy pogratulować syna. W końcu znalazł się liberał, który nie utknął w kleszczach porodowych poprawności politycznej. (sjw)


14.02.2019


Ambasada Polski w USA zareagowała na Twitterze na słowa amerykańskiej dziennikarki Andrei Mitchell z telewizji MSNBC, która w swej relacji z Warszawy powiedziała, że podczas powstania w getcie Żydzi "walczyli przeciw polskiemu i nazistowskiemu reżimowi". (onet.wiadomości)

Komentarz: Amerykańska dziennikarka o bezkompromisowej urodzie wykonała największą możliwą prowokację wobec polskich gospodarzy. Nic bardziej nie mogło bardziej obrazić Polski i Polaków na konferencji poświęconej pokojowi na Bliskim Wschodzie, niż oszczerstwo o polskim reżimie zwalczającym garstkę Żydów w Getcie Warszawskim.

W przypisie do dyskusji w polskich mediach Paweł Burdzy @pburdzy stwierdza:
"To nie jest zwykła “dziennikarka” NBCNews”. To Andrea Mitchell, top amerykańskiego dziennikarstwa telewizyjnego, szefowa Działu Zagranicznego NBC! Wykształcona elita po Penn State, lata jako korespondent. Prywatnie żona b. FED Alana Greenspana #Elita #globalna @AlexStorozynski"

W tej sytuacji reakcja ambasady w USA jest tylko tchórzliwym bzykaniem moskita. Jeśli na tę potwarz nie zareaguje ostro przewodnictwo amerykańskiej delegacji, której ta dziennikarka jest członkiem, to Polska powinna wycofać się z tej konferencji! Jeśli za naszą ofiarność Ameryka płaci nam bezkarnie pluciem w twarz, to gwarantuję, że PiS przegra każde wybory, jeśli uzna, że to tylko pada deszcz. (sjw)


05.02.2019

Czym redaktor Małgorzata zaatakowała bojówkarzy?

Większość bardziej rozgarniętych polityków, no, może poza Donaldem Tuskiem, jest dość zgodna, że atak na red. Magdalenę Ogórek pod gmachem TVP był:
a. chamski/nieodpowiedzialny/niezgodny z polską tradycją traktowania kobiet;
b. niezgodny z traktowaniem dziennikarzy w systemach demokratycznych/ sprzeczny z zasadą wolności słowa.

Niektórzy uczestnicy tych występów sugerują obecnie, że celowo ich prowokowała przekłamując prawdę o opozycji. Zaś jeden z uczestników tej szarży Marek Kraszewski stwierdził wręcz, iż "Nie ma w ogóle mowy o tym, żeby pani Ogórek mogła się nawet poczuć zagrożona i tak się nie czuła, co widać na filmach – mówił uczestnik protestu. (...) W momencie, kiedy jest jakikolwiek protest, okrzyki nie mogą być miłe i przyjemne. Gdyby to miały być miłe i przyjemne rzeczy to wysłalibyśmy ręcznie zrobione laurki". (https://wiadomosci.onet.pl/ kraj/kraszewski...)

Jako, że latami, od studiów, parałem się m.in. dziennikarstwem, odbieram tego typu sugestie jako kompletne niezrozumienie zawodu dziennikarza. Ponadto trudno mi się zgodzić z interpretacją, gdy ofiarę napaści postrzega się jako kusicielkę gwałcicieli jej miru obywatelskiego lub osobistego.

Po pierwsze, dziennikarz nie ma obowiązku komunikować prawdy uniwersalnej, bo od tego są filozofowie, kapłani i wieszczowie. Zadaniem dziennikarza jest przedstawienie pewnego aspektu zdarzenia. Tak więc, dziennikarz prorządowy nagłaśnia prostactwo zachowań bojówkarzy, a nastawiony opozycyjnie podkreśla "naciąganie" prawdy w wystąpieniach ministrów. Z możliwie obiektywnego punktu widzenia obie strony manipulują prawdą, gdyż publiczna prawda jest jak k...rwa, pójdzie z każdym, kto więcej zapłaci. Inaczej mówiąc, kto wynajmie lepszego manipulatora. Czyli gościa, który głoszone półprawdy przedstawi bardziej wiarygodnie niż jego konkurent. Dawniej nazywano ich advocatus diaboli, teraz są to adwokaci, albo spece od urabiania opinii publicznej. Często ci magicy są zatrudniani jako dziennikarze "naginający" dyskusje pod ustalony uprzednio azymut. Tak jest niemal w każdej redakcji, gdyż media bez "smaczków" dla swej publiki po prostu by się nie sprzedały.

Po drugie, dziennikarka, wbrew opinii pana Kraszewskiego, mogłaby czuć się bardziej zagrożona, gdyby okazała strach. Pokazanie słabości często skłania agresywne osobniki do eskalacji przemocy. Ciekawi mnie, czy p. Kraszewski wraz z pozostałymi bojowcami z takim samym zapałem bębniliby w karoserię, gdyby w środku siedział jakiś narowisty bokser. Założę się, że o ich odwadze decydowało to, że w wozie znajdowała się kobieta delikatnej postury.

Reasumując, ci którzy sowicie opłacają demonstracje antyrządowe, powinni znaleźć sobie bardziej inteligentnych bojówkarzy. (sjw)

25.01.2019

Zybertowicza lista polit-ukatrupień

Prof. Andrzej Zybertowicz mówił wczoraj w "Kropce nad i" o postrzeganiu w przestrzeni publicznej Lecha Wałęsy, Jerzego Owsiaka i zamordowanego prezydenta Pawła Adamowicza. - Mamy do czynienia z mistyfikacją, w której z osób, których zachowanie zawiera wiele wątpliwych ogniw, robi się niby-anioły - ocenił. Dziś rano m.in. do tych słów odniósł się na Twitterze Lech Wałęsa. (onet.wiadomości)

Komentarz: Społecznemu doradcy Prezydenta RP Andrzejowi Zybertowiczowi najlepiej, jak się wydaje, wychodzi pomawianie. Gdy w latach bodaj 80-tych przybył na toruński UMK, zarzucał na zebraniu uczelnianym niektórym profesorom nieznajomość prawdziwego marksizmu. Chudy i przygarbiony z wiecznie sarkastycznym uśmieszkiem, chrapliwym głosikiem pouczał ich niczym politruk, że jedynie prawidłowa jest koncepcja marksizmu, którą przywiózł z Poznania. Wtedy był jeszcze historykiem, potem pod skrzydłami absolwenta wyższej szkoły wychowania fizycznego docenta W. przeszedł transformację w socjologa. Nie śledziłem jego kariery, słyszałem tylko, że popełnił jakieś dzieło o KGB. Co prawda, trudno mi sobie wyobrazić, by w Polsce ktoś miał dostęp do wiarygodnych źródeł na temat KGB, ale w końcu nie święci garnki lepią, a prawdziwi marksiści mają być może swoje tajemne kontakty.

Nie czepiam się też ukończonych kierunków krytyka bożyszcz obecnej opozycji, bo magisterium z historii nie zapewnia z reguły dobrze płatnej pracy. No, może poza polityką, jeśli osobnik jest odpowiednio krzykliwy, cwany i bezczelny. Chodzi mi raczej o prostactwo argumentów pod pozorem ubrania ich w socjologiczną terminologię. Włóżmy pod szkiełko owe trzy przypadki.

Po pierwsze, w piśmiennictwie i mediach zorientowanych politycznie, było tak od zawsze, że "nasi" są wspaniali i pełni cnót, a przeciwnicy są ujmowani w kontekście wad i nieszczęść narodowych. Tak było w dawnej Rzplitej, a potem w Drugiej, Peerelu, Trzeciej i bryluje to w najlepsze w Czwartej jej wersji. Tak więc odkrycie Zybertowicza jest nieco pośledniej miary. Powiedzmy na miarę socjologicznej szkółki niedzielnej.

Po drugie, nikt w miarę wnikliwy nie kwestionuje, że Wałęsa składał donosy, że Owsiak kontestuje prawicową politykę, a Adamowicz robił prywatny biznes. Każdy w miarę normalny obywatel przetransformowanej na dziki kapitalizm Polski rozumie, że:
a. gdyby Lech Wałęsa nie składał donosów, to nie mógłby potem lawirować między interesem Solidarności, a potężnym jeszcze wtedy aparatem przymusu;
b. gdyby Jerzy Owsiak nie był z bajki liberalnego elektoratu, to zdobyłby na polskie szpitalnictwo tyle co pies z kulawą nogą;
c. gdyby trójmiejski świat gangsterski, który rządzi w tym rejonie od PRL-u dostrzegł, że Paweł Adamowicz nie dba o własne profity, to z pewnością uznałby go za ciało obce i nie pozwoliłby mu na konstruktywną działalność dla dobra Gdańszczan.

Otóż, Panie Doradco, tylko nie doradź Panu Prezydentowi, by zniszczyć pewną dozę kamuflażu w polskiej polityce, bo niestety polityka na tym polega. Nieważne, czy nam się to podoba, czy nie, polityka bez uproszczeń i zafałszowań jest po prostu niemożliwa. Taki jest świat. Dziwne dla mnie jest tylko to, że ktoś upozycjonowany na guru od polityki, nie jest w stanie tego pojąć. Albo zgrywa prawiczka, albo jeszcze gorzej. (sjw)


13.01.2019

Ojciec Rydzyk a kwestia żydowska

Kilka dni temu podczas programu "W naszej rodzinie" na antenie Telewizji Trwam, ojciec Tadeusz Rydzyk wypowiedział się w sposób, który może być rozumiany jako przejaw pogardy do Żydów. Ministerstwo kultury nie odpowiedziało na pytanie Onetu, czy dalej uważa go za odpowiedniego partnera do prezentowania historii polsko-żydowskiej w muzeum, które wkrótce powstanie za 70 mln zł z kasy podatników. Mikołaj Podolski stwierdza:
- Ojciec Rydzyk uważa, że po nazwiskach członków rządów państw można zauważyć, kto jest "pokoleniem 1968 r.";
- Mówił to w kontekście rozszerzenia się marksizmu na cały świat;
- Zdaniem rozmówców Onetu można, ale nie trzeba rozumieć tej wypowiedzi jako antysemicką;
- Wkrótce redemptoryści rozpoczną budowę muzeum, które ma pokazywać m.in. jak Polacy ratowali Żydów podczas wojny. (onet.pl)

Komentarz: Wielokrotnie na łamach "Nowej Meduzy" nawiązywałem do problemów powiązanych z Żydami, zarówno w sensie negatywnym, jak i pozytywnym. Kwartalnik ten jest poświęcony zagrożeniom cywilizacyjnym, zatem nic dziwnego, że podkreślam tu niekiedy mniej zaszczytne aspekty dotyczące tej wielce zasłużonej dla ludzkości religijno-kulturowej grupy narodowej. Ale do rzeczy.

Niespecjalnie mam chęć zajmować się egzegezą tego, co miał na myśli Ojciec Rydzyk, bo z filozoficznych studiów na KUL-u wyniosłem przekonanie, że część duchownych katolickich w swoim nauczaniu bardziej ukrywa, niż ujawnia swoje przekonania. Być może bierze się to z ostrożności, delikatności, może obawy, trudno orzec. Być może ze splątanego kłębka motywów. Lepiej zajmijmy się materią jego wywodu, bo choć to często rodzi niepoprawność polityczną, ale za to jest zdecydowanie bardziej konkluzywne.

By komentarz nie zamienił się w elaborat, ujmijmy zwięźle ten problematyczny styk zakonnika-biznesmena oraz rzekomych jego żydowskich antagonizmów.

Po pierwsze, moje osobiste losy wiele razy przeplatały się z losami studentów pochodzenia żydowskiego w szerokich ramach "pokolenia 1968". Polski nurt światowego buntu młodzieży w marcu 1968 roku był w znacznej mierze "nakręcany" przez środowisko żydowskich "komandosów". Bynajmniej nie znaczy to, że istotą marca była kwestia żydowska, bo studenci walczyli wtedy głównie o wolność słowa. Tego im w erze peerelowskiej cenzury naprawdę brakowało. Wśród aresztowanych w Lublinie połowę stanowili studenci KUL, którzy, z tego co mi wiadomo, nie mieli żydowskich korzeni. Zatem trudno tu odnieść słowa o. Rydzyka, chyba, że mówimy o inspiracji ideologicznej i działaniach inicjatywnych na wzór Rewolucji Październikowej.

Po drugie, potencjalnie bolesna dla większości liberalnych antagonistów jest konserwatywna opcja Tadeusza Rydzyka. Może to doprowadzić do odmienności obrazu rzeczywistości historycznej z monoideowym obrazem kwestii żydowskiej ukazywanej w sanktuariach holocaustu w USA, Izraelu i zachodniej Europie. Dlatego też, z niejakim wyprzedzeniem podejmują oni spór, czy państwo polskie powinno finansować muzeum pamięci Polaków, którzy zginęli chroniąc przed zagładą współobywateli narodowości żydowskiej.

Czy muzeum to musi się dopasować do narracji uprawianej w analogicznych placówkach rozsianych po świecie? Moim zdaniem nie, gdyż byłoby to zaprzeczeniem tego o co walczyły, bezimienne często, ofiary stalinowskiego terroru, zdecydowana większość "marcowych" studentów, a długo później żydowscy i polscy inteligenci sterujący ruchem Solidarności. Jeżeli idea tego muzeum będzie ustawiona pod określoną tezę, a nie wymuszona przez fakty, to szkoda naszych pieniędzy. O tym można i warto dyskutować. (sjw)

25.11.2018

Smrodliwe bąki zaboru suwerenności

Podczas konferencji "Parlamentaryzm między globalizacją a narodową suwerennością", zorganizowanej w środę przez Fundację Konrada Adenauera, dyskutowano o takich tematach jak walka z państwami narodowymi w ramach Unii oraz zaplanowanych na maj 2019 eurowyborów. Konferencję zdominowało wystąpienie kanclerz Angeli Merkel, która, jak się wydaje, zdefiniowała cele polityczne Niemiec na najbliższe lata.

Dominującym celem Niemiec powinno być według Merkel odebranie krajom Europy Środkowo-Wschodniej suwerenności na rzecz biurokracji unijnej wykreowanej przez Niemcy, Francję i kraje satelitarne. Merkel stwierdziła, że Niemcy oddały już część swojej suwerenności na rzecz Unii Europejskiej, a przy tym, że "państwa pozostają panami traktatów". Niestety słowa Kanclerz nijak się mają do rzeczywistości. Nawet tak duże i silne państwo jak Wielka Brytania miało olbrzymie trudności z wyswobodzeniem się z panowania Unii oplatającego GB. Można sobie wyobrazić warunki Unii postawione słabszemu państwu.

Kanclerz jakoś nie zauważa, że wszystkie państwa członkowskie równolegle oddały część suwerennych uprawnień na rzecz unijnej Centrali. Jednak Angela Merkel idzie dalej, żąda od mniejszych krajów dalszego oddawania najważniejszych atrybutów suwerenności, a więc m.in. nadzoru państw narodowych nad resortami siłowymi pod hasłem wspólnej armii. Jak wynika ze skoordynowanego ataku na Polskę i Węgry, Niemcy chcą sobie zapewnić pełny wpływ na wymiar sprawiedliwości w tych krajach pod pretekstem wpływu polityków na sądy. Tymczasem poseł CDU Stephan Harbarth został właśnie wybrany na sędziego Trybunału Konstytucyjnego, a za dwa lata ma zostać jego prezesem. Tak więc Niemcy mogą swobodnie obsadzać sądy i trybunały aktywistami politycznymi, a Polska nie może?!

Bezczelność tych ataków przypomina czasy "słusznie minione", gdy tępiono wrogów w bezwzględny sposób nie przejmując się argumentami logicznymi, a Führer formułował pod adresem Polski rozmaite żądania. Warto podkreślić, że to co uważano wtedy za nazistowskie mrzonki niemieckiej elity stało się pretekstem do zbrodniczej napaści na Polskę. Nierównoprawność państw unijnych jest obecnie największą przeszkodą umacniania się związków w ramach UE. Kanclerz Merkel usiłuje wepchnąć Polakom, niby dziecko w brzuch, rodzimą niemiecką chorobę nacjonalizmu schowaną od 1945 r. pod dywan na użytek świata. Chce w ten sposób pozbyć się niechcianych arabskich i afrykańskich nadwyżek migrantów. Czyli po prostu, chce się tanim kosztem wykpić z błędnej polityki migracyjnej i wcisnąć siłą ogromne obciążenia socjalne Polsce, Węgrom, Czechom i Słowakom. Austriakom chyba już nie, bo pokazali już Niemcom wymowny gest w tej sprawie. Muszę przyznać, że trzeba mieć ogromny tupet, by za swoje własne błędy polityczne kazać płacić innym narodom. Czy nie jest to przypadkiem odrodzenie niemieckiego supernacjonalizmu, a może nawet czegoś groźniejszego? (sjw)

13.09.2018

Walka o dobre stereotypy

Kilka dni temu na łamach australijskiego "The Herald Sun" ukazała się karykatura niezadowolonej Sereny Williams skaczącej po rakiecie tenisowej.. Wizerunek tenisistki wywołał medialną burzę i został określony mianem "odrażającego" i "rasistowskiego". Autor kontrowersyjnego rysunku Mark Knight opuścił Twittera pod wpływem zmasowanej krytyki. Zdaniem dziennikarzy i prezenterów telewizyjnych, wizerunek zaproponowany przez twórcę karykatury - Marka Knighta - utrwala szkodliwe stereotypy kulturowe i zakłamuje rzeczywistość. Rywalkę Williams, Naomi Osakę, przedstawiono bowiem jako białą blondynkę, a nie Azjatkę.
Jeśli samozwańczy cenzorzy Marka Knighta dostaną to, czego chcą, nasze nowe, poprawne politycznie życie będzie bardzo nudne - uważa redakcja "The Herald Sun".

Komentarz:
Wydaje się, że krytycy Marka Knighta, to ta sama ferajna, która wielbi „Charlie Hebdo” za bezkompromisową krytykę wszelkich odmian tzw. "prawicowości". Tak więc, jeśli „Charlie Hebdo” przejaskrawia wady znienawidzonej opcji, to wierni "hebdyści" nie widzą w tym nic gorszącego. Karykatury Mahometa i islamistów, papieży i kardynałów, czy polityków, także żydowskich, mimo nadreprezentacji Żydów w tej redakcji, mają duży ładunek "wykoślawienia" ich wizerunku. Na tym jednak polega satyra i nawet gdy obraz był fałszywy, to rzadko ktoś, poza fanatykami, protestował.

W przypadku karykatury Sereny Wiliams mamy do czynienia nawet z dość bliźniaczą estetyką. Twarz tenisistki przypomina afrykańskie maski mające odstraszać złe duchy, a jej wściekłość odtwarza fakty z kortu. Obok zdeptanej rakiety leży smoczek, trochę zbyt wyraziście wskazujący infantylny szał wielokrotnej mistrzyni US Open. Na skraju karykatury widać skurczony strzępek sędziego zwyzywanego od złodziei i kłamców przez gwiazdę sportu.

Czy negroidalne usta tenisistki lub jej ciemna cera czynią z karykatury rasistowski wybryk? Czy krzywy nos żydowskiego bankiera satyryk powinien wyprostować, szparki oczu Eskimosów rozewrzeć, czarną skórę afroamerykanów wybielić, a "białasów", jak mawiają ci ostatni, dla równowagi zaczernić?

Mam kilka pomysłów, wyprzedzających zaledwie o krok, to co wylęga się w mózgach zarażonych poprawnym myśleniem.
Po pierwsze, należy usunąć imiona i nazwiska, gdyż, np. Ahmed może budzić w oficjalnych komunikatach krzywdzące skojarzenia z religią bądź nacją. Trzeba ponumerować, tak jak ongiś genderowi mędrcy z Komisji Europejskiej pragnęli zastąpić seksistowskie określenia matki i ojca. Może się to zanadto kojarzy z obozami koncentracyjnymi, ale w świecie powszechnej cyfryzacji jest jak najbardziej naturalne.
Po drugie, bardzo szkodliwym stereotypem jest wiązanie ciemnego koloru skóry z przestępczością w gettach i niektórych dzielnicach. Proponuję zmienić ciemne barwy psujące kolorystykę skóry ludzkiej na fotografiach policyjnych. Najlepiej użyć barw powszechnie akceptowanych, np. delikatnego różu, wiosennej zieleni i ciepłego błękitu.
Po trzecie, wybitnie niesprawiedliwym stereotypem jest pogląd, iż do polityki aspirują głównie krętacze i złodzieje. Otóż powinno się zrewolucjonizować przestarzałe konstytucje państwowe. Zamiast zwodniczej preambuły o prawdzie, szczęściu, czy Bogu, należy tam zapisać, iż kłamstwo i kradzież nie istnieje! A skoro najwyższy akt tak twierdzi, to żadna prawnicza łajza tego podważyć nie może. Co było do dowiedzenia. (sjw)

11.09.2018

Liberalne elity oszalały

Parafianka z niewielkiej wioski Ranadoiro w Hiszpanii postanowiła odnowić na własną rękę zabytkową, XV-wieczną rzeźbę przedstawiającą Maryję i dzieciątko Jezus. Efekt jest dość komiczny, a internauci już znaleźli w "dziele" Hiszpanki następcę niesławnego, również amatorsko odrestaurowanego obrazu "Ecce Homo".
Renowacją XV-wiecznej rzeźby, za zgodą proboszcza, zajęła się María Luisa Menéndez. Kobieta na co dzień nie jest artystką, a właścicielką sklepu, jednak nie przeszkodziło jej to w podjęciu się ambitnego zadania. W efekcie drewniana figura nabrała żywych, zupełnie nieadekwatnych kolorów. Internauci porównują ją do zabawki z kinder-niespodzianki, a także do figurki z Disneylandu. (onet.kultura)

Komentarz:
Sztuka sakralna w kościołach jest przeznaczona dla wiernych, by mogli sobie wyobrazić rzeczywistość religijną. Totalitarne państwo próbuje ingerować nawet w to, w jaki sposób członkowie danej wspólnoty religijnej mają postrzegać szaty i wizerunek bóstwa. Liberalne elity oszalały, a władze wspólnoty autonomicznej Asturii rozpoczęły już w tej sprawie śledztwo.

Ci, co na co dzień plują na Kościół katolicki, nagle poczuli powiew historii i uznają kościelne ozdoby za dziedzictwo kulturowe. Należy zapytać, czy tym dziedzictwem są tylko figurki, czy cała historia społeczności katolickiej z jej wzlotami i upadkami?
Otóż kastracja samych figurek jako dobra kulturowego byłaby kradzieżą czegoś, z czym parafianie się utożsamiają. Byłaby gwałtem na ich poglądach i gustach niezależnie od tego, czy postrzegamy estetykę i poglądy w ramach bardziej "postępowych" konwencji i kanonów. Wierni wolą zazwyczaj przywrócenie 15-wiecznych żywych barw, niż poczerniałą patynę, która obrosła średniowieczne rzeźby.

Czyżby liberalne kanony nie uznawały już prawa zwykłych ludzi do odmienności? Bo jeśli tak jest, to nie nazwałbym tego liberalizmem, ale zwyczajnie starym, dobrym faszyzmem. Oczywiście, dobrym dla tych, którzy uważają się za liberałów, a w gruncie rzeczy bezustannie wymuszają siłą pieniądza lub pogardliwym, goebelsowskim rechotem własne ideały. Niestety problem w tym, że te ideały, a tak naprawdę ich praktyka, są dla innych obrzydliwie zakłamane.

W tym akurat przypadku chodzi o interesy potężnego lobby krytyków, konserwatorów i całej ferajny marszandów, handlarzy i decydentów politycznych. Wielka rzesza spośród nich ma sowite udziały w lukratywnym rynku sztuki. Zapewne, gdyby proboszcz z wioski Ranadoiro oddał w ich ręce konserwację rzeźby Madonny, to musiałby zastawić kościółek, a może i całą parafię. Zwyciężył rozsądek, a Matka Boska straciła brunatną twarz.

06.05.2018

Powiew komunizmu w New Jersey

Zamiar usunięcia pomnika w New Jersey poświęconego polskim oficerom zamordowanym przez stalinowski reżim wzbudził zdumienie i oburzenie w Polsce. Telewizyjna sieć ABC stwierdziła, że "propozycja usunięcia pomnika, upamiętniającego ofiary sowieckiej masakry Polaków w roku 1940, spowodowała transatlantycką wojnę na słowa".
Burmistrz Steven Fulop powrócił w sobotę do sprawy. Dokonał wpisu na Twitterze, zapowiadając przeniesienie pomnika:
- "Żeby było jasne.
1. Pomnik na sto procent będzie przeniesiony tam, gdzie miał stanąć na podstawie zarządzenia z 1986 roku.
2. Czołowi przedstawiciele rządu polskiego zwrócili się do mnie. Nie spotkam się z ludźmi, którzy chcą na nowo napisać historię w sprawie udziału swego kraju w Holokauście.
3. Jedynymi ludźmi, którym odpowiem, są mieszkańcy Jersey City".
Do uwag burmistrza odniósł się adwokat Platta:
"Burmistrz powołuję się na stare nieobowiązujące zarządzenie, które zostało zastąpione kolejnym w roku 1989, obowiązującym do chwili obecnej. Wydała je Rada miasta New Jersey 12 kwietnia 1989 roku. Zatwierdziła ona wówczas obecną lokalizację pomnika przy Katyn Forest Memorial Plaza" (część Exchange Plaza) (za Niezależna.pl, PAP).

Komentarz: Obserwując reakcje organizacji żydowskich w USA w ostatnim okresie nie można się oprzeć wrażeniu, że wypowiedziały Polsce wojnę propagandową. Taktyka w tej wojnie jest zmienna. Przed znowelizowaniem polskiej ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej nastąpił szturm zmobilizowanych środowisk żydowskich z całego świata. Jedna z amerykańskich bojówek propagandowych pokrzykiwała nawet hasło "Polish Holocaust", co oznaczało całkowite rozgrzeszenie jego sprawców, czyli hitlerowskich Niemiec.

Gdy stwierdzono brak pożądanych efektów tej zmasowanej kampanii, zmieniono taktykę. Co kilka dni, jak kukułka ze starego niemieckiego zegara, wyskakuje jakiś fakenews w wykonaniu znanego przedstawiciela społeczności żydowskiej. Niedawno reżyser filmów przygodowych Steven Spielberg przypomniał sobie "nagle" rzekomy podziw Polki na planie filmu wobec kreacji esesmana i jej nadzieję na powrót "obrońców" z czasów niemieckiej okupacji w Polsce. Wprawdzie każdy naród produkuje "kur...iszony", ale nie wyobrażam sobie, by nie rozprawiono się z tą flądrą od razu na planie. Podczas okupacji niemieckiej seksualne "kolaborantki" miejska partyzantka goliła na łyso. Dziwi mnie tylko, że Spielberg przyjął spokojnie tę deklarację i nie wyrzucił zdziry z planu filmu za pochwałę nazizmu. Czyżby mu się to podobało?

Teraz, jako upierdliwa kukułka, wyskoczył burmistrz New Jersey Steven Fulop. Zapowiada on usunięcie pomnika zamordowanych przez stalinowców 22. tysięcy polskich oficerów w Katyniu i kilku mniejszych obozach jenieckich. Polskich oficerów, co nie oznacza wyłącznie polskiej narodowości, gdyż ofiarami sowieckiej policji politycznej NKWD padli także polscy oficerowie narodowości tatarskiej i żydowskiej. Niektóre źródła szacują udział Żydów w polskiej armii broniącej kraju nawet na około sto tysięcy. Tym wszystkim świętej pamięci ludziom burmistrz Fulop splunął właśnie w twarz.

Paradoksalne, że naczelnym wykonawcą tej zbrodni był Ławrientij Beria, szefujący wówczas NKWD (później KGB). Był on jednym z wielkiej masy Żydów tworzących wtedy sowiecki aparat bezpieczeństwa, zaś zadanie zlecono najbardziej zaufanym komunistom. Polski Żyd Abraham Vidro (Wydra) w 1971 roku w izraelskim dzienniku "Maariv" przerwał milczenie i zamieścił relację o spotkaniu z trzema Żydami, oficerami NKWD, w wojskowym obozie wypoczynkowym w sowieckiej jeszcze Rosji. Mjr Joshua Sorokin, por. Aleksander Susłow oraz por. Samyun Tichonow wyznali mu w tajemnicy jako Żydowi, jak zabijali Polaków w Katyniu. - "Mordowałem polaczków własnymi rękami! I do nich sam strzelałem.” Jeśli chodzi o Żydów, którzy zginęli w masakrze katyńskiej, to zdecydował fakt, że nie popierali prokomunistycznego Bundu. Co piąty nie popierał Bundu i został potraktowany jak reszta Polaków w tym jenieckim obozie śmierci. Na marginesie tego wyznania Abrahama Vidro, myślę, że za jego przedśmiertne świadectwo i odwagę należy mu się drzewko Sprawiedliwego. Nie ja jednak przyznaję to wyróżnienie, więc wyrażę tylko szacunek dla jego postawy.

Można chyba odpowiedzialnie stwierdzić, że burmistrz New Jersey próbuje zatrzeć ślady katyńskiego ludobójstwa na jeńcach wojennych w amerykańskiej świadomości historycznej. Bestialskiego mordu dokonanego przez Żydów także na Żydach. Instytut Pamięci Narodowej w Warszawie oprócz list tysięcy niewinnych ofiar dysponuje również listami morderców z NKWD. Może świadectw pamięci o nich i ich wspólnikach obawiają się panicznie rezydenci postsowieckiego aparatu zbrodni. Schronili się oni, m.in. w USA, zaraz po II. Wojnie, a kolejna fala exodusu nastąpiła po upadku sowieckiej wersji komunizmu. Kolejnym paradoksem jest fakt, że w prawdziwej ojczyźnie demokracji potraktowano ich naiwnie jako ofiary komunizmu, a nie jako demiurgów totalitarnego zła. (sjw)
02.05.2018

Fake news Stevena Spielberga?

Jonny Daniels odniósł się krytycznie do wypowiedzi reżysera Stevena Spielberga, który podczas debaty z okazji 25. rocznicy powstania filmu "Lista Schindlera" z 1993 r. w ramach Tribeca Film Festival w Nowym Jorku, wspominał pracę nad tym obrazem w Polsce. Jak podają m.in. polskie media, reżyser przywołał sytuację, w której jedna z Polek krzyknęła do ubranego w mundur SS aktora Ralpha Fiennesa, że bardzo jej się ten mundur podoba i życzyłaby sobie, żeby Niemcy "tu wrócili i znów nas chronili". - Prawdopodobnie w Polsce zostanę aresztowany po tym, jak znowu tam pojadę, za to, co powiedziałem - odkąd uchwalili swoje prawo - powiedział Spielberg. (onet.wiadomości)

Komentarz: Z faktu, że ktoś jest znanym reżyserem popularnych filmów niestety nie wynika, że ma dobrze poukładane w głowie. Z przytoczonych przez Spielberga słów można jednak wyciągnąć rozmaite wnioski:

1. Cytat był typowym fejkniusem i reżyser być może walczy o medialne i finansowe wsparcie potomków tysięcy żydowskich policjantów z getta, kapo i członków judenratów kolaborujących z hitlerowcami, bądź znakomitej części amerykańskiej diaspory, która ignorowała zagładę biednych Żydów europejskich;
2. Cytat nie był zmyślony, ale nie wykrzyczała go Polka, ale ktoś z bliskiego otoczenia reżysera. Czyżby setki tysięcy Polaków wymordowanych przez esesmanów, to w imaginacji Spielberga forma ochrony?;
3. Cytat pochodził z ust rodowitej Niemki lub folksdojczki zatrudnionej w roli statystki z racji tematyki i lokalizacji filmu. O ile mi wiadomo Spielberg nie zna języka polskiego, a na plan filmu nie wpuszczano "przypadkowych" Polek. Może zna za to tak przyjazny dla niego język niemiecki?

Generalnie biorąc nie dziwi mnie specjalnie wściekłość żydowskich jastrzębi, którym obecny polski rząd próbuje wybić z głów genialny pomysł o zwrocie "mienia bezspadkowego". Szczytem absurdu i historycznego zezwierzęcenia byłoby, gdyby ofiary wojny wznieconej przez totalitarne reżimy miały za nią zapłacić jakimś biznesmenom od holocaustu.

Jeśli poważnie myśli się o takiej daninie, to właściwym adresem roszczeń i oczekiwań, byłaby "zrzutka" co najmniej dwóch mocarstw: Niemiec i Rosji, gdyż w poprzednim wcieleniu te państwa i ich narody uczestniczyły w ludobójstwie Polaków i Żydów z centrum i wschodu Europy. Jeśli zaś uwzględnimy rażące zaniechania i farsę rozliczenia hitleryzmu, to twórca filmu o sklonowanych dinozaurach powinien dołączyć także USA. (sjw)

18.03.2018

Wysyp pożytecznych idiotów

Działania Polski wobec Rosji po zamachu na Siergieja Skripala powinny być konsultowane z Wielką Brytanią. Można rozpatrzyć możliwość bojkotu mundialu w Rosji - powiedział cytowany przez portal wPolityce.pl szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Paweł Soloch. (onet.wiadomości)

Komentarz: Po zamachu na podwójnego agenta Siergieja Skripala (najpierw rosyjskiego, potem brytyjskiego) z oficjalnych źródeł słychać coraz ciekawsze pomysły sankcji wobec Rosji. Niestety poza domysłami, brak pewnych dowodów na to, że byłego agenta zatruli gazem ludzie Putina podkładając pojemnik do bagażu jego córki Ludmiły na lotnisku w Moskwie. Cóż, byłoby to chyba niezbyt profesjonalne.

Rosjanie stwierdzili, że jest to prowokacja, gdyż badania tego specyfiku prowadziły także laboratoria w Słowacji, Czechach i Szwecji. Zajmowali się tym z pewnością i inni co znaczniejsi producenci broni chemicznej, a w szczególności sami Brytyjczycy, którzy udzielili Skripalowi gościny i korzystali z jego wiedzy i kontaktów. Jeden z wynalazców tego gazu bojowego Wil Mirzajanow mieszka od lat w Stanach Zjednoczonych. Tak więc, w tej sytuacji, dostęp do "nowiczoka" mogły zdobyć dowolne służby specjalne, gangsterzy lub terroryści. Jest to o tyle prawdopodobne, że w 1995 roku otruto nim wpływowego rosyjskiego bankiera Iwana Kiwelidi. Zabójca kupił wtedy substancję od jednego z chemików pracujących w Państwowym Instytucie Naukowo-Badawczym Chemii Organicznej i Technologii, czyli tajnego laboratorium w Szychanach.

Z tego względu, pomysł zbojkotowania mundialu należy ocenić jako kompletnie pozbawiony sensu, tym bardziej, że - poza Stanami, których reprezentacja nie awansowała na mundial - nikogo to raczej nie interesuje. Zaś na arenie wewnętrznej Paweł Soloch wymierzył potężny cios w wizerunek partii rządzącej. Pokazał on, jak bardzo oderwani od ogółu Polaków są prominentni reprezentanci PiS. W głowach mają jedynie podwyżki dla siebie, wolne od pracy niedziele, aborcję i prowokowanie Rosji. (sjw)

19.02.2018

Ronena Bergmana jaja z Holocaustu

W sobotę, na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium, podczas jednego z paneli dziennikarz Ronen Bergman, zwracając się do szefa polskiego rządu ws. nowelizacji ustawy o IPN, przedstawił historię swojej urodzonej w Polsce matki, która przeżyła Holokaust, ale wielu członków jej rodziny zginęło, ponieważ zostali zadenuncjowani na Gestapo przez Polaków. Następnie oświadczył: "Gdybym opowiedział jej historię w Polsce, byłbym uznany za przestępcę? Co wy próbujecie zrobić? Dolewacie oliwy do ognia".

Odpowiadając na pytanie Bergmana, Morawiecki powiedział m.in.: "Jest to niezmiernie ważne, aby zrozumieć, że oczywiście nie będzie to karane, nie będzie to postrzegane jako działalność przestępcza, jeśli ktoś powie, że byli polscy sprawcy (ang. perpetrators). Tak jak byli żydowscy sprawcy, tak jak byli rosyjscy sprawcy czy ukraińscy – nie tylko niemieccy".

Komentarz: Nie sądziłem, że na takiej konferencji urządza się happeningi. Okazało się jednak, że na jednym z paneli izraelski dziennikarz obśmiał świadectwa holocaustu.
Otóż opowiedział polskiemu premierowi, iż:
"Jestem Żydem, który pisze dla „New York Timesa”, więc to dla mnie osobista kwestia. Moi rodzice urodzili się w Polsce. Moja matka otrzymała przed wojną nagrodę od ministra edukacji narodowej. Później zaczęła się wojna i część rodziny zginęła. Ich polscy sąsiedzi wydali ich gestapowcom, a moja matka uratowała niektórych, bo podsłuchała nocną rozmowę, podczas której Polacy donosili na Żydów do gestapo. Po wojnie moja matka przyrzekła, że nigdy nie wypowie ani słowa po polsku."

Uważam osobiście, że szyderstwa z holocaustu nie są na poziomie, nawet jeżeli ich "sprawca", operując kodem premiera Morawieckiego, jest Żydem z Izraela. Niezrozumiały jest także aplauz znacznej grupy na sali mający w tym kontekście wyraźnie antysemicki wydźwięk.

Wracając do domniemanych szyderstw Ronena Bergmana.
Primo, nic nie wiadomo o tym, by minister edukacji narodowej w latach 1938-1939 dawał nagrody dzieciom w żłobkach, bądź w przedszkolach. Chyba, że prywatnie odwiedził Państwa Bergman i nagrodził trzylatkę pogłaskaniem po główce za recytację wierszyka po polsku lub w jidysz;

Secundo, jak 5-latka mogła podsłuchać donos na Gestapo? Jeśli przebywała w lokalu policji, to musiała być tam na szczególnych prawach. Jeśli słyszała ten donos, czemu nie powiadomiła od razu reszty rodziny, a tylko jej część? Czemu akurat ona ocalała z częścią rodziny? Kto ją ocalił?
Gestapo po takim donosie zgarniało natychmiast wszystkich Żydów, łącznie z Polakami, którzy zapewniali im gościnę. Niemcy nie byli głupi i reagowali bardzo szybko, bo uciekinierzy z getta często zmieniali miejsce schronienia.

Myślę, że bez zbędnych fantazji Ronen Bergman ujawni prawdziwe okoliczności tej sprawy, gdyż, jak na razie, nadał rzekomym świadectwom holocaustu znamiona hucpy. (sjw)

03.02.2018

Geny polsko-żydowskie

Relacje narodu polskiego i żydowskiego trwają co najmniej od tysiąclecia. Żydowscy kupcy i rzemieślnicy migrowali do Polski, szczególnie, gdy Europę lub Rosję ogarniał antyjudaistyczny szał. W Polsce, poza lokalnymi incydentami, Żydzi mogli tworzyć, bogacić się i rozwijać przez dziesiątki pokoleń. Z kolei Polacy od czasów nowożytnych pielgrzymowali do Jerozolimy i zwiedzali Ziemię Świętą, co prawda, już po exodusie większości mieszkającej tam ludności żydowskiej.

Genetycznie biorąc, współcześni Polacy posiadają znaczną domieszkę haplotypów litewskich, ruskich węgierskich, nordyckich, germańskich, mongolskich, ormiańskich i Żydów aszkenezyjskich. Są one tak wymieszane, że przez to Polacy prezentują mix genetyczny wyjątkowo jednorodny na tle innych narodowości. Wiązało się to z pokojowym osadnictwem od początków zasiedlania Europy, po najazdy plemion koczowniczych, a potem podboje i sojusze władców. Bogatsi rozpowszechniali geny dzięki władzy i sile pieniądza, biedni inwestowali płodząc liczne potomstwo.

W aspekcie jednorodności "garnituru" genetycznego Żydzi i Polacy są podobni. Tyle, że Żydzi aszkenezyjscy wywodzą się od 350 przodków sprzed około 700-800 lat. Ich wspólnota kulturowo-religijna izolowała ich w sposób naturalny od ludności schrystianizowanej, co nie przeszkodziło jednak temu, że wielu Żydów ma rysy (i geny) typowe dla Polaków, czy Niemców, i odwrotnie. Badania wykazały m.in., że około 12.7% aszkenazyjskich Żydów posiada chromosom Eu19, występujący wśród 60% Słowian ze Wschodniej Europy. Izraelskie, chazarskie i polskie korzenie występują zatem znacznie częściej niż wskazuje na to identyfikacja religijna bądź kulturowa. Przekazywanie genów miało i ma bowiem, częściej niż sądzimy, charakter ponadkulturowy. Decydowała o tym przeważnie prawdziwa, choć skrywana, miłość.

Należy sobie uświadomić, że nawet tak różne społeczności, jak Polacy i Żydzi, w rzeczywistości posiadają wiele cech wspólnych. Ba, niemal identyczny genotyp z ludnością pochodzenia żydowskiego mają Palestyńczycy. Jest to koronny argument, że za podziały między ludźmi odpowiadają głównie egoistyczne ideologie. Warto o tym pamiętać, zwłaszcza teraz, gdy wbrew interesom Izraela i licznych środowisk żydowskich, w propagandzie zrobiono z igły widły. (sjw)

13.11.2017

Upadek liberalnych mediów

Zawiadomienie o przestępstwie propagowania rasizmu oraz dyskryminacji w czasie Marszu Niepodległości złożył w prokuraturze Jonny Daniels, prezes Fundacji From the Depths. – Jako dumny Żyd polskiego pochodzenia jestem oburzony i wstydzę się, że obywatele tego kraju mogą dokonywać tak haniebnych czynów. Oczekuję, że prokurator podejmie działania przeciwko tym pojedynczym osobom, które złamały prawo – powiedział Daniels, cytowany w komunikacie Fundacji, przekazanym redakcji. (wiadomosci.onet.pl)


Komentarz: Gdy zobaczyłem Jonny Danielsa z fotką, sądziłem, że robi sobie happening, albo jest to jakaś niesmaczna promocja koniaku. Oddajmy jednak głos polskim internautom, których poruszył głos Jonny'ego Danielsa. Cytuję z niewielkimi skrótami, "jak leci", bo daje to dobry obraz przekonań młodych Polaków:

~Nieugięty w Prawdzie: Hahaha....Na banerze jest hasło "Czysta krew. Trzeźwy umysł" oraz znaczek SXE oraz XXX... jest to hasło międzynarodowego ruchu Straight Egde w tłumaczeniu Ostrze brzytwy... Jest to subkultura wyrosła z postpunkowej kontrkultury propagująca zdrowy styl życia, wegetarianizm, odrzucenie narkotyków, alkoholu, prostytucji oraz propagująca ochronę życia, postawę pro life...

~Neofita: Tu jest Polska Panie Daniels! Tu już nie należy się dorabiać na nucie antysemityzmu! Ten czas już sie skończył! Źle Pan trafił! Czysta krew to Polskość! Tak samo jak Panie Daniels czysta krew żydowska! Żydzi dbają o swoją czystą krew!! Tak samo Polacy, neofici !! Nie widzę w tym nic skandalicznego! Polska się broni tak samo jak Żydzi bronią się w Palestynie!

~Dana: To nie był marsz tylko narodowcow. Tam szli mieszkańcy Polski. Różni. Każdy chciał coś powiedzieć. Byli i tacy, którzy myśleli że to tylko 'parada'. Mądry rząd przygląda sie ludziom. Nie bije pałami. Ci którzy łamią prawo będą
pociagnięci do odpowiedzialności.

~Nieugięty w Prawdzie do ~Tomasz: To nie my wydawaliśmy powstańców listopadowych i styczniowych, to nie my zajmowaliśmy dwory osób wywiezionych na Sybir, to nie my podnosiliśmy czynsze w górę w swoich kamienicach, to nie my zmuszaliśmy do zwierzęcej pracy robotników w swoich fabrykach w robotniczej Łodzi, to nie my wydawaliśmy polskich kombatantów z 1920 roku Sowietom po 17 września 1939 roku, to nie my zabijaliśmy strzałem w tył głowy gdy utrwalano władze ludową.

~jack: Gdzie tam rasizm w tych hasłach? Już spieszę z wyjaśnieniem co do transparentów: "Czysta krew, czysty umysł" odnosi się do filozofii Straight edge (SE, sXe) propagującej wstrzemięźliwość od narkotyków i alkoholu tzn bycie "czystym". W mowie potocznej mówi się, że ktoś jest "czysty" czyli nie bierze środków psychoaktywnych. Zresztą z boku transparentu są odniesienia do tego ruchu (sxe). Drugi transparent "Europa będzie biała albo bezludna" rozumiem w sposób metaforyczny. Biel symbolizuje odrodzenie, czystość moralną.- czyli "Europa będzie czysta moralna (wróci do wartości) albo się wyludni" - Trudno tego nie odnosić do polityki aborcyjnej, eutanazji itp. Nie ma tam cienia rasizmu!

~Peer: Nie po to Niemcy za pośrednictwem Fundacji Konrada Adenauera władowali kupę szmalu, żeby taki dobry geszeft był zepsuty przez zmianę władzy w Polsce. Z ich wypowiedzi wynika że traktują Polskę jak własność kolonialną.

~relians: po ostatnich zamieszkach w Brukseli pewien senator wyraził taką mniej więcej opinię: Europa importuje Trzeci Świat i trzecim światem się stanie. Logiczne. To też jest opinia rasistowska. Obłęd goni obłęd.

~rocznik '66: Mam głęboko w 4 literach jęki lewactwa, żydostwa, itd itp. Dzisiejszy sondaż pokazuje że Polacy chcą być gospodarzem w kraju w którym żyją. Żaden Niemiec czy Szwed nie będzie nam mówił jakie mamy mieć poglądy i jak mamy żyć.

Reasumując, jeśli chcemy tych młodych ludzi przekonać do czegokolwiek to trzeba trochę błysnąć intelektem. Nie wystarczy wyklinać ich, że są faszystami lub nazistami, bo z całą pewnością 98-99% polskiej młodzieży takich inklinacji nie ma. Daj Boże innym narodom taki wynik! Potwierdziłem to zresztą w badaniach własnych w latach osiemdziesiątych i 30 lat później. Bardzo przykre jest to, że akurat medialnie zaangażowani Żydzi nie skorzystali z wielkiej szansy, by nie antagonizować wobec siebie Polaków. Tym bardziej, że przy okazji brzydko zapachniało syndromem sztokholmskim wobec terrorystów islamskich, a także okazało się, że największe tytuły liberalnego świata kopiują niewolniczo fake news-y Al Dżaziry, a do tego ich propagandystom brak elementarnej wiedzy. Vide nieszczęsny Jonny Daniels... (sjw)


11.11.2017

Nowy Duda

Podczas przemówienia przed Grobem Nieznanego Żołnierza prezydent Andrzej Duda mylnie zacytował wystąpienie drugiego premiera II Rzeczypospolitej Jędrzeja Moraczewskiego. - To niedopuszczalne - komentuje były doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego ds. historii i dziedzictwa narodowego, prof. Tomasz Nałęcz. O co chodzi? - Fragment z politycznej broszury Moraczewskiego z późnej wiosny roku 1919 wpisanej w ówczesny konflikt, bo Moraczewski był już w opozycji. Włożył w usta Moraczewskiemu, że to był ten entuzjazm z listopada roku 1918. Nie. Moraczewski pisał o entuzjazmie z 1918 roku (...) (https://wiadomosci. wp.pl/

Komentarz: Cytaty w przemówieniach politycznych żyją własnych życiem. I tak dobrze, jeśli można przypisać im jakikolwiek sens, nie mówiąc o rozumieniu przez ich autora. Przeważnie w dziełach filozofów, uczonych, i ogólnie myślicieli, można znaleźć wiele formuł, które można aplikować do języka potocznego.

Weźmy popularne "cogito ergo sum". Jak je można zinterpretować?
1. W najbardziej popularnym znaczeniu - myślenie jest oznaką, symptomem istnienia.
Ale można je rozumieć zupełnie inaczej.
2. "Myślenie pozwala mi istnieć". Czyli przez bezmyślność zatracamy nie tylko świadomość, ale także istotę swojego człowieczego bytu.
3. "Skoro myślę, to jest możliwe, że istnieję realnie". Czyli, jeśli myślę, to być może nie jestem tylko komputerowym bytem wirtualnym lub formą platońskich idei. Inaczej mówiąc, jeśli myślę, to reprezentuję jakąś formę bytu (niekoniecznie materialną). Tak zapewne rozumują byty niebiańskie, przynajmniej tak to sobie wyobrażam w swoim agnostycznym umyśle...

Do prezydenta Andrzeja Dudy można mieć za to, moim zdaniem, inne zastrzeżenia z punktu widzenia public relations.
1. Łagodną, typową dla intelektualisty z Uniwersytetu Jagiellońskiego komunikację, zastąpiono "leninowskim" stylem wiecowym. Być może miał mu on przyszyć pagony przywódcy ludu, ale obawiam się, że charakterologicznie pasuje mu jak kożuch do kwiatka. W każdym razie znacząco na razie odbiega od predyspozycji aktorskich Prezydenta. Każdy właściwie może rżnąć brutalnego chama, ale proces ten niekiedy wymaga dłuższej edukacji.

2. Z owym stylem całkowicie nie współgra jednostajny, na stałe przyklejony pogodny uśmiech, niezależnie, czy prezydent opowiada dowcipy, czy mówi o zbrodniach. Rozumiem, że piarowcy (-a) Pana Prezydenta ocieplili tym jego niezbyt aktywną mimikę, ale niestety powoduje to u odbiorcy odczucie niewiarygodności. Nadaje on bowiem co rusz sprzeczne sygnały, np. gdy uśmieszek towarzyszy opisom martyrologii lub wyrażaniu współczucia. Taka jest cena sztucznego pohukiwania, bo mówca traci często wówczas kontrolę nad modulacją mowy i innymi elementami wyrazu twarzy oraz subtelnościami gestykulacji.

Przypomina mi to odcinek hitowego serialu o detektywie Monku, którego wyrzucono z policji z powodu niezliczonych fobii. Cierpiał, męczyły go te fobie, ale mimo to genialny talent analityczny pozwalał mu wykrywać wszystko, co przeoczyła rutyna aparatu policyjnego. Aż pewnego dnia dostał cudowne proszki, które uwolniły go od dręczących go lęków. Pociągnęło, to za sobą całą sekwencję błędnych wyborów u Monka, gdyż w euforii zatracił swoje niesamowite zdolności, a do tego nadmiar optymizmu omal nie doprowadził go do bankructwa. Na szczęście przyjaciele odstawili mu prochy i Monk powrócił do swojej "normy". Bo normą psychiczną jest taki stan równowagi wewnętrznej, która pozwala nam funkcjonować w optymalny sposób. Nie musimy w końcu naśladować wyczynowych sportowców, czy wiecznie naćpanych lekami menedżerów i polityków.

Dlatego pragnę przestrzec przed nadmierną ingerencją w prezentowaną osobowość społeczną, gdyż cudotwórca od PR, który przeważnie nie zna głębiej ani psychologii, ani neurofizjologii, może stworzyć niechcący prawdziwego Frankensteina. (sjw)

07.11.2017

"Przyjaciele"

Niemiecka polityk w czwartkowej wypowiedzi dla telewizji ZDF mówiła, że jej dzieci studiowały w ramach wymiany Erasmus w Polsce w czasie, gdy doszło do zmiany władzy. - Musimy wspierać ten zdrowy demokratyczny opór młodego pokolenia w Polsce - podkreśliła von der Leyen, według cytatu podanego przez Polską Agencję Prasową. - Naszym zadaniem jest podtrzymywanie dyskursu, spieranie się z Polską i z Węgrami - zaznaczyła. - Dlatego nie uważam, że powinniśmy iść do przodu w zbyt małych grupach, lecz musimy stale próbować pociągać za sobą całą Europę - dodała szefowa resortu obrony. (http://www.tvn24.pl)

Komentarz: Ostra reakcja przedstawicieli polskiego rządu na słowa niemieckiej minister obrony jest w pełni uzasadniona. Wiadomo, iż od lat Republika Federalna wspiera wszelkimi siłami neoliberalne ugrupowania w Polsce. Gwarantowały one bowiem nieograniczone wpływy gospodarcze, zdominowanie mediów i generalnie biorąc - nie tylko polityczne zdominowanie Polski przez Niemcy. Obecnie Niemcy próbują odzyskać wpływy, utracone po wyborach przed dwoma laty. Paradoksalne jest jednak to, że próby te bardziej przypominają ofensywę "hufców" Sorosa na kijowskim Majdanie, niż dialog prowadzony pomiędzy suwerennymi państwami. W dodatku sojusznikami w ramach NATO i Unii Europejskiej.

W ten scenariusz wpisuje się "niewinna" wypowiedź pani von der Leyen, która ma wlać otuchę w ducha podupadającej opozycji w Polsce. Sugeruje ona, iż Republika Federalna nie odpuści i dalej będzie nękała polski rząd, zapewne groźbami i sankcjami w UE, jeśli nie zacznie on posłusznie kroczyć za nowym Cesarstwem Narodu Niemieckiego.

Podobnego dyktatu i despektu, choć na znacznie niższym szczeblu, doznała ostatnio Polska ze strony Kijowa. Okazało się bowiem, że strona ukraińska blokuje wszelkie polskie inicjatywy upamiętnienia ofiar ludobójstwa Polaków na Wołyniu. Dokonanego pod sztandarami ukraińskich organizacji nacjonalistycznych w 1943 roku i następnych. Równocześnie, nie ustaje kreowanie przywódców tego ludobójstwa Stepana Bandery, dowódcy oddziałów śmierci UPA Romana Szuchewycza i wielu pomniejszych, na bohaterów współczesnego państwa ukraińskiego. Szef polskiego MSZ Witold Waszczykowski zapowiedział w odpowiedzi skorygowanie polskiej polityki wobec Ukrainy, jeśli chodzi o kwestie prawdy historycznej. Poinformował, że problem z wjazdem do Polski będą miały osoby, które "prezentują skrajnie antypolskie stanowisko".

O ile wypowiedź pani minister Niemiec, choć wymowna dla opozycji wobec rządów Prawa i Sprawiedliwości, była ubrana w nieoficjalne piórka, wręcz na granicy show, o tyle oligarchiczna Ukraina nie przebiera w urzędowych środkach kontestowania Polski. Pobudzanie antypolskich nastrojów służy temu samemu, co "podkręcanie" nienawiści do Rosjan, zgodnie z archetypami historycznych ruchów nacjonalistycznych na Ukrainie. To po prostu umacnianie skorumpowanego oligarchicznego systemu władzy na zasadzie konsolidacji społeczeństwa ukraińskiego wokół banku nazistowskich idei. Tak więc współczesna polityka rządu ukraińskiego jest kontynuacją tego, co zapoczątkowali Bandera i Szuchewycz. Dla Polaków, nazwiska te znaczą dokładnie to samo, co Eichmann dla Żydów, czy "chemiczny Ali", gen. Al-Madżida dla Kurdów.

A później się dziwimy, że tak jak w bajce Ignacego Krasickiego „Przyjaciele” "...Gdy więc wszystkie sposoby ratunku upadły, / Wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły”. Niestety do takich serdecznych przyjaciół obecny rząd Polski musi zaliczyć zarówno rząd Pani kanclerz Angeli Merkel, jak i tradycyjnego sojusznika Niemiec, czyli rząd oligarchów ukraińskich. Obawiam się, że nie chodzi tu o to tylko, by gonić króliczka, bo nazistowskie gry społeczne, niestety zbyt często, wyrywają się spod kontroli. (sjw)

19.08.2017

Ostatni szlak bojowników ISIS

Jednym z powodów ataków jest obrzydzenie niektórymi nurtami subkultury zachodniej, zwłaszcza rozwiązłości. Jeżeli mielibyśmy szukać najbardziej rozwiązłego miasta w Hiszpanii, to ja bym wskazywał na Barcelonę - wskazał ksiądz ks. Henryk Zieliński, redaktor naczelny katolickiego tygodnika "Idziemy"
Z kolei barcelońska gazeta "La Vanguardia" wyjaśnia tło zamachu frustracją dżihadystów. To prawda, że do tego miasta przybywa najwięcej członków radykalnych religijnie odłamów wspólnoty muzułmańskiej np. z Melilli czy Ceuty (hiszpańskich enklaw w Maroku). Tam też odnotowuje się największą aktywność osób podejrzanych o terroryzm. Nie przybywają oni jednak, by walczyć z nagimi dziewczynami na plaży, ale dlatego, że Katalonia to najbogatszy region Hiszpanii, oferujący możliwość pracy i lepszego życia. Niektórym się nie udaje, stąd frustracja. (wp.wiadomości)

Komentarz: Tłumaczenie terroryzmu niechęcią do rozwiązłości erotycznej zastanych w Europie społeczeństw, bądź frustracją dżihadystów, iż nie udało im się zostać yuppies, uważam za twórcze, acz nieco fantazyjne.

Po pierwsze, bojownicy ISIS wręcz tarzali się w rozpuście gwałcąc masowo Kurdyjki, Jazydki i chrześcijanki na terenach podbitych. Charakterystyczne też, że pierwsze duże fale tzw. uchodźców, które możemy określić jako "zaciąg Merkel", tworzyły stada młodych samców atakujące kobiety niezależnie od wieku, aparycji i ubioru. Szczyt tego polowania miał miejsce podczas imprez sylwestrowych w pierwszym dniu 2016 roku w Kolonii, Hamburgu i Stuttgarcie, czy majowego ulicznego Festiwalu Kultur w Berlinie tegoż samego roku. Należy zatem sądzić, że ani ogół tej populacji, ani sami dżihadyści, nie mają nic przeciwko seksowi z Europejkami i nie w głowie im wzniecanie z tego powodu walki ze zgniłym Zachodem.
W moim przekonaniu argument ten może być trafny, jeśli uwzględnimy późniejsze akcje policyjne, które odebrały bandom "uchodźców" radość z tych polowań. Brak środków na kupowanie seksu mógł skutkować wzmożoną rekrutacją do radykalnych grup islamistów zasilanych solidną gotówką przez naftowych potentatów z Bliskiego Wschodu.

Po drugie, frustracja z powodu niemożności zrobienia kariery korporacyjnej w Barcelonie wydaje się być argumentem analogicznym do niemożności wyboru dżihadysty na papieża. Wprawdzie za panowania papieża Franciszka nie można tego wykluczyć, ale zgódźmy się, że mogłoby to napotkać na istotne trudności, choćby ze strony polskich katolików.
Należy zatem przede wszystkim zwrócić uwagę na to, że brak szybkiego awansu społecznego jest losem zdecydowanej większości imigrantów, zarówno Azjatów, jak i Europejczyków. Owi imigranci bynajmniej nie mszczą się, ani nie walczą o awans społeczny przy pomocy terroru. Czy islamiści różnią się pod tym względem od innych imigrantów? Nie sądzę, w skali masowej. Natomiast jedno jest pewne, iż bliskowschodni miliarderzy rozsiewający dżihad w Europie są w stanie zapewnić błyskotliwą karierę, i to nie tylko biznesową, komukolwiek ze swoich wybrańców.

Wydaje mi się, że obecne zjawiska islamistycznego terroru w Europie przypominają trochę grę na fortepianie. Uderzane są kolejne klawisze, to w Belgii, to w Niemczech, to w Wielkiej Brytanii. Ostatnio w Hiszpanii. W moim przekonaniu, Hiszpanów już się dżihadystom udało raz zastraszyć po ataku w pociągu, teraz próbują powtórzyć ten manewr. Może nie podoba im się domykanie ostatniego szlaku imigracji śródziemnomorskiej wiodącego przez Hiszpanię? Którędy bowiem mają dotrzeć do Europy pokonani bojownicy ISIS? (sjw)

19.07.2017

(...) lider PiS zwrócił się do opozycji słowami, które wywołały prawdziwą burzę w mediach i polityce. - Wiem, że boicie się prawdy, ale nie wycierajcie swoich mord zdradzieckich nazwiskiem mojego śp. brata, niszczyliście go, zamordowaliście go, jesteście kanaliami - grzmiał lider PiS Jarosław Kaczyński podczas drugiego czytania poselskiego projektu nowej ustawy o Sądzie Najwyższym. (onet.wiadomości)

Komentarz: Incydent poprzedziło kilka wystąpień, w których drastycznie przeciwstawiano sobie braci Kaczyńskich, gdzie Jarosław to samo zło. Brylowały w tym z wdziękiem rozdrażnionego bulteriera posłanki Katarzyna Lubnauer i Kamila Gasiuk-Pihowicz z Nowoczesnej oraz upozowany na Lenina poseł Platformy Borys Budka. Psychologiczną podstawą tej prowokacji była wiedza o bardzo silnej identyfikacji braci, zatem brutalne jej przekreślanie miało na celu wielokrotne zadanie bólu psychicznego, wręcz torturowanie brata który przeżył - niewyobrażalnym poczuciem winy. Lenin przynajmniej nie torturował osobiście... Wygląda na to, że akcja ta, o wyraźnie socjopatycznym profilu i wymierzona z premedytacją w traumatyczne rany osobowości prezesa PiS, została przygotowana w moim przekonaniu przez fachowego "psychokillera" lub grupę specjalistów.

Eksplozja emocji J. Kaczyńskiego była więc wpisana w działania "spiskowców", których można wiązać z dzisiejszym wystąpieniem Fransa Timmermansa. Groził on nieuchronnymi sankcjami wobec Polski pod pretekstem podporządkowania sądownictwa w Polsce ministrowi sprawiedliwości. Wydaje się, że wiadomości do Brukseli docierają pocztą pantoflową jedynie z ust uczynnych działaczy PO i Nowoczesnej, bo sprawa tego podporządkowania jest już raczej nieaktualna.

A tak na marginesie, może działacze opozycji przestaną wreszcie tak zionąć nienawiścią, bo faktycznie stwarzają wizerunek "zdradzieckich mord"? Bez urazy, ale odrodzonych buziek, np. stalinowskich czy banderowskich siepaczy, wolałbym już nie oglądać. (sjw)

27.06.2017

Niedorzecznik praw obywatelskich (2)

Dziennikarz lewicowej gazety "Frankfurter Rundschau” skrytykował wypowiedź premier Beaty Szydło z Auschwitz, gdzie szefowa rządu mówiła o obronie obywateli polskich. W tekście padły oskarżania m.in. o tworzenie nowej polityki historycznej poprzez zrzucanie winy za holokaust... na Niemców.
Do artykułu odniósł się na antenie TVP Info Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar. Powiedział on, że nie ma żadnych wątpliwości, że za holokaust byli odpowiedzialni Niemcy. Jak jednak podkreślił, należy pamiętać, że wiele narodów współuczestniczyło w jego realizacji. – W tym, o czym mówię z ubolewaniem, także naród polski. (dorzeczy.pl/kraj)

Komentarz: Oto do czego prowadzi pranie mózgu w niemieckich szkołach. Zresztą szczerze Niemcom współczuję, bo temu zawdzięczają obecną islamizację kraju. Ale ad rem - dziennikarz lewicującej, a właściwie lewitującej w oparach absurdu gazetki, zaprzecza holokaustowi. Skoro niemieccy faszyści byli tylko skromnymi podwykonawcami mordowania milionów Żydów, Polaków i paru jeszcze narodów, to trzeba wskazać właściwego winowajcę. Oczywiście oprócz krasnali w berlińskich ogródkach, którzy byli mózgiem tej operacji.

Idea nieodpowiedzialności Niemiec za holocaust i inne zbrodnie wojenne w trakcie II Wojny rozkwitła po zapłacenia reparacji Izraelowi oraz po wypłacie sowitych odszkodowań indywidualnych przez niemiecki rząd. Po wpłaceniu kasy amerykańskie i niemieckie media radykalnie zmieniły retorykę. "Niemców" przerobiono na "nazistów", a holocaust przypisano podbitemu przez niemiecką machinę wojenną... narodowi polskiemu. Bo w Polsce Niemcy zorganizowali obozy zagłady. Można rzec, że rząd niemiecki "wykupił i anulował winę" swoich prawnych antenatów. Tak jak się anuluje wykupione weksle. Warto nadmienić, że prekursorem idei "niewinności narodu niemieckiego" był Adolf Hitler, który twierdził, iż Żydzi i Słowianie sami są winni konieczności ich zagłady.

Jeśli do "frankfurterskiego" ataku na prawicowy rząd Pani Szydło dołącza polski rzecznik praw obywatelskich, notabene dr prawa wybrany jeszcze przez jej przeciwników politycznych i plecie jawne głupoty o współudziale narodu polskiego w holokauście, to mam do niego parę pytań:
1. Od ilu osób liczy się udział narodu w holokauście? Od jednego, stu, a może tysiąca? Gdy porównamy procent kolaborantów z hitlerowcami, to np. w porównaniu z Francją było to w Polsce zjawisko marginalne. Czy zatem Francuzi są obok mitycznych nazistów liderem wśród sprawców holokaustu?
2. Zgodnie z faktami licząca około 50 tysięcy armia kolaborantów pochodzenia żydowskiego (w samej tylko Polsce) uczestniczyła czynnie w holokauście. Czy można z tego wnioskować, iż naród żydowski był współsprawcą holokaustu? Czy kolaboranci mieli prawo do odszkodowań z tytułu rzekomych niemieckich represji?
3. Czy elity finansowe i kulturalne amerykańskich Żydów poprzez swoje rażące zaniechanie nie stały się współsprawcą holokaustu? Czy Żydom europejskim, którzy padli ofiarą ich polityki zagranicznej nie należą się odszkodowania?
4. Czy tekst wygłoszony przez rzecznika całkiem przypadkowo wymknął mu się z ust w trakcie "paplaniny" w tv, czy przeciwnie, stanowi element międzynarodowej kampanii medialnej skierowanej przeciwko Polsce? Moja wiara w teorie spiskowe ma wprawdzie pewne ograniczenia, ale tym razem stawiałbym na to drugie.

Osobiście jestem przeciwny operowaniu pojęciem narodu wobec grup ludności będącej w kleszczach reżimów totalitarnych, takich jakim był hitleryzm, czy stalinizm. W warunkach skrajnej opresji wytwarza się bowiem ludzka magma zdecydowanie różna od "normalnych" warunków istnienia. Szukajmy więc winnych wśród tych, którzy mieli swobodę wyboru, a nie wśród bezradnych ofiar totalitaryzmu. Istotnym problemem jest więc, kto w czasach pogardy miał rzeczywistą możliwość wyboru między dobrem a złem. (sjw)

11.06.2017

Policja usunęła (...) z trasy marszu pamięci ofiar katastrofy smoleńskiej grupę kontrmanifestantów, wśród nich Frasyniuka. - Przyłączył się do barbarzyńców, którzy od jakiegoś czasu postanowili zakłócić miesięcznice, które ludzie odbywają (...) i które mają wymiar modlitewny, za ofiary katastrofy smoleńskiej, i postanowił wzmagać tam emocje polityczne - komentował Sellin w programie Śniadanie Radia Zet i Polsat News.(onet.wiadomości)

Komentarz: Jako agnostyk mam zwyczaj wspominać zmarłych bez fanfar i pień anielskich. Jeśli zatem uroczystość stricte religijna, lub jak w danym przypadku religijno-polityczna, wzbudza moją awersję z racji głoszonych tam poglądów, to moim wyborem jest nieuczestniczenie w niej. Jednakże doceniam wartość społecznej roli kościoła katolickiego w Polsce i świecie, a także - tych religii i ideologii, które uznają autonomię duchową jednostki ludzkiej. Dlatego zawsze odrzucałem doktryny totalitarne: komunizm i neoliberalizm narzucające jednolity światopogląd, czy doktrynę wojującego islamu nawołującą do wojen religijnych z "niewiernymi".

Miesięcznice smoleńskie w swojej końcowej fazie, gdy wypowiadają się politycy, są typowym apelem o umocnienie wspólnoty wierzącej w smoleńską mitologię. Głównie chodzi o misję Lecha Kaczyńskiego, do której doraźnie dołączane są polityczne aktualia, zaś obecnie - posmoleński skandal w moskiewskim prosektorium i dezubekizacja, dotykająca także tych, którzy ubekami nigdy nie byli.

Czy polska kultura polityczna powinna dopuszczać protest w postaci burd ulicznych wobec kontrowersyjnego finału miesięcznic. Uważam, że grupa występująca pod szyldem "obywateli RP" organizująca kontrdemonstracje przeciwko miesięcznicom powinna zmienić nazwę. Bo żadna Rzeczpospolita nie urządzała ekscesów nad grobami przeciwników politycznych. Jest to novum kulturowe Trzeciej RP, patologia zrodzona z autentycznego zdziczenia obyczajów.

Po drugie, nie podoba mi się także, w tym kontekście, wiecowy ton Jarosława Kaczyńskiego. Uważam wprawdzie podobnie, iż agentura wpływów rozdziera obecnie Polskę niemal tak, jak to się działo przed rozbiorami, to jednak sądzę, że wiecowy zapał nie licuje z powagą uroczystości, w swej istocie, żałobnej.

Pomiarkujcie się zatem, bądźcie Polakami nie tylko unosząc wysoko szalone głowy, ale i w umiejętności wybaczania, szczególnie gdy dobro Rzeczypospolitej tego wymaga. Potrzeba tu byłoby połączenia katolickiego miłosierdzia z laicką empatią, które w praktyce całkiem odmiennie postrzegają karę za wyrządzone zło. (sjw)

25.05.2017

Urodziła nam się polska wersja madame Le Pen. To jest ten język, to są dokładnie te same argumenty - ocenił Aleksander Kwaśniewski, komentując sejmowe przemówienie Beaty Szydło, w której szefowa rządu poruszyła tematy imigracji i terroryzmu. Były prezydent wyraził opinię, że "polityka Marine Le Pen jest prostą drogą, żeby nie tylko Europa nie wstała z kolan, ale ostatecznie przepadła w wymiarze globalnym". Dodał, że ma nadzieję, iż - podobnie jak Marine Le Pen - Beata Szydło nie wygra najbliższych wyborów.
- Słuchałem dziś w radiu wypowiedzi młodych ludzi w Manchesterze. Oni wykazywali się w stosunku do muzułmanów niezwykłą empatią. Ze strony polskiej premier w ogóle nie słyszę empatii - powiedział Aleksander Kwaśniewski. (onet.wiadomości)

Komentarz: Stalinowski rodowód pozwolił Aleksandrowi Kwaśniewskiemu nie tylko brylować w PRL-u, ale także w III. RP. Tajemnicze mechanizmy uporczywie wypychają go na szczyty w swoistym lejku, mimo, że teoretycznie w Polsce mamy setki tysięcy mądrzejszych i lepiej wykształconych, a w dodatku nie opłacanych sowicie przez międzynarodową oligarchię.

Jakie zaś przekazy upowszechnia nasz moralny autorytet po krwawym zamachu islamistów?

Po pierwsze, nie dostrzega związku między milionami imigrantów wychowanych w duchu radykalnego islamu, a ogniskami terroru w Europie.

Wydawać by się mogło, że owi terroryści, to zwykły pryszcz na tyłku. Posmarujemy kremem i zniknie. Reporterzy w Manchesterze już smarują nim mózgi widzów. Na sto krytycznych wypowiedzi puszczają nieliczne, byle były "empatyczne". Można to zrozumieć, bo rządzący w GB boją się buntu "milczącej większości". Na ekranie nie ma prawa pojawić się nic "niepolitycznego". Podobnie jest w Niemczech, Francji i innych krajach, których mniejszości etniczno-religijne nie tylko nie chcą się integrować, ale dążą wręcz do multiduplikacji świata Koranu w Europie. Zachodnia flanka Europy to obecnie wulkan przemocy, który może wybuchnąć pod byle pretekstem na znacznie większą skalę.

Po drugie, wrzucanie do jednego worka obaw Marie Le Pen i premier Beaty Szydło przemawia za tym, by p. Kwaśniewski uzupełnił wykształcenie przynajmniej na poziomie licencjackim.

Francja, jak wiadomo, jest w dramatycznej sytuacji, bo oprócz niezasymilowanej rzeszy postkolonialnych emigrantów, dopłynęły ostatnio z Morza Śródziemnego setki tysięcy "świeżaków". Lekko licząc, na 5-6 milionów wyznawców islamu niech tylko niespełna 5% kwalifikuje się do procesu radykalizacji. Uzyskamy wtedy ponad ćwierć miliona potencjalnych dżihadystów produkujących bomby domowym sposobem, wylegających z nożami, maczetami i Bóg wie z czym jeszcze.

Tak więc obie Panie łączy tylko to, by ich kraje nie zginęły pod niszczycielskim buldożerem tej niekontrolowanej migracji. Tyle, że Pani Le Pen stoi już przed tym buldożerem, a Pani Szydło nie chce go wpuścić do swojego kraju. Francja przypomina auto skierowane na czołowe zderzenie, a Polska broni się jeszcze przed dopuszczeniem tego manewru jako prawa Unii Europejskiej. Różnica jest znaczna, taka mniej więcej, jak między koszmarem, a snem sprawiedliwego. (sjw)

23.04.2017

Międzynarodowa Federacja Tenisowa (ITF) wszczęła dochodzenie w sprawie obraźliwego komentarza kapitana Rumunii w Pucharze Federacji Ilie Nastase pod adresem nienarodzonego dziecka Sereny Williams. Utytułowana Amerykanka w środę poinformowała, że jest w ciąży. (...) "Zobaczymy, jakiego będzie koloru. Czekolady z mlekiem?" - miał powiedzieć 70-letni Nastase w języku rumuńskim po cichu do jednej ze swoim podopiecznych, gdy na pytanie o ciążę ciemnoskórej Williams odpowiadała Simona Halep. Amerykanka jest zaręczona ze współtwórcą serwisu Reddit Alexisem Ohanianem, który jest biały. (eurosport onet.pl)

Komentarz: Zupełnie mi nie przeszkadza mieszanie białej rasy z czarną, gdyż pozwala to osiągnąć udane efekty vide były prezydent USA, i zapalony golfista, Barak Obama. Mulaci brylują notabene w lekkiej atletyce i wielu innych sportach. Uzyskują też dobre rezultaty w różnorodnych profesjach. Melanż genetyczny jest dobrą odpowiedzią na zbytnie kiszenie się ras i narodów we własnym sosie.

W wypowiedzi nie dostrzegam, poza wścibstwem. nic nagannego. Faktem jest. że cera Mulatów, nawet w pierwszym pokoleniu, może przybierać różne odcienie od "opalonego" białego po "blady" czarny. Prognozowanie koloru skóry dziecka jest jedynie ciekawostką towarzyską w kręgu zawodników i fanów tenisa. Sądzę, że niezależnie od barwy skóry spotka się ono z życzliwym przyjęciem w tych kręgach. Dlatego nie rozumiem inkwizytorskiej reakcji Międzynarodowej Federacji Tenisowej, gdyż różnorodność barwy skóry u Mulatów jest faktem i nie jest dla nikogo obrazą rozważanie możliwych wariantów. W przeciwnym przypadku należałoby skazać na kryminał miliony ciotek plotkujących o cechach potencjalnej urody mających się narodzić potomków rodu. (sjw)

28.03.2017

Nie milkną echa słów szefa MSZ o "fałszerstwie" w sprawie wyboru Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej. Suchej nitki nie zostawił na nim gość #dzieńdobryWP, Jacek Żakowski. Waszczykowski traci kontakt z rzeczywistością. Nie daje intelektualnie rady opanować sytuacji. PiS prowadzi bardzo trudną politykę dla szefa MSZ. To wymaga przynajmniej kulturowych kompetencji Szymańskiego - Waszczykowski ich nie ma (...) Wchodzi w kulturę europejską jak barbarzyńca - mówił na antenie Telewizji WP. (http://opinie.wp.pl/dziendobrywp)

Komentarz: Szef polskiej dyplomacji od pewnego czasu jest na muszce sowietu liberalnych mediów harującego dla zagranicznych właścicieli. Nikogo to nie dziwi, bo w końcu nie po to oni media kupili, by nie mieć rządu dusz. Trzeba być skrajnym idealistą, by nie widzieć związku między golfsztromem euro, a radosną nagonką nawiedzonych "z europejska" posłów i publicystów.

Dziwić może tylko zajadły ton propagandy, która równocześnie dławi informacje o pochodzeniu i wyznaniu wiary islamskich zamachowców, a przy tym całą winę przypisuje ich niepoczytalności. Gdyby wierzyć niemieckim lub belgijskim gazetom, to mordowanie "niewiernych" wynika nie z nakazu Proroka, ale z braku właściwej opieki psychiatrycznej w zachodniej Europie. Myślę, że obraża to nie tylko dżihadystów, ale i "niewiernych" w całej Europie, bo robi się z nich idiotów lub paranoików.

Z kolei Jacek Żakowski przeciwstawia "kulturowe" kompetencje p. Szymańskiego "barbarzyńskim" manierom "wchodzącego" do Europy Waszczykowskiego. Nie wiem o co chodzi p. Jackowi Ż., ale zazwyczaj szło mu o gender, więc zostawmy to na boku. Każdy w końcu może mieć swoją wizję Europejczyka, jednemu się marzy piękne dziewczę, a innemu chłopaczek. Pozostawmy jednak ten dylemat na boku i posłuchajmy o co chodzi temu "polskiemu barbarzyńcy".

Co takiego powiedział w wywiadzie dla "Spiegla" minister Waszczykowski:
- wydawnictwo Ringier Axel Springer w liście rozesłanym do dziennikarzy polskiego koncernu córki zachęcało ich do przekazywania informacji "w duchu proeuropejskim";
- rygorystyczne wartości graniczne emisji dwutlenku węgla bardzo szkodzą polskiej gospodarce, ponieważ nasze pozyskiwanie energii opiera się na węglu. Nie możemy pozwolić sobie na to, by stać się zacofanym krajem ze świeżym powietrzem;
- Unia jest największym beneficjentem członkostwa Polski! (...) Sami tylko Niemcy sprzedali w Polsce towary za 55 miliardów euro. (...) Osiemdziesiąt centów z każdego euro, jakie płynie z Brukseli, trafia z powrotem na Zachód;
- trzydzieści lat temu, gdy byliśmy członkiem Układu Warszawskiego, doświadczyliśmy, jak to jest, kiedy w sojuszu nie przestrzega się reguł. (...) podczas swojej pierwszej kadencji na stanowisku szefa Rady Europejskiej był bardzo stronniczy. Mieszał się do polskiej polityki wewnętrznej, był faktycznie przywódcą opozycji;
- Kilka godzin przed szczytem niemiecka kanclerz Merkel powiedziała w Bundestagu, że cieszy się z ponownego wyboru Tuska na stanowisko szefa Rady Europejskiej.

Cóż dodać, cóż ująć. Czy wybór Tuska był fałszerstwem? Skoro Pani Kanclerz przed wyborami powiadomiła Bundestag o wyborze Tuska, to oznacza, że wybory były oszustwem. A oszustwo i fałszerstwo idą pod rękę w jednej parze.

Czy wydawnictwo Ringier Axel Springer ma prawo dyktować linię polityki informacyjnej mediom działającym w Polsce? Ha, mają szczęście, że tego nie robią w Rosji... Tylko pierze, by się sypało, a springierowcy zwiewaliby w rajtuzach..

Generalnie mam jedną obawę. Ażeby dzisiejsi super i hiper "liberalni" fani demokracji autorytarnej w Niemczech, czy Holandii, nie przeistoczyli się w faszystów, tak jak to się stało, niemal z dnia na dzień, za Republiki Weimarskiej. Wtedy także nic nie zapowiadało tak radykalnej konwersji. (sjw)

07.03.2017

W sobotę zarząd PO usunął Saryusz-Wolskiego z partii, w poniedziałek poinformowano, że b. europoseł Platformy jest już poza EPL.

Szef Europejskiej Partii Ludowej Joseph Daul oświadczył, że stanowisko EPL jest jasne i niezmienne: ugrupowanie jednoznacznie wspiera obecnego przewodniczącego Rady Europejskiej. O tym, czy Tusk pozostanie na stanowisku szefa Rady Europejskiej na kolejną kadencję, przywódcy państw UE mają zdecydować na szczycie, który odbędzie się w czwartek i piątek (9-10 marca) w Brukseli. (wiadomosci.onet.pl)

Komentarz: Srogi reżim musi panować w Europejskiej Partii Ludowej skoro desygnowanie jej członka przez jeden z rządów Unii oznacza skazanie go przez bossów tej partii na śmierć cywilną. W oświadczeniu EPL mówi się bowiem: "Głęboko ubolewamy nad brakiem lojalności Saryusz-Wolskiego", co wyraźnie stawia Sariusz-Wolskiego w rzędzie zdrajców, a być może i sprzedawczyków. O tyle dziwne, że dyktat narodowy dużych państw Unii ma charakter ponadpartyjny i jakoś nikomu to w UE nie przeszkadza.

Przyznam, że spodziewałem się bardziej wyrafinowanej gry wstępnej. Można było oczekiwać, iż kandydat oficjalnie wystawiony przez Polskę zostanie poddany demokratycznej procedurze i przegra wobec przytłaczającej przewagi niemieckich i francuskich dominatorów. Tymczasem zrobiono odwrotnie, być może wskutek zlekceważenia wpływów Polski w UE. Wszak większość rządów europejskich państewek siedzi w niemieckiej kieszeni. Kandydat zaproponowany przez Polski rząd został już na wstępie obrzucony błotem nie tylko w Brukseli, ale i przez kolegów partyjnych w Platformie Obywatelskiej. Zapewne dlatego, że jego przewaga merytoryczna nad bezbarwnym Tuskiem jest wręcz miażdżąca.

Zarówno w Trzeciej Rzeszy, jak i w Związku Radzieckim, toczyły się walki buldogów pod dywanem, ale także i demokratyczne wybory na najwyższych forach Rzeszy i Komitetu Centralnego KPZR. Poza walką o rzeczywistą władzę (Stalin - Trocki, Chruszczow - Beria, Hitler - Rohm) nie nadawano jednak sporom o najwyższe posady, aż tak konfliktowego wydźwięku. Dlatego szokuje histeryczna reakcja zarówno EPL, jak i służalczej postawy przywódców Platformy Obywatelskiej. No, i widać w takich przypadkach wyraźnie, gdzie Partia Ludowa ma deklarowaną demokrację i liberalny stosunek do przeciwników politycznych. Niestety wygląda to gorzej, niż w XX-wiecznych reżimach totalitarnych. Na arenę dziejów Europy wkracza nowa Rzesza rozdarta konfliktami narodowościowymi i religijnymi. Składająca się z decyzyjnego i finansowego centrum w Berlinie oraz generalnych gubernatorstw na obrzeżach Europy. Czy scenariusz z połowy minionego stulecia może się powtórzyć? Unia Europejska wyborami na szefa parlamentu rozpoczęła już charakterystyczną marsz-paradę... (sjw)

04.02.2017

Ci panowie zostawali prezydentami w momencie, gdy opinia publiczna nie wiedziała o ich związkach z tajnymi służbami PRL-u - mówił prof. Andrzej Zybertowicz w RMF FM. Gość Krzysztofa Ziemca stwierdził, że trzech pierwszych prezydentów wolnej Polski było tajnymi współpracownikami, "a część Polaków do dziś nie chce przyjąć tego do wiadomości". (...) Jeśli spojrzymy na zapisane w tajnych dokumentach pseudonimy trzech pierwszych prezydentów wolnej Polski - TW "Wolski", TW "Bolek", TW "Alek" - to widzimy, że ci panowie zostawali prezydentami w momencie, gdy opinia publiczna nie wiedziała o ich związkach z tajnymi służbami PRL-u. (onet.wiadomości)

Komentarz: Agenturalność prezydentów, ministrów, związkowców, dyrektorów, profesorów, a także majstrów, jest znacznie bardziej prawdopodobna, niż jej występowanie w populacji pozbawionej tytułów. Nie twierdzę, że wszyscy reprezentanci wyższego statusu społecznego muszą być agentami, ale niestety wielu z nich sprzedało się dla kariery.

Taki prof. Zybertowicz być może nie musiał robić kariery dzięki peerelowskiej SB, choć znamy liczne przykłady uwięzionych, np. red. Michnik, którzy dzielnie potem kooperowali z tuzami pionu bezpieki. Jednych złamano, innych przekupiono, a jeszcze innych zwabiono obietnicami. Niby domokrążcy, zwiedzali wówczas polskie uniwersytety uczeni, w UMK miałem nawet zaproszenie na rozmowę z pewnym profesorem ze Szwajcarii, którzy niemal jawnie rekrutowali z inspiracji obcych służb.

Jako mały chłopak przysłuchiwałem się próbie kaptowania mojego ojca przez zapaloną komunistkę towarzyszkę J. Gdy po paru godzinach grillowania odmówił, wyrzucono go z posady kierowcy i przez wiele miesięcy nie mógł znaleźć pracy. Mimo, że na początku lat 50-tych trudno było o tak dobrych kierowców i mechaników jakim był ojciec. Długo wskutek tego żyliśmy w skrajnej biedzie. Nie było pieniędzy nawet na masło, czy leki, gdy moja młodsza siostra wpadła w anemię.

Temat mojego ojca powrócił 40 lat później. Otóż po upadku PRL na UMK działała grupa oświecona słoneczkiem Unii Wolności i robiła czystkę polityczną na uniwersytecie. Należał do niej także magister Zybertowicz specjalizujący się, o ile mi wiadomo, w tematyce KGB i neomarksizmie. Z inspiracji owej grupy w toruńskiej edycji Gazety Wyborczej ukazał się artykuł poświęcony, o dziwo w połowie, mojej osobie. Oprócz pracy dydaktycznej i naukowej dałem się wkręcić w różne funkcje społeczne, społeczne dosłownie, bo bezpłatne. Od przewodniczenia w towarzystwie politologicznym i komisji socjalnej ZNP. po sekretarzowanie PZPR na Wydziale Humanistycznym. Nikt nie mógł mi nic zarzucić, ale nie bez przyczyny grupa "hunwejbinów" wzięła właśnie mnie na cel. Albo mieli wytyczne ze swojej centrali. albo chcieli "załatwić" tych, którzy reprezentowali odmienną opcję. W każdym razie UMK nie opuścił żaden ideowy komuch, ale ci, którzy nie uznawali kierowniczej roli Unii Wolności.

We wspomnianym artykule. pośród ponad dwudziestu kłamstw na mój temat odwołanych potem przez redaktora wrobionego przez "naukowców", znalazło się oszczerstwo dotyczące mojego ojca. Otóż inspiratorzy publikacji zarzucili, że mój ojciec był w PRL-u prominentnym działaczem partyjnym na kierowniczym stanowisku. W tym wszystkim zgadza się tylko związek z kierownicą, jako, że był kierowcą, którego w 1953 roku hunwejbini Bieruta wyrzucili z pracy za nieuznawanie kierowniczej roli PZPR.

Agenci tajnych służb nie tylko donosili, ale także rozsiewali dezinformacje. Ciekaw jestem za jaką walutę koledzy mgra Zybertowicza zrobili z mojego ojca, przykładnego antykomunisty, komunistycznego aparatczyka? Pytam, bo w tej akurat sprawie powinien być z pewnością zorientowany. (sjw)

29.01.2017

Kiedy ma miejsce sytuacja nadzwyczajna nie wiadomo czy to jest wypadek, splot nieszczęśliwych okoliczności czy próba zamachu – oświadczył prof. Andrzej Zybertowicz w audycji „Śniadanie Radia Zet”. W ten sposób uczony dyskutował na temat tego, czy Antoni Macierewicz powinien był dowiedzieć się czegoś więcej, o innych, którzy odnieśli rany w wyniku stłuczki. (www.fakt.pl)

Komentarz: Nie ma głupstwa, którego nie są w stanie przebić doradcy prezydenta. Onegdaj celował w tym prof. Nałęcz, teraz zastąpił go prof. Zybertowicz. Widać profesorskie tytuły nie chronią przed "mniemanologiczną" zaćmą mentalną. Problem w przypadku niektórych profesorów wynika z ignorowania faktów, które w danym przypadku były nad wyraz oczywiste.

Kolumna szefa MON pędziła bowiem na kolejną imprezę z prędkością, mniej więcej 2 i pół raza przekraczającą prędkość dopuszczalną na danym odcinku. Tym razem była to gala tygodnika „wSieci”, podczas której Jarosław Kaczyński odbierał statuetkę „Człowieka Wolności”. W którymś momencie z dużym prawdopodobieństwem musiała w coś lub kogoś wjechać, bo warunki drogowe były fatalne. Determinacja ministra Macierewicza, by nie spóźnić się na galę naraziła nie tylko jego życie, ale też wielu ludzi na drodze podczas tej szaleńczej jazdy. Pogruchotane dwa nowe wozy rządowe warte dwa miliony, to i tak niska cena, jak na wariackie tempo jazdy amatorów gali w stylu "Ceny strachu".

To, że prof. A. Zybertowicz ośmiesza ministra Macierewicza sugerując możliwość zamachu, o to mniejsza. Chyba, że miał na myśli, iż domniemanym zamachowcem był szef MON. Uprawdopodabnia to zresztą ucieczka ministra z miejsca wypadku bez sprawdzenia, czy ktoś nie ucierpiał, a także równie straceńcze tempo jazdy post factum. Należy jednak sądzić, że brylowanie szefa MON na galach urosło do rangi racji stanu i uzasadnia jego ponadprawny status jako pirata drogowego. (sjw)

23.01.2017

Ostatnio poczułem się medialnie zbombardowany reklamą produktu niemieckiej firmy Klosterfrau z siedzibą w Kolonii. Chodzi o banalny lek w aerozolu na równie banalny katar. Tyle, że ów aerozol wypromowano pod niebanalną marką "nasic", co fonetycznie brzmi "nazik", a dla dzieci mamy odmianę nasic® kids (czyt. nazik kids).

Nazwa leku nie nawiązuje do składu (ksylometazolina i dekspantenol), zatem jedynym co się nasuwa jest oddanie czci doktrynie tłumionej nad Renem w ostatnim półwieczu. Poddany dobroczynnemu działaniu leku młodociany Niemiec, Polak, czy Francuz, na zawsze skojarzy brzmienie "nazi" z czymś pozytywnym. Gdy usłyszy, że oddziały "nazi" eskortowały jakichś cudzoziemców, to pomyśli, że w celach leczniczych.

W ostatnim półwieczu Niemcom udało się wypromować markę "polskie obozy koncentracyjne". Nawet poseł Nowoczesnej w polskim Sejmie Rabiej upiera się, że założyli je naziści, a nie Niemcy, czy "niemieccy naziści". Wkrótce w podręcznikach wydrukują, że podbici Polacy tak naprawdę to kierowali holocaustem i zmuszali międzynarodowe koncerny, np. Dr. Oetker, Boss, Bayer, BMW, GE, Siemens, AGFA, Volkswagen, do kolaboracji z III Rzeszą. Jak na naród podbity przez etnicznych nazistów było to obrzydliwe, niezgodne z Kartą Praw Podstawowych, a zatem karygodne! Logiczne więc, iż niemieccy politycy zarządzający UE dobiorą się polskim wodzirejom do tyłków. Po wkroczeniu Bundeswehry, jako wojsk pokojowych UE, poseł Rabiej (z eurokorektą na Rabieu) z pewnością może na to liczyć.

Jakie mogą być kolejne kroki "odbrązowiania" nagonki na nazistowską III Rzeszę? Może cukierki "gestapki", ciacha "hajtlarki", e-cygaretki "anszluski", motocykle "eseski"? W końcu, zawsze można do nazwy dokleić PL, np. nasic.pl... (sjw)

01.12.2014

Mamy małą roszadę w kierownictwie resortu. Przykro mi, że państwo nabraliście się na historyjkę wymyśloną przez jednego z dziennikarzy, ale nic za tym się nie kryje. Po prostu pan Grey będzie wykonywał inne obowiązki - skomentował odwołanie ze stanowiska Roberta Greya szef MSZ Witold Waszczykowski.
Informację o dymisji Roberta Greya z funkcji wiceministra spraw zagranicznych potwierdziła w rozmowie z Onetem rzeczniczka Joanna Wajda. Pytana o powody dymisji i szczegóły sprawy, nie udzieliła odpowiedzi. (onet.wiadomości)

Komentarz: Robert Gray, de domo Grygiełko, z rodziny polskich emigrantów do USA po 2. miesiącach w trybie natychmiastowym przestał pełnić urząd wiceministra Spraw Zagranicznych RP. Wg dziennikarzy, m.in., gazety "Wyborczej" przyczyną było zatajenie związków z tajnymi służbami USA.
Przesłanki podejrzeń są poważne:
- p. Grygiełko-Grey nie utrzymywał związków w przestrzeni publicznej z Polską (o czym pisał Piotr Skwieciński wpolityce.pl). Tak więc nominację odebrano jako przywiezienie kandydata w teczce z Waszyngtonu. Onegdaj podobne praktyki stosowało po II. wojnie ZSRR;
- życiorys p. Greya składa się nawet dla pilnych obserwatorów życia politycznego z wielu białych plam, co budzi fatalne skojarzenia. Nie dość, że spadochroniarz, to jeszcze z tajnym życiorysem. Na koniec, zarówno motywy zatrudnienia w MSZ, jak i odwołania, też są niejawne;
- po przyjeździe do Stanów p. Grey ukończył 3 kierunki studiów, co każe się zastanowić nad ich sponsoringiem. Potem pracował m.in. w agendach ONZ. Akceleracja kariery syna średnio sytuowanych emigrantów (?) w kwestii studiów i pracy w dyplomacji niemal zawsze wiąże się tam z podpisaniem cyrografu ze służbami specjalnymi USA. Jest to tamże przedmiotem do dumy, o ile delikwent dobrze się sprawuje w służbie USA.

Jednakowóż umieszczanie na eksponowanym stanowisku, wręcz newralgicznym w rządzie, obywatela obcego państwa promowanego przez jego rząd, lokuje nas w wasalnej pozie wobec zaprzyjaźnionego mocarstwa. Stawia wręcz w jednym rzędzie z Ukrainą, gdzie skład rady ministrów wymaga nostryfikacji za oceanem i w Berlinie. Powtórkę z Bieruta zainaugurowano już w 3.RP wcześniej powołując Radka Sikorskiego, czy Jacka Rostowskiego. Tego typu status miały onegdaj kolonie, tak więc warto się zastanowić, czy na tym ma polegać ogłoszona przez Jarosława Kaczyńskiego polityka podźwignięcia się z kolan. Bo co będzie, jeśli z kolan każą nam przejść do pozycji pełzającego i bijącego czołem... (sjw)

24.11.2016

Miriam Shaded, szefowa Fundacji Estera, otrzymała groźby od muzułmanina na Facebooku. Napisał do niej m. in. „Zrobię z ciebie większą dzi..ę niż jesteś” i co zrobi, gdy „ją tylko dorwie”. Agresorem, który kierował groźby pod jej adresem, jest prawdopodobnie - jak podaje portal niezalezna.pl - Osama J. (Osama R G J.) który pracuje w „Palestine Football Association” we Wrocławiu i prowadzi też działalność gospodarczą zarejestrowaną w Dąbrowie Górniczej w zakresie fizjoterapii. Wkrótce po publikacji przez panią Shaded postu z groźbami, Facebook zablokował jej profil. (za www.wp.pl i www.fronda.pl)

Komentarz: Dziwny jest ten świat pisowskiego, wirtualnopolskiego i zukerbergowskiego prawa oraz sprawiedliwości:
Po pierwsze, na łamach społecznościowego fejsa muzułmański fizjoterapeta o dźwięcznym imieniu Osama (nadanym na cześć?), samozatrudniony w IV RP, wielokrotnie miota publiczne groźby seksualnego brutalnego gwałtu na obrończyni chrześcijańskich uchodźców z Syrii. Czyni to od wielu miesięcy bezkarnie, bo nadwiślańską prokuraturę obecnie zainteresowałby "pokojowy muzułmanin" Osama J. jedynie wtedy, gdyby straszył gwałtem, np. posłankę PiS.

Po drugie, informacja o groźbach "pokojowego muzułmanina" Osamy J. przemknęła i błyskawicznie zniknęła dzisiaj z Wirtualnej Polski, jako, iż niewątpliwie nie mieści się w ramach poprawności politycznej tego postępowego portalu. "Postęp" rozumiemy tutaj w kontekście definicji Tadeusza Boya-Żeleńskiego, gdy "paraliż postępowy najzacniejsze trafia głowy".

Po trzecie, polski oddział Facebooka, gdy ofiara stalkingu opublikowała na łamach Fb groźby "pokojowego muzułmanina" zareagował zamknięciem ... jej konta. Można to określić jako triumf nazizmu i nienawiści religijnej pod pretekstem poprawności politycznej. W dodatku - pod czujnym okiem żydowskich, bądź co bądź, nadzorców Facebooka. Paradoks? Nie wiem. Mi to brzydko pachnie, co najmniej jakąś ideową zoofilią.

Zaś oksymoron "pokojowy muzułmanin" zgłośmy do literackiej i pokojowej nagrody Nobla. W końcu, ileż postępowych mózgów on zapłodnił? Szczególnie w Parlamencie Europejskim i kierowniczych kręgach Partii Demokratycznej (też oksymoron!) w Stanach. Jak tak dalej pójdzie, możliwe są masowe nawrócenia. Angela w burce w kolorze marsala (odmiana bordo) na inaugurację czwartej kadencji kanclerskiej, to byłby widok! (sjw)

07.10.2016

Marszałek Tyszka prowadzi obrady w sposób, który urąga zasadom parlamentaryzmu. Obraził posłów, ponieważ zwrócił się do nich per "wściekłe małpy" - wyjaśnia w rozmowie z Onetem Katarzyna Lubnauer z Nowoczesnej.

Komentarz: Zanim zarzucimy marszałkowi Tyszce, iż jego metafora jest nietrafna, przywołajmy choćby przykład z "Księgi dżungli".
"Prawdą było to, co Balu mówił o małpach. (...) Ile razy natomiast małpy napotkają ranne zwierzę, wilka, czy tygrysa, zawsze naigrawają się zeń i dręczą. Poza tem miotają wszystkim na głowy różne różności, już to z głupoty, już to w chęci zwrócenia na siebie uwagi. Najczęściej, po całych dniach wyją przeraźliwie, śpiewają piosenki, pozbawione zgoła sensu, wyzywają na bój wszystkie ludy kniei, zapraszają je w odwiedziny do siebie, a wreszcie staczają same z sobą zacięte walki (...) Ciągle mają zamiar obrać sobie wodza, ustanowić prawa i obyczaje ustalić. Ale nie dochodzi do tego nigdy, albowiem nie mogą przechować żadnej rzeczy w pamięci do następnego dnia". (R. Kipling, Łowy węża Kaa, tłum. F. Mirandola, 1923)

Nic dodać, nic ująć. Skojarzenia parlamentarne nasuwają się same. Jedyna różnica, to dezynteria praw i rozporządzeń, których, nota bene, nie tylko wnioskodawcy, ale wręcz nikt pamięcią ogarnąć nie może! I dlatego żyjemy jak w dżungli wśród wrzasku sejmowych Beotów, w gęstwinie sprzecznych praw, którymi jedynie sędziowie i papugi karmią się do syta. (sjw)

15.07.2016

Zamachowiec z Nicei 31-letni Mohamed Lahouaiej Bouhlel pochodził z Tunezji i miał kartę pobytu we Francji. Jak mówią sąsiedzi, był człowiekiem wybuchowym, który często uciekał się do przemocy w kłótniach z żoną. Z tego powodu doszło do rozwodu. Sprawca był muzułmaninem, ale według sąsiadów nic nie wskazywało na to, by był pod wpływem ideologii dżihadu i tak zwanego Państwa Islamskiego. W ciężarówce, którą staranował uczestników obchodów Dnia Bastylii, znajdowała się broń palna i atrapa granatu. "Daily Mail" podkreśla, że policjanci tego nie zauważyli, mimo że rozmawiali z kierowcą kilka godzin przed atakiem. Dlatego, gdy kierowca powiedział funkcjonariuszom, że "dostarcza lody", pozwolili mu pozostać na Promenadzie Anglików. (za onet. wiadomości)

Komentarz: Nie zaskoczył mnie kolejny zamach we Francji, bo jest to kraj, którego władze niezmiernie szanują "Kartę Praw Podstawowych". W tym prawo potencjalnego terrorysty do samorealizacji. Dlatego policjanci widząc Mohameda Bouhlela obok tira potencjalnie zapakowanego semtexem wdali się tylko w uprzejmą pogawędkę. Nie zajrzeli do środka, bo powiedział im, że trzyma tam lody. Ja bym od razu podejrzewał, albo Mohameda, albo, że to fałszywi policjanci, którzy go osłaniali... Ale Francja jest ufna, otwarta na inne kultury i nie da się zastraszyć, jak mawia prezydent Hollande.

Nam żal ofiar, bojownicy ISIS świętują, Komisja Wenecka sprawdza ustawę pod kątem łamania praw człowieka-terrorysty, a "pięknoduchi" znów głoszą komunały... Kiedy się skończy ten sen wariata? (sjw)

26.06.2016

Dziś w Sejmie miało się odbyć tzw. drugie czytanie uchwały oddającej hołd Polakom i obywatelom polskim, pomordowanym przez zbrodniarzy z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii oraz ukraińskich formacji na żołdzie Adolfa Hitlera. Niestety spotkanie dwóch komisji sejmowych zostało niepodziewanie odwołane. Jaki jest powód? Otóż obok nacisków płynących z Ukrainy, głównie od ekipy prezydenta-oligarchy Petro Poroszenki, pojawiły się naciski niewielkiej, ale bardzo hałaśliwej, frakcji banderowskiej w PiS i środowiskach z nim związanych. (Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, Fs, za onet.wiadomości)

Komentarz: Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski zapowiada protest rodzin ofiar ludobójstwa i ich przyjaciół pod Sejmem o godz. 13.00 w dniu 7 lipca br. z racji zbliżającej się 11 lipca rocznicy "Krwawej Niedzieli" na Wołyniu. Jeśli PiS dopuści do "przykrycia" tej rocznicy albo szczytem NATO, albo czymkolwiek, tej totalnej masakry kresowych Polaków, to moim zdaniem, nie zasługuje na to by rządzić Polską. Czy niespełna sto ofiar katastrofy smoleńskiej jest godniejsze od tych ponad stu tysięcy wołyńskich, galicyjskich i warszawskich Polaków? Gdzie jednym urządza się rocznice i miesięcznice, a tamtym cześć oddają jedynie bezpańskie psy.

Za co polski rząd liże obecnie tyłki ukraińskim oligarchom? Oto zaledwie trzy fakty wypominane przez czytelników jako symbol utraty honoru.

* W dniu 28 lutego w rocznicę wymordowania w Hucie Pieniackiej na Wołyniu chciała złożyć tam wieńce grupa krewnych i niezależnych dziennikarzy. Ukraińcy ich nie wpuścili. Służby graniczne przetrzymały ich kilka godzin, zelżyły i brutalnie poturbowały, zabrały wieńce i wyrzuciły z powrotem do Polski wbijając w paszporty pieczątki o zakazie wjazdu na Ukrainę.

* Ulubieniec, m.in. Onetu, mer Lwowa i lider partii Samopomoc Andrij Sadowy napisał wstęp do nowego wydania dwujęzycznego przewodnika po Lwowie. Nie ma w nim ani słowa o Polakach czy polskim charakterze miasta. Sadowy napisał o Ormianach, Rusinach i Żydach, a nawet Serbach, a pamięć o Polakach wyczyścił skrobiąc papier pazurami. Zapewne nie słyszał, że podpisany w 1338 roku w Wyszehradzie układ umożliwił Kazimierzowi Wielkiemu wysuniecie pretensji dynastycznych do Rusi Halicko-Włodzimierskiej.Nie słyszał też pewnie o wyniszczaniu populacji Kresów przez najazdy tatarskie niemal do zera i falach osadnictwa z terenów Polski, Niemiec, Rosji i Litwy.

* Przed meczem Polska - Ukraina na Euro 2016 ulubionym hasłem ukraińskich fanów było urządzenie Lachom na boisku nowej "rzezi wołyńskiej". Ta niezwykle dowcipna retoryka nie spotkała się z żadną reakcją ukraińskich oficjeli.

W tzw. "wielkiej polityce" można zrozumieć targi o kilka batalionów NATO, które nb. w razie zagrożenia ze strony Rosji ewakuują się pierwsze. Można też rozpatrywać buforową rolę Ukrainy. Obawiam się tylko tego, byśmy tym buforem nie dostali w podbrzusze. Sygnałem ostrzegawczym może być fakt, iż ukraińscy przyjaciele utrzymują od paru lat sankcje gospodarcze wobec Polski, czy to, że zignorowali nas, gdy polscy politycy wręcz wpraszali się do udziału w negocjacjach, gdy Ukraińcy wybrali "format normandzki" wykluczając "Lachiw". Zaś najgorsze, że beatyfikowali w ramach religii państwowej nazistowską doktrynę banderyzmu. Należy postawić pytanie, czy mamy w Polsce ich V Kolumnę już także w Sejmie i rządzie. (sjw)
6.05.2016

Eurowizja 2016: Ukraina, a nie typowana na zwycięzcę Rosja. Przejmująca Jamala, a nie superprzebojowy Sergey Lazarev. Kraj, który opiera się agresji, a nie jest jej prowodyrem. (...) Jamala i jej "1944" wygrywa. "1944” to zupełnie nieeurowizyjny utwór. Dramatyczny, wielobarwny, niesamowicie zaśpiewany, wprowadzający słuchaczy w trans. Kompozycja, opisująca wysiedleńczą tragedię Tatarów krymskich, zaśpiewana jest nie tylko po angielsku, ale i tatarsku właśnie. (onet.muzyka)

Komentarz: Nie od dziś wiadomo, że Eurowizja odgrywa czołową rolę w totalitarnym mechanizmie prania mózgu biednych Europejczyków. Tym razem mamy współodczuwać wypędzenie z Krymu tureckiego ludu Tatarów, jako karę wymierzoną przez Stalina za kolaborację z hitlerowską Rzeszą. Niemal wszyscy zdolni do służby wojskowej Tatarzy Krymscy (ok. 20.000) zgłosili się ochotniczo do poboru i utworzono z nich jednostki specjalne ochraniające początkowo flankę niemieckiej 6. i 11. Armii. W swoich wsiach Tatarzy Krymscy tworzyli formacje policyjne. W 1942 roku Tatarzy, ludy kaukaskie i Kozacy uczestniczyli już w walkach na pierwszej linii frontu, podczas gdy Ukraińcy i Bałtowie pełnili służbę na tyłach.

Ze współczesnością słowa piosenki łączy hasło braterstwa broni licznych narodów muzułmańskich z Niemcami skierowane przeciwko Rosji. Co prawda w tekście tkwi sprzeczność, bo zaczyna się od frazy "Kiedy obcy nadchodzą...Wchodzą do twego domu, zabijają wszystkich...", a potem okazuje się, że jednak nie zabito, ale wywieziono. Trochę to brzmi jak retoryka słynnego radia Erewań, bo na domiar piosenkarka deklaruje się jako patriotka ukraińska. Ciekawe, że mimo protestów Moskwy organizatorzy festiwalu nie dopatrzyli się inspiracji politycznych. Zapewne kolejna zwycięska piosenka będzie dotyczyła losu kolonistów wypędzonych z terenów Polski. Tekst mógłby napisać Jan Tomasz Gross wybitny specjalista od martyrologii Żydów i Niemców pod okupacją polskich nazistów w latach 1939-1945. A wykonawcą, no chyba to oczywiste - pewien wybitny aktor "Pokłosia". Sukces pewny, bo z polityką to nie ma nic wspólnego! Gdzieżby tam, czyste fakty wytworzone w radosnym szale twórczym... (sjw)

09.04.2016

Arabska telewizja Al Jazeera atakuje polski rząd. Al Jazeera w wyemitowanym dokumencie pt. "Poles Apart", krytykuje wprowadzane ostatnio przez Prawo i Sprawiedliwość zmiany oraz stosunek Polaków do imigrantów. "Kiedyś pod komunistyczną dyktaturą, teraz Polskę uważa się za sukces demokracji. Ale czy nie jest ona zagrożona? Przez nowe nacjonalistyczne rządy, które wpadły w pogłębiający się kryzys konstytucyjny, wzrastającą ksenofobię i nietolerancję rasową, niektórzy obawiają się, że poszerzające się podziały mogą okazać się zgubne dla przyszłej stabilności. (wp.wiadomości)

Komentarz: Al Dżazira jest subsydiowana przez emira Kataru, tak więc nic dziwnego, że zgodnie współbrzmi z niemieckimi mediami. Należy sądzić, że jedyną różnicą jest silniejszy nacisk katarskiego medium na nietolerancję rasową, którą niemieckim politykom lub dziennikarzom trudniej formułować wobec Polaków. Zapewne Dżazira chciała przy okazji podkreślić legendarną już tolerancyjność Arabów wobec dalekowschodnich robotników sezonowych, czy Żydów.

Generalnie biorąc, emigracyjny biznes łączy tę swoistą międzynarodówkę bogaczy w białych turbanach i czarnych kapeluszach. Biznes kwitnie kosztem narodów Europy, których "murzyńskość", że zacytuję b. ministra Radka Sikorskiego, ma polegać na pelikańskim łykaniu unijnej propagandy poprawnego myślenia w "temacie" rzekomych uchodźców. Tak naprawdę, bogacze nakręcają spiralę konfliktów na Bliskim Wschodzie po to, by wykorzystać fale żebraków do obniżenia kosztów produkcji. Tych, którzy zostaną uznani za "surowiec odpadowy" unijni geszefciarze postanowili upchnąć w młodszej Europie. Cwane? Bardzo, powinni za to dostać ekonomicznego Nobla!

Szczytowym osiągnięciem liberalnego neogoebelsizmu było ostatnio upublicznienie żalu pewnego Szweda zgwałconego przez uchodźcę, że gwałciciel zostanie deportowany. Tymczasem rozwiązanie tego dylematu starego Wertera jest nad wyraz proste. Pozwólmy wszystkim zaprzysięgłym fanom kultury muzułmańskiej, z czołowymi politykami Unii na czele, wyjechać na stałe do Kataru i innych krajów Bliskiego Wschodu. Zafundujmy im bilety w jedną stronę, bo i tak per saldo się to opłaci. Niech tam znajdą raj utracony. Panie Juncker, Pani Kanclerz ze świtą, pa, pa! Czas zmienić kierunek uchodźstwa, bo nie dość, że chcecie nas wykorzystać, to jeszcze arabskie i niemieckie media wyzywają nas od najgorszych! (sjw)

04.04.2016

E. Junczyk-Ziomecka: Lech Kaczyński powtarzał, że nie wolno naruszać kompromisu ws. aborcji.
Przypomina również, że Maria Kaczyńska podpisała apel o niewprowadzanie zmian w konstytucji w tej sprawie.

"Wtedy była dyskusja i propozycja, aby zmienić zapis w konstytucji. W konstytucji są dwa artykuły, które na ten temat mówią, art. 30 i 38, który mówi, że o nienaruszalności, prawie do życia i nienaruszalności "przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela, jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych". W ówczesnej dyskusji, chodziło o to żeby tak zmienić konstytucję, aby człowiek "zaczynał się" już w momencie zapłodnienia - dodała.

Komentarz: Dobrymi intencjami wybrukowano już piekło, a teraz kolej na Polskę. Krucjata AAb, czyli antyaborcjonistów przeciwko kompromisowi aborcyjnemu może zrujnować poparcie dla rządu premier Szydło, jeśli da się on poprowadzić za uzdę politykom pokroju Marka Jurka. Nie chodzi tu wcale o poparcie Polaków dla aborcji, bo nikt rozsądny i normalny aborcji nie popiera.

Chodzi o to, że polski Kościół przestał nagle uznawać zasadę kompromisu społecznego, jak gdyby, zapatrzył się na miłośników szariatu. Wspomnę więc tylko o kilku minusach tego zaiste szalonego planu:

1. Polska stanie się podziemiem aborcyjnym Europy, bo ani policja, ani nawet legiony Armii Zbawienia, nie powstrzymają procesu społecznego jakim są niechciane ciąże. Proces ten trwa od wieków, a zmiany obyczajowe współczesności go jeszcze nasiliły.

2. Policja i sądy zostaną zasypane lawiną spraw związanych z naruszaniem praw zarodków. Być może nie wystarczy już im czasu, by zająć się korupcją i terroryzmem.

3. Polki będą rodzić dziesiątki, a może setki tysięcy dzieci, z wadami genetycznymi, które dotąd były eliminowane przez aborcję. Będzie to skutkowało koniecznością wielkich nakładów na służbę zdrowia, rehabilitację, wyłączeniem rodziców z normalnej pracy zawodowej.

4. Rodzice niechcianych dzieci, z wadami i bez, często je porzucają fizycznie lub odrzucają psychicznie. Czy jesteśmy gotowi na przyjęcie tej wielotysięcznej, a może w przyszłości milionowej rzeszy dzieci pozbawionych rodzinnego domu? Czy nasz system opieki społecznej to wytrzyma? Czy w każdej gminie nie powinniśmy już budować sieci sierocińców?

Przed uchwaleniem czegokolwiek w powyższej kwestii należy przeprowadzić dokładny rachunek wydolności naszego państwa. Nie można obłudnie zrzucać kolejnego ciężaru na barki przyszłych rodziców. Obszar opieki nad dziećmi specjalnej troski może wkrótce urosnąć do rozmiaru, którego nie udźwigną nie tylko budżety domowe, ale i budżet państwa. (sjw)

30.03.2016

Polska opozycja nie powinna tak demonstracyjnie cieszyć się z tego, że od 8 miesiący nie doszło do polsko-amerykańskiego spotkania na szczycie. To bowiem dowodzi, że nasz najważniejszy sojusznik nie traktuje nas poważnie.
Amerykanie zawsze manifestują wielki szacunek do symboli państwowych. Dlatego bez problemu potrafią odróżnić urząd prezydenta państwa od osoby aktualnie go sprawującej. Fakt, iż prezydent USA Barack Obama po raz kolejny nie znalazł czasu na spotkanie z prezydentem Rzeczypospolitej świadczy przede wszystkim o stosunku Ameryki do państwa polskiego, a nie osoby Andrzeja Dudy. (Krzysztof Rak, onet.wiadomości)

Komentarz: Prezydent Obama nie jest kukiełką w rękach otoczenia, ale nie jest też suwerenem, który przesądza samodzielnie o polityce prowadzonej przez USA. Zdecydowanie większy wpływ na politykę swoich krajów mają Orban, Kaczyński, czy nawet Putin. Nie chodzi tu o autokratyzm, który im się przypisuje, ale o kolegialność procesu podejmowania decyzji w sprawach np. polityki zagranicznej. Stany Zjednoczone mają bowiem zdecydowanie bardziej skomplikowane stosunki zewnętrzne, głównie ze względu na ich zakres i "głębokość" infiltrowania różnorakich interesów w poszczególnych rejonach świata.

Przywódca polityczny we współczesnej polityce jest więc z natury rzeczy bardziej "twarzą" niż wodzem w tradycyjnym pojęciu. Reprezentuje państwo w imieniu elit, które go wykreowały, subsydiowały wybór i które go mogą strącić z piedestału, jeśli nie wykona założonych celów. Dlatego śmieszą teksty opozycji wywodzącej się głównie z kręgu Donalda Tuska, która wymyśliła rzekomy despekt polegający na braku zaproszenia prezydenta Dudy na tete-a-tete z prezydentem Obamą.

Rzecz w tym, że prezydentowi USA jak dotąd nic nie było w stanie przeszkodzić w takiej dyplomatycznej schadzce, jeśli krył się za tym albo żywotny interes Stanów, albo amerykańskich koncernów, albo choćby znaczących grup społecznych, np. pochodzenia żydowskiego. Sądzi się, że Andrzej Duda nie ma w garści jakichś ważnych dla Ameryki atutów. Wymyślona przez sztabowców gen. S. Kozieja i podgrzana przez A. Zybertowicza koncepcja wojny hybrydowej prowadzonej przez Rosję wobec Wschodniej Europy ani ziębi, ani grzeje Amerykanów.

Myślę, że jest jedna rzecz w polskiej polityce zagranicznej, która rozgrzewa do czerwoności wyobraźnię zimnokrwistych zazwyczaj Jankesów. Jest nią mianowicie opcja reorientacji polskiej polityki zagranicznej z osi Waszyngton - Londyn - Berlin na Moskwa - Pekin - (Delhi, ...?), lub choćby Berlin - Moskwa - Pekin. Opcji jest sporo, choć nie wszystkie spełniają kryterium zdrowego rozsądku. Zaś ich zmiana raczej nie pomniejszy bezpieczeństwa Polski, bo przecież ani Niemcy, ani Rosjanie nie zaatakują wówczas swojego sojusznika.

Tak więc do karygodnego zaniedbania towarzyskiego raczej nie dojdzie i według ostatnich doniesień nic nie stoi także na przeszkodzie stacjonowaniu amerykańskich czołgistów na polskiej ziemi. Co uspokoi zapewne tych Polaków, którzy pamiętają agresywne poczynania Rosji i ZSRR, Z drugiej strony nie zagraża ani Rosji, ani jej interesom, bo nie sądzę, by USA potraktowały Polskę jako przyczółek do militarnego podboju Ukrainy. Zresztą, kto by chciał ją podbijać? (sjw)

13.03.2016

RD.: Do niedawna, oprócz alimentowanych dzieci i opiekujących się nimi samodzielnych rodziców, byliśmy w pewnym sensie „ofiarami” tej zmowy milczenia.
JS: Co pan ma na myśli?
RD: Zarówno media, jak i osoby mające wpływ na rzeczywistość społeczną i prawną dotyczącą alimentów, sprowadzały ów problem do „roszczeniowych matek” i „leniwych komorników”. Oba te stereotypy były równie krzywdzące. Ważne, że od nich odchodzimy. Poza tym, dziś mamy do dyspozycji wiele narzędzi, których nie mieliśmy 30 lat temu. Skuteczność egzekucji alimentów przez komorników sądowych systematycznie wzrasta i dziś wynosi nieco ponad 20 procent.
JS: Czyli mówiąc wprost – te pozostałe niecałe 80 procent to rodzice (zakładam, że nie tylko ojcowie), którzy alimentów nie płacą. Dużo.
RD: Mówi się, że ponad milion dzieci czeka na alimenty. To też nie są pełne dane, nie obejmują spraw niezgłaszanych do sądów czy do kancelarii komorniczych. (wywiad Joanny Skrzypiec z komornikiem Robertem Damskim, money,pl)

Komentarz: Najgorsze jest to, że alimentów nie płacą ojcowie pławiący się w pieniądzach. Spektakularnym przykładem może być tutaj lider KOD Mateusz Kijowski.

Se.pl donosił w okolicach Wigilii: Jak ustalił „Super Express”, jeszcze do niedawna Mateusz Kijowski (47 l.), lider Komitetu Obrony Demokracji, pracował w Polskim Związku Piłki Nożnej jako informatyk. Z naszych informacji wynika, że zarabiał ok. 7 tys. zł miesięcznie. Oznacza to, że mógł płacić alimenty na trójkę dzieci w wysokości ponad 2 tys. zł. A przez lata tego nie robił, dlatego uzbierała się już astronomiczna kwota, ponad 80 tys. zł.
O tym, że Kijowski nie płacił alimentów na troje dzieci pisaliśmy wczoraj. Sprawa trafiła do komornika w Pruszkowie. W tym miesiącu zaległość Kijowskiego wyniosła 83,3 tys. zł, a razem z odsetkami i opłatami egzekucyjnymi lider KOD ma już do spłaty grubo ponad 100 tys. zł. (se.pl, 23.12.2015).

Tamże jest przedstawiona opinia drugiej strony: "Mieszanie spraw osobistych z Komitetem Obrony Demokracji uważam za niestosowne.(...) A w wywiadzie z „Super Expressem” przekonywał nas, że płaci alimenty „tyle ile może”.

Osobiście uważam, że:
1. Osoby publiczne niepłacące alimentów wykorzystują swoją pozycję społeczną jako pretekst do niewywiązywania się z obowiązku alimentacyjnego;
2. Niejawne dla fiskusa zarobki osób publicznych z reguły wielokrotnie przewyższają świadczenia na dzieci.

Rozumiem, że obecnym władzom ze względu na wizerunek rządu niezręcznie byłoby badać dochody lidera opozycji. Z drugiej strony, kto ma to zrobić? I dlaczego troje dzieci M. Kijowskiego znalazło się w milionowym tłumie dzieci, których ojcowie robią uniki i nie płacą wcale lub wypłacają to co im skapnie ze stołu? Jest to wielki problem społeczny znacznie przewyższający wagą przepychanki wokół Trybunału Konstytucyjnego. Niestety nikt prawie się nim nie zajmuje. Czyżby zmowa samców z Wiejskiej?

A w omawianym wyżej przypadku nie chodzi przecież o nieszczęśnika, który ledwo wiąże koniec z końcem, ale jak należy sądzić, suto opłacanego bojownika o wolność i demokrację, który wiedzie tłum na barykady polskiego Majdanu. Wiąże się z tym problem ogólniejszy, czy wreszcie nowy rząd podejmie ofensywę, by ten milion dzieciaków odzyskał wiarę w prawo i sprawiedliwość? (sjw)

----------------------- Nowa Meduza Nr 27 ----------------------------

19.02.2016

- To jest sprawa absolutnie podstawowa. Cały czas słyszymy bowiem - nie ruszajmy mitu Lecha Wałęsy, bo podważy to wspaniały polski akt sprzeciwu wobec komunizmu. Jak pan słusznie zauważył, na "Solidarność" składało się prawie 10 milionów ludzi, to był wielki ruch społeczny. W III RP figura Wałęsy miała go przesłonić. To była specyficzna manipulacja, która polegała na uznaniu, że Wałęsa ma prawo wypowiadać się w imieniu całej "Solidarności" i jest depozytariuszem jej tradycji. To było wygodne dla rządzących, którzy tworzyli z nim establishmentowy układ. Wałęsa mówił, że III RP była najlepszą rzeczą, jaka mogła się nam przydarzyć, a jego słowa podawano jako stanowisko całej "Solidarności". On był symbolem strażnika pilnującego porządku III RP (...)

Dlatego ja zawsze podkreślam, że Lech Wałęsa miał prawo się bać, a to, że został złamany, zupełnie go nie przekreśla. Co więcej, on w 1976 r. zerwał współpracę ze służbą bezpieczeństwa, a to wymagało charakteru. W mojej opinii jest to pewna skaza na jego życiorysie, ale takie mają nawet herosi. Problematyczna jest dla mnie jednak działalność Lecha Wałęsy w latach 90. Mówię tutaj zwłaszcza o przywłaszczeniu i niszczeniu dokumentów na swój temat, co jest poważnym przestępstwem. (z wywiadu Przemysława Dubińskiego z Bronisławem Wildsteinem, wp.pl)

Komentarz: Jeśli chcemy oceniać byłych opozycjonistów, to trzeba dysponować albo warsztatem naukowym historyka, albo bagażem osobistych doświadczeń. Mam to drugie, bo zapuszkowano mnie w marcu 1968 roku, a pierwszą ofertę współpracy z SB otrzymałem wówczas na Komendzie Wojewódzkiej MO w Lublinie. Oficer stracił na mnie z godzinę, to roztaczając miraże korzyści, to strasząc na przemian zamknięciem rzemieślniczego zakładu ojca, wyrzuceniem matki z posady urzędniczki i wreszcie wbiciem mnie w kamasze w studenckiej brygadzie karnej w Bieszczadach.

Sytuacja była o tyle absurdalna, że jako jedyny w rodzinie miałem poglądy zdecydowanie liberalno-lewicowe - coś na podobieństwo wczesnego Piłsudskiego. Z realnym socjalizmem PRL niewiele było punktów stycznych, ale w niewielkim stopniu byłem "wrogiem klasowym" na tym postkomunistycznym etapie ustroju. Raczej antysystemowcem, bo człowiek myślący nie mógł być bezkolizyjnym trybem tamtego systemu,

Jednym z zasadniczych powodów odrzucenia oferty szpiclowania wówczas, i kilkakrotnie analogicznych później, była w moim przypadku wręcz "biologiczna" nieakceptacja donosu. Tylko tyle, i aż tyle. Miałem to "wdrukowane" od szczeniaka, od czasów stalinowskich, bo głupie chlapnięcie mogło pogrążyć kogoś z rodziny lub jakiegoś całkiem niewinnego człowieka. Nie traktowałem wtedy ludzi władzy jako wrogów ideowych, ale jako obce byty, jakby z innej planety. Takim, którym nie można zdradzić tego co wiem, bo narażę kogoś kogo cenię na represje.

A teraz o Wałęsie.
1. Lech Wałęsa nie powinien być twarzą "Solidarności", ani w polityce historycznej na użytek wewnętrzny, ani zewnętrzny. Do Kmicica mu daleko, bo wprawdzie intelekt zbliżony, ale cywilnej odwagi zero. W zamian nieskończony rezerwuar krętactwa, bufonady i uległości wobec szantażu ludzi dawnych służb.
Bzdurą jest argument zagrożenia rodziny, bo w tym okresie sb-ole nie atakowali fizycznie członków rodziny, tym bardziej wielodzietnej. Ekonomicznie - tak, ale jeśli się tego obawiał, to nie musiał się przecież pchać na świecznik.

2. Lech Wałęsa jest "kreaturą", czyli wg kardynała Richelieu, polityczną kreacją sztabu gen. Kiszczaka. Nie sądzę, by zerwano z nim więzi po 1976 roku. Co najwyżej odstawiono do przechowalni. Ze względu na walory osobowościowe, cwaniactwo, doskonałe walory wiecowe, lubiany przewrotny styl komunikacji - doskonale się nadawał na lidera podstawionego "Solidarności". Nie był zapewne jedynym takim kandydatem, ale być może akurat tym, który pasował najlepiej do koncepcji na lata tzw. transformacji ustrojowej. Era komunizmu zdechła w połowie lat 50-tych, a realny socjalizm wyzionął ducha już za Gierka, vide eksperymenty Rakowskiego-Wilczka.

Kiszczakowskie służby wiedziały, że skończy się to niechybnie jakąś formą kapitalizmu. No, i prowadzony przez nich człowiek nie zawiódł. Nie należy się łudzić, że był taki tylko jeden, bo dynamika czasów mogłaby go łatwo zmieść. Proces ten podtrzymywała wielotysięczna rzesza doświadczonych funkcjonariuszy ancien régime, a także cywilnych amatorów ze wszystkich partii i ugrupowań politycznych zawierających pakt "okrągłego stołu". No, i rzecz jasna, miał miejsce wysyp współpracowników zagranicznych służb. Też miałem zaproszenie, ale nie skorzystałem. Chyba byłem trochę ...autystyczny.

3, Lech Wałęsa jest współodpowiedzialny politycznie nie tylko za złodziejską prywatyzację za czasów Balcerowicza - ideowego ojca Petru, ale także za wyprzedaż zagranicznym koncernom wszelkich konkurencyjnych gospodarczych aktywów Polski. Wszystko co wartościowe poszło w obce ręce, wszystko co badziewne pozostawiono tubylcom. Podobnie wygląda obecna transformacja na Ukrainie, tyle że korupcję osłodzono Ukraińcom nazi-banderyzmem.

Czy Wałęsa zasługuje na potępienie? Ująłbym to inaczej. Dyskusja o tamtych czasach, i badanie ich, jest niezbędne byśmy byli mądrzejsi o kolejne doświadczenia z poczynionych szkód. Jednak kolejna wojna polsko-polska zupełnie nie jest nam do szczęścia potrzebna. (sjw)


07.01.2015

W Kolonii w noc sylwestrową grupa ponad 1000 mężczyzn, według policji oraz świadków wydarzeń "o wyglądzie wskazującym na pochodzenie z krajów arabskich lub Afryki Północnej", zebrała się w okolicach dworca głównego w Kolonii i znajdującej się nieopodal katedry. Młodzi mężczyźni obrzucali petardami innych uczestników zabawy pod gołym niebem.

Z tłumu wyodrębniały się mniejsze grupy, które osaczały kobiety, napastowały je, a następnie okradały. Grupy napastników liczące kilkadziesiąt osób otaczały swoje ofiary, uniemożliwiając policji szybką interwencję.

Również w Austrii wiele kobiet poskarżyło się na molestowanie seksualne przez cudzoziemców w okresie świątecznym, zwłaszcza w sylwestra - poinformowała w czwartek policja. Do takich napaści doszło w Salzburgu. Konkretna liczba zgłoszeń nie jest znana. (wiadomości.wp.)

Komentarz: Mamy pierwsze ofiary zaproszenia przez kanclerz Merkel niekontrolowanych tłumów rzekomych uchodźców. Ofiarami nie są ci politycy, którzy byli naganiaczami tego motłochu, ale jak zwykle niewinni ludzie. Wskutek poprawności politycznej, ani niemiecka prasa, ani telewizja, ani media internetowe nie wyemitowały natychmiast ostrzeżeń, wobec czego wraz z rządzącymi w Niemczech i Austrii politykami są współwinne masowych gwałtów, molestowania i rabunków.

Tymczasem młodzi mężczyźni pochodzenia arabskiego obrzucali petardami innych uczestników zabawy sylwestrowej pod gołym niebem w okolicach kolońskiego dworca. Z tłumu wyskakiwały mniejsze grupy, które osaczały kobiety, napastowały je, a następnie okradały. Było to więc molestowanie seksualne połączone z rabunkiem. Przypomina to trochę działania zmilitaryzowanych grup mających na celu sianie strachu na tyłach wroga.

Policja nie reagowała. Zdaniem lewackiej burmistrz Kolonii Henriette Reker: "...kobiety, będąc w miejscach publicznych, powinny zachować od obcych dystans na długość ramienia, przemieszczać się w większych grupach, prosić przechodniów o pomoc w razie próby napaści i zgłaszać wszystkie incydenty na policję. Powinny nauczyć się, jak zachowywać się, by radosne zachowania nie były mylone z dostępnością seksualną". Pani Reker należy zatem życzyć, by podczas następnej zabawy na świeżym powietrzu miała szansę zademonstrować grupie rozwydrzonych synów Maghrebu jak utrzymać dystans na długość ramienia. O ile w Niemczech jeszcze będą organizować publiczne potańcówki, bo wszak mogą one urażać uczucia religijne i naruszać normy kulturowe zaproszonych przez Merkel Arabów.

To prawda, że takie napaści zdarzają się w Egipcie i innych krajach tego regionu wobec choćby odrobinę wyemancypowanych kobiet, które chodzą bez chusty lub ubierają się z europejska. Tyle, że już w 2014 roku rząd Egiptu zaostrzył kary za przemoc seksualną niezależnie od tego, czy jest to przemoc domowa, czy ma miejsce w przestrzeni publicznej (do 5 lat więzienia i wysoka grzywna). Jak widać arabska "czerń" wyemigrowała tam, gdzie ich nie dosięgnie twarda ręka prezydenta Sisiego, czy Asada.

Moim zdaniem, nie ma w tej sprawie żadnych okoliczności usprawiedliwiających te seksistowskie, a właściwie bandyckie napaści i Europa powinna pokazać bandytom, gdzie jest ich miejsce. Przede wszystkim, po odbyciu należnej kary, powinno się eksmitować przestępców do kraju pochodzenia lub dowolnego kraju regionu. Choćby na łódkach i z wilczym biletem. W podobny sposób powstała Australia i USA, a przecież nikt nie zarzuci tym akcjom braku mocy reedukacyjnej.

Warto podkreślić jeszcze, wspomniane na początku, żenujące zachowania niemieckich polityków, policji i mediów. Powinna się tym zająć Rada Europy, bo wyraźnie widać, iż Niemcom grozi totalna zapaść demokratycznego ładu, skoro Niemki będą mogły na spacer wychodzić tylko w grupach i chustach, zupełnie jak więźniarki obozów koncentracyjnych. Mam też nadzieję, że władze dziennikarskiej EBU miast troskać się o polską ustawę medialną, zajmą się skandalicznym zaniechaniem niemieckich mediów. To co się wydarzyło, było bowiem nie tylko zwykłym pogwałceniem obowiązku informowania obywateli, ale wręcz totalitarną afirmacją gwałtu. (sjw)

19.12.2015

Brudną, polityczną grę mającą na celu delegitymizację ostatnich wyborów w Polsce prowadzi lobby utopijnych, lewicowych ideologów, którzy uważają, że więcej państwa i więcej Unii to jedyna słuszna droga - mówi Matthew Tyrmand, inwestor i ekonomista, syn pisarza Leopolda Tyrmanda, w wywiadzie opublikowanym przez nowy numer tygodnika "Do Rzeczy". (wiadomosci,wp.pl)

Komentarz: Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się, że syn Leo będzie tak obiektywnie postrzegać sytuację w Polsce. Widocznie stereotyp postaci ojca przesłonił mi indywidualność młodego Tyrmanda. W każdym razie wskazuje on na kilka aspektów opinii ferowanych przez zagraniczne media.

1. W artykule Jacksona Diehla z "The Washington Post" znajdują się "wszystkie znaki rozpoznawcze narracji Anne Applebaum z jej koronną obsesją, w ramach której "liczba wzmianek o antysemityzmie jest oszałamiająco nieproporcjonalna".

2. Mediami i mechanizmami, które nimi rządzą, Matthew Tyrmand zajmuje się od lat. Jest przekonany, że obecna fala czarnego PR, która płynie z zachodniej prasy, to zaaranżowany spektakl: < Edward Lucas z "The Economist" - gruba ryba - otrzymuje większość informacji o polskiej polityce od samej "królowej" oraz jej męża, z którym się przyjaźni. Analogiczny mechanizm dotyczy Henry’ego Foya, Jana Cienskiego i Matta Kaminskiego z "Politico" i "The Financial Times". Masz już trzy globalne tytuły, nazwijmy je "eksperckie", narzucające narrację. Później podobne treści wędrują do kręgów rządowych w USA, np. przez publikacje w popularnym na Kapitolu "The Hill">. Z kolei Faared Zakaria autor ociekającego jadem donosu na Polskę w CNN, to stary znajomy Radka Sikorskiego, jeszcze z 1996 r., gdy w wywiadzie udzielonym Zakarii, Sikorski apelował, aby nie przyjmować Polski do NATO (wzmianka zawarta w pytaniu Marcina Makowskiego). De facto mamy więc według M. Tyrmanda z "brudną polityczną grą, mającą na celu delegitymizację (pogrubienie - sjw) ostatnich wyborów. Prowadzi je lobby utopijnych lewicujących ideologów, którzy uważają, że więcej państwa i więcej Unii to jedyna słuszna droga. W tym miejscu pozwolę sobie nie zgodzić się z konkluzją Tyrmanda. Owszem lewacki mainstream w naszym kraju marzy o liberalnym państwie unijnym, ale kosztem uprawnień państwa polskiego. Tak więc, silne państwo - tak, ale silna Polska - już nie.

3. Metodą na uciszenie krytyki są albo procesy wytaczane przez dyżurnych adwokatów i prowadzone przez spolegliwe sądy, albo przypisanie określenia "mowa nienawiści". Jest to wytrych, który można przypisać dowolnemu tekstowi lub wypowiedzi.

Ciekawie też brzmi zakończenie wywiadu. <Oni nadal kojarzą się waszyngtońskim elitom z oświeconymi Europejczykami z czasów, kiedy upadała żelazna kurtyna. Dlatego dzisiaj na pytanie: "Znasz Sikorskiego i Applebaum?" odpowiadam: "Znam, jeden chciał mnie pozwać, w przerwie między ośmiorniczkami a robieniem lodów Ameryce, druga urządza machinę propagandową chodzącą jak w zegarku". Zazwyczaj wtedy widzę jakieś zniesmaczenie na ich twarzach. Cóż, prawda to niezła ździra>.

Trudno się z Matthew Tyrmandem nie zgodzić, choć nie pochwalam tego ostatniego określenia. W końcu politruków wśród dziennikarzy jest wielu, a w niektórych środowiskach jest to normą. A to co jest normą obecnie coraz częściej uznaje się za prawidłowość... (sjw)

09.11.2015

Sztab ludzi z Kancelarii Prezydenta nie mógł przeoczyć, że prezydent na pierwsze posiedzenie Sejmu wyznacza dzień, w którym ma się odbyć szczyt na Malcie. To złośliwość wobec premier Kopacz - uważa Kazimierz Marcinkiewicz. - To nie może być przeoczenie. To złośliwość i uszczypliwość wobec pani premier, by nie pojechała na szczyt i nie pożegnała się z członkami Rady Europejskiej - stwierdził Marcinkiewicz w "Faktach po faktach". (wiadomosci.wp)

Komentarz: Sztab kancelistów Prezydenta zapewne niczego nie przeoczył. Jednocześnie faktem jest, że Pani premier E. Kopacz nie przekazała prezydentowi ani decyzji, ani propozycji rządu odnośnie wyjazdu na nieformalny szczyt maltański. Do czego jest konstytucyjnie upoważniona. Nieformalny szczyt był, ale dla rządu formalnie jakby go nie było, bo minister Schetyna schował go do nory i zakopał, a pani Ewa Kopacz przed kamerami TVN intonowała coś jakby z ukraińska (może udzieliło się od zięcia), by to Andrzej Duda pojechał 12-go na szczyt. O co więc chodziło w tej histerycznej burzy w szklance wody?

Po pierwsze, nie żaden nieformalny szczyt w sprawie uchodźców, ale jak najbardziej formalny, nowo powołany "prezydent" Unii D. Tusk powinien zwołać od razu w grudniu, tuż po opanowaniu Basic English. A jeśli wyznaczył termin na datę ślubowania posłów i senatorów, to musi się liczyć, że bliższa ciału koszula i prezydent Duda wybierze Warszawę, a nie barowe pogawędki, pozostawiając Pani premier pożegnalne uściski z elitą UE w La Valetta. Bo prezydent może, a premier musi, tak to ustanowiono w Konstytucji Trzeciej RP.

Po drugie, do czasu odwołania rządu Pani premier ma obowiązek uczestniczyć w szczycie 11-12 listopada, bo za to bierze pieniądze z kasy państwowej. Jeśli nie chce się jej pracować, to niech złoży dymisję! Wtedy prezydent Duda powinien zastanowić się, czy nie polecić jej jeszcze odpracowania wcześniejszych decyzji jej rządu w sprawie migracji do Polski siedmiu tysięcy muzułmanów. Którzy zresztą tu bynajmniej nie chcą trafić i buntują się już teraz. Może być z nimi sporo problemów, jeśli ci uchodźcy nie uciekną wcześniej, bo Polska stanowczo nie jest dla nich atrakcyjna. Powszechna bieda, bezrobocie, zimno. Pod wieloma względami gorzej niż w Syrii...

Reasumując, wyznaczanie Prezydentowi reprezentowania Polski w La Valetta przez Panią premier ma taką wagę, jakby selekcjoner reprezentacji nakazał Andrzejowi Dudzie przyjazd na spotkanie sparringowe z Maltańczykami. Tyle, że trener Adam Nawałka to człowiek z klasą. (sjw)

16.10.2015

Serwis internetowy tagesschau.de zamieszcza cytaty z wypowiedzi prezesa PiS o chorobach i zagrożeniach ze strony imigrantów oraz opisuje konsternację w Polsce. Cytuje też wypowiedzi polskich polityków, którzy o języku, którym posługuje się polityk PiS mówią, "nie powstydziłby się go ani Rudolf Heß ani Hitler" oraz że jest to "rasistowski i faszystowski język". (...)

"Jak bardzo Platforma Obywatelska pod przywództwem premier Kopacz boi się tego tematu, pokazują reakcje na wystąpienie Kaczyńskiego o cholerze i pasożytach", pisze FAZ. Podczas gdy polskie media reagują z oburzeniem na "język nienawiści" Kaczyńskiego, który, jak piszą przywołuje skojarzenia z najbardziej tragicznym okresem 20. wieku i przypominają o dawnym stereotypie "Żyda chorego na tyfus", jaki pokutował wśród nazistów, "żaden z czołowych rządzących polityków nie skrytykował Kaczyńskiego za dobór słów. Temat ten jest trucizną dla partii Kopacz, dlatego lepiej jest milczeć", konstatuje autor komentarza w FAZ. (onet.pl)

Komentarz: Tradycyjnie przed wyborami uaktywniają się zagraniczni przyjaciele i byli (?) sponsorzy Platformy Obywatelskiej z Niemiec. Ich prasowe żądła jak zwykle atakują Jarosława Kaczyńskiego, gdyż ta taktyka pozwoliła zniechęcić do głosowania na PiS część niezdecydowanych w poprzednich wyborach. Wyborcy ci ulegali dotąd argumentom o niepoprawności politycznej J. Kaczyńskiego i obawiali się, że Polska na tym straci w ramach Unii.

Jednak sytuacja wśród polskich wyborców uległa radykalnej zmianie. Myślenie "poprawno-polityczne" w znacznej mierze poszło w kąt, szczególnie po fatalnych dla Europy błędach w polityce migracyjnej "cesarzowej" Merkel i całego jej klanu. Planowane przez nią wpuszczenie do Europy setek tysięcy wyznawców islamu nie ma w oczach większości Europejczyków najmniejszego sensu. Być może chodziło jej o tańszą siłę roboczą, ale sęk w tym, że ci konkretni uchodźcy z tureckich obozów nie zamierzają sobie taką robotą brudzić rąk. W większości jest to element roszczeniowy celujący w niemiecki socjal.

Inną hipotezą, zatrącającą o matactwa niejawnych grup wpływu typu Grupy Bilderberga, jest próba zwiększenia presji na wyznania chrześcijańskie poprzez wciśnięcie do Europy paru milionów muzułmanów. Środowiska antychrześcijańskie mogłyby liczyć na odgrywanie roli arbitra wobec nieuchronnych napięć i walk religijnych prowokowanych przez wyznawców islamu, gdy ich populacja osiąga skondensowaną i znaczącą liczbę w skali dzielnicy, miasta lub kraju.

Czy biedota żydowska faktycznie częściej chorowała w Republice Weimarskiej na tyfus, a sytuacje epidemiczne na wyspie Kos i Turcji są związane ze stanem higieny wynikającym z kultury osobistej bliskowschodnich emigrantów? Czy masowe gwałty na chrześcijankach staną się także w Europie stałym elementem kultury mentalnej? Może warto zastanowić się nad tym przed łyknięciem niczym pelikany smacznych kęsów podrzucanych przez niemieckich propagandystów. (sjw)

07.10.2015

Apeluję do Platformy Obywatelskiej, żeby nie niszczyli dorobku polskiej dyplomacji. Bo Bronisław Geremek i Władysław Bartoszewski przewracają się w grobach, gdy słyszą, jak politycy PO nazywają naszych partnerów w Europie sojusznikami Hitlera - powiedział na antenie TVN24 prezydencki minister Krzysztof Szczerski. Odniósł się tym samym do wpisu na Facebooku senatora PO Janusza Sepioła, który określił państwa członkowskie Grupy Wyszehradzkiej mianem "sojuszników Hitlera". (onet.wiadomości)

Komentarz: Poziom wypowiedzi senatora można by zrównać z gwarowym powiedzonkiem "ale se napioł". Klęska wyborcza, która zagląda w oczy baronom i baronetkom Platformy pcha ich w objęcia agresji przekraczającej niejednokrotnie granice absurdu. Pani premier z namaszczenia Donalda Tuska drżącym głosem upozowanym na Beatę Szydło opowiada narodowi bajki o sukcesach wymyślane na poczekaniu przez "Misia" Kamińskiego. A senator Janusz Sepioła miota niczym rosyjski ambasador w Warszawie pociski o kolaboracji z Hitlerem. Nieważne, że ani rząd Węgier, ani Słowacji, nie nawiązuje do ideologii III Rzeszy, w przeciwieństwie zresztą do postbanderyzmu prominentów z Ukrainy tkwiących w miłosnych uściskach z rządem Platformy.

Dla senatora Sepioła ważne jest obrzucenie błotem, a nie promowanie polskiej racji stanu. Tym samym politycy Platformy w walce wyborczej coraz bardziej przypominają golaski, które w kasynach Las Vegas walczą w kisielu i najchętniej wciągnęliby do kisielowego akwarium wszystkich konkurentów. (sjw)

07.08.2015

Uroczystość zaprzysiężenia Andrzeja Dudy przed Zgromadzeniem Narodowym rozpoczęła się od gafy. Marszałkini Kidawa-Błońska najpierw przywitała państwa Dudów, a dopiero potem prezydenta Komorowskiego. Protokół dyplomatyczny i zasady precedencji zostały złamane. Nie w imię grzeczności, raczej z braku wiedzy i wyczucia. Nie miał ich także kończący kadencję prezydent Komorowski. Natychmiast po zaprzysiężeniu A. Dudy, powinien wstać z fotela prezydenta i zająć miejsce obok byłych prezydentów: Wałęsy i Kwaśniewskiego.

Nie są to, wbrew pozorom, sprawy błahe. To właśnie brak znajomości zasad precedencji i/lub ich lekceważenie powodują, źe nagminnie wita się władze kościelne przed państwowymi i osoby zajmujące stanowiska mniej ważne przed tymi, którzy sprawują ważniejsze. Wywołuje to zamieszanie w głowach obywateli i w konsekwencji błędne wyobrażenie o hierarchii stanowisk w państwie. Utwierdza też przekonanie o supremacji Kościoła. (senyszyn.blog.onet.pl)

Komentarz: Gdy ujrzałem w wiadomościach Onetu alarmistyczny tytuł "Zaprzysiężenie Dudy zaczęło się od gafy", to od razu pomyślałem, że znowu namieszał czuwający nad minioną kadencją duch szoguna. Ale po przeczytaniu wykwitów intelektualnych posłanki prof. Joanny Senyszyn okazało się, że za pierwszą gafę odpowiedzialna jest marszałek Sejmu, a za drugą, rzecz normalna, ustępujący prezydent.

Z tym pierwszym, to na miejscu Pani poseł bym się tak nie podniecał. Marszałek Kidawa-Błońska (nie marszałkini, ani premierzyca) moim zdaniem postąpiła prawidłowo, gdyż w polskiej tradycji kulturowej najpierw należy powitać panią w towarzystwie pana, a dopiero potem męskiego samotnika. Być może inaczej przewiduje precedencja, ale protokoły można zmieniać, a polska tradycja jest ładna i ubóstwia kobietę, więc dziwię się działaczce ruchu feministycznego i LGBT, że woli sztywny dryl protokolarny, aniżeli wywyższenie płci pięknej.

Co do drugiej gafy, to faktycznie exprezydent powinien był czym prędzej zleźć z nienależnego już fotela, a nie rozsyłać wokół dziwne miny, jakby pozował do sweet focie. Można to podsumować "Jaka prezydencja, taki jej koniuszek". (sjw)

01.08.2015


(...) Jesień 2004 r. Trwają prace tzw. orlenowskiej komisji śledczej. Nagle wybucha prawdziwa bomba: komisja ujawniła notatkę polskiego wywiadu, która opisuje spotkanie najbogatszego Polaka z rosyjskim szpiegiem Władimirem Ałganowem (63 l.). Rok wcześniej, podczas lunchu w wiedeńskiej restauracji Nicky's, obaj omawiali sprawę sprzedaży Rosjanom polskiej Rafinerii Gdańsk – to transakcja, która jeszcze bardziej energetycznie uzależnia nas od Rosji, jest więc niemal zdradą Polski.

A Ałganow to przecież człowiek, którego cała Polska zna od 1997 r. i słynnych „wakacji z agentem” – rzekomych wakacyjnych spotkaniach Kwaśniewskiego i Ałganowa w 1994 r. Podobno miał ogromny wpływ na prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego (62 l.). Według notatki wywiadu, do Kulczyka Ałganow miał pretensję o nieudaną prywatyzację rafinerii, a biznesmen miał zapewniać go o poparciu w tej sprawie Kwaśniewskiego, ówczesnego prezydenta Polski. (...) (Fakt.pl)

Komentarz: Polska tradycja głosi, że o umarłych mówimy dobrze albo wcale. Gorzej, iż nie można wcale nie mówić o śmierci Kulczyka, gdyż był najbogatszym oligarchą w kraju nad Wisłą. Który doszedł do swoich miliardów spekulacjami kupując tanio od skorumpowanej postsolidarnościowej administracji i sprzedając z dużym zyskiem nawet rywalom naszej gospodarki. Niech mu ziemia lekką będzie, a mądrzejsi o to doświadczenie nie dopuśćmy do recydywy tamtych czasów... (sjw)


19.07.2015

Serhij Stachowski, który w niedzielę przegrał z Jerzym Janowiczem 1:6, 6:7 (3-7), 6:3, 3:6, na konferencji prasowej odmówił odpowiedzi na pytania polskich dziennikarzy, a zamiast tego wygłosił oświadczenie, w którym bez pardonu zaatakował łódzkiego tenisistę.

Nie zrobię konferencji prasowej. Wygłoszę krótkie oświadczenie, a potem odpowiem na pytania ukraińskich dziennikarzy - zaznaczył Serhij Stachowski po pojedynku, który dał Polakom drugi w historii baraż o Grupę Światową Pucharu Davisa.
- Po pierwsze, chciałem podziękować ukraińskiej federacji za to, że mnie powołała. Żałuję, że nie spełniłem pokładanych we mnie nadziei.
- Po drugie, chciałem pogratulować polskiej stronie, która wykonała fantastyczną robotę w tym tygodniu. Organizacja była wspaniała, obiekt tak samo, polski zespół grał wspaniale. Bez dwóch zdań zasłużyli na zwycięstwo - powiedział Stachowski i przeszedł do tego, co leżało mu na sercu.
- Po trzecie, niestety, niedawno udzieliłem wywiadu, w którym powiedziałem, dlaczego nie chcę, by moja córka grała w tenisa. Jednym z tych powodów są tacy jak Jerzy - ogłosił Serhij Stachowski.

- Chcę, żeby moja córka miała godność i moralność - nawiązywał do niedawnego wywiadu Stachowski. - Kiedy jesteś w tym środowisku, profesjonalnych tenisistów, czasami tracisz te wartości. Mój błąd, że nie podałem mu dziś ręki. Bardzo tego żałuję. Nigdy nie powinienem zniżyć się do poziomu Janowicza, ale to zrobiłem. To jedyna rzecz, której żałuję. Pomijając to, to była dobra walka, dobry mecz - zakończył Stachowski i poprosił o pytania ukraińskich dziennikarzy, którzy już nie drążyli tematu. (onet.sport)

Komentarz: Że Ukrainiec nie podał Polakowi ręki po sportowej potyczce, to można orzec, iż prostak i chamidło. W trakcie meczu nie zdarzyło się nic, co usprawiedliwiłoby taką postawę. "Jerzyk" tym razem był wyjątkowo skoncentrowany i zrównoważony, choć wiadomo, że miewa fumy. Czym innym jednak są owe fumy, a czym innym, znacznie gorszym, są objawy braku szacunku wobec przeciwnika. Obawiam się, że w ten sposób objawia się u części Ukraińców państwowa banderowska ideologia immanentnie zawierająca nienawiść i pogardę dla Lachów, która wyrosła na podłożu kompleksu niższości. Drąży ona umysły takich właśnie prostaków, bo trudno dopatrzyć się logicznego uzasadnienia pretensji do Janowicza poza tym, że jest Lachem.

Trudno też pojąć odmowę udzielenia wywiadu polskim dziennikarzom, czyżby w mózgu tego ukraińskiego sportowca wegetowała odpowiedzialność zbiorowa za wygraną Janowicza. Polak wygrał, a więc w ramach zemsty nie udzielę polskim dziennikarzom wywiadu, tylko "swoim". Przyznam, że bardzo źle mi się to kojarzy i coraz mniej mam ochoty po takich knajackich występach na oficjalną przyjaźń polsko-ukraińską. (sjw)

14.07.2015

Grecja, ze względu na fatalne skutki kontroli kapitałowej i zamknięcia banków, potrzebuje znacznie większej pomocy i redukcji długu, niż przewidzieli jej europejscy partnerzy – wynika z poufnego raportu MFW, do którego dotarł we wtorek Reuters.

MFW rekomenduje więc europejskim partnerom Grecji prolongatę jej długu na okres 30 lat, która objęłaby także nowe kredyty oraz radykalne przedłużenie terminu spłacalności bądź po prostu wsparcie finansowe budżetu Grecji. W przeciwnym wypadku strefa euro powinna się zgodzić z góry na "znaczące redukcje" greckiego długu – zaleca MFW. (onet.biznes)

Komentarz: Wstąpienie do Unii Europejskiej okazuje się "niewystępowalne", podobnie jak przyjęcie euro. Poprzez harpagoński system kredytów banki przejmują kontrolę nad poszczególnymi krajami lennymi wobec hegemonów Unii. Nie byłoby to tak dolegliwe, gdyby wyzyskiwanie dłużników nie prowadziło do pozbywania się przez nich własnych koronnych atutów. W końcu nie po to wpędza się te kraje w długi, by na tym stracić.

Tak więc w wyniku perfekcyjnej gry prowadzonej przez hegemonów Unii (obsadzanie rządów, odpowiednia legislacja) mniejsze państwa członkowskie mogą obudzić się po paru latach z ręką w nocniku, a greckimi flotyllami będą się cieszyć Niemcy i Francuzi, polskim rolnictwem - Niemcy i Beneluksiarze, i tak po kolei. A węgiel być może wróci do łask w UE, gdy polskie kopalnie zbankrutują. Aż sami będziemy ich prosili na kolanach, by zechcieli nas gdzieś włączyć jako kolejny land.

Zaś, co do roli "tego co zapobiegł Grexitowi", czyli Donalda Tuska, to:
po pierwsze, europejscy bankierzy nie darowaliby Merkel i Hollandowi wypuszczenia Grecji ze szponów finansjery;
po drugie, premier Grecji Tsipras miał do odegrania tragifarsę przed własnym narodem i rzekoma próba wyjścia z negocjacji mogła być jedynie gestem ratującym twarz;
po trzecie, gdyby ktoś chciał wyjść z tych obrad, to żaden kamerdyner z Polski by go nie zatrzymał. (sjw)

01.07.2015

Proponowane przez PiS pytania brzmią: "Czy jest Pani/Pan za przywróceniem powszechnego wieku emerytalnego wynoszącego 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn?", "Czy jest Pani/Pan za utrzymaniem dotychczasowego systemu funkcjonowania Państwowego Gospodarstwa Leśnego Lasy Państwowe", "Czy jest Pani/Pan za zniesieniem obowiązku szkolnego sześciolatków?".

Pod pismem do prezydenta są podpisani, oprócz Szydło, Piotr Duda, szef "Solidarności", pełnomocnik wnioskodawców obywatelskiego wniosku o przeprowadzenie referendum ogólnokrajowego dot. powszechnego wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn oraz poseł PiS Jan Szyszko, pełnomocnik obywatelskiego wniosku o poddanie pod referendum sprawy przyszłości polskich lasów i ziemi.

- Wiem, że są jakieś pomysły, abym ja coś dopisał do pytań referendalnych. Trzeba się traktować maksymalnie poważnie, można się dopisać do wycieczki szkolnej albo do pamiętnika - stwierdził prezydent Komorowski (wp.wiadomości).

Komentarz: Wydłużenie wieku emerytalnego przez koalicję PO-PSL jest złamaniem umowy społecznej, gdyż nie było ono deklarowane podczas poprzedniej kampanii wyborczej. Był to podstępny cios zadany ludziom w podeszłym wieku przez establishment partyjno-rządowy, który obsadził swoimi rodzinami najbardziej lukratywne posady w Polsce. Trudno mówić o jakiejkolwiek pracy na tych posadach tych kilkadziesiąt tysięcy rodzin, to raczej trutnie niż pracowite pszczoły. Mogą więc tkwić na urzędach i do stu lat, bo wszak nic konstruktywnego nie muszą robić poza chłeptaniem miodu.

Lasy państwowe miały pójść pod topór, by spełnić obietnicę złożoną przez Donalda Tuska rekompensaty dla środowisk i organizacji żydowskich za mienie utracone wskutek II Wojny Światowej. Przypuszczalnie ta obietnica zapewniła Tuskowi piorunującą karierę w Unii, gdyż stanowiła namacalny dowód, iż Judasz mógłby się od niego wiele uczyć. Być może realizacja tej obietnicy byłaby odskocznią w postaci tego typu karier dla bankrutującej politycznie koalicji PO-PSL i satelickiej partii Palikota. Rzecz jasna nie ma tutaj mowy, by Polacy odzyskali utracone majątki w Polsce, czy na Wschodzie. Nie przeszkadza to Panu Prezydentowi Bronisławowi rżnąć patriotę na okazjonalnych capstrzykach.

Wreszcie kolejna gremialnie poparta przez społeczeństwo akcja, by rodzice mogli sami decydować, czy ich dziecko dojrzało do nauki szkolnej, czy też ma zostać kolejną emocjonalną ofiarą psychopatycznego systemu. Brak poparcia B. Komorowskiego dla tych podstawowych rozwiązań społecznych świadczy o kompletnym braku empatii wobec najmłodszego pokolenia mimo notorycznego wdzięczenia się do dzieci przed kamerami. (sjw)


21.06.2015

PiS nie podjęło jeszcze decyzji jak odpowie na sobotni apel szefowej rządu Ewy Kopacz, która wezwała kierownictwo PiS - Jarosława Kaczyńskiego i Beatę Szydło do debaty - powiedział dziennikarzom Jacek Sasin (PiS). Sasin pytany o możliwość takiej debaty, powiedział, że jeśli miałoby do niej dojść to sens miałaby debata między kandydatkami na premiera. - Liderem PiS jest Jarosław Kaczyński, ale premierem, jeśli wygramy wybory, będzie Beata Szydło. Sens ma chyba debata kandydatów na premiera, jeśli w ogóle rozpatrywać taką debatę - powiedział. (wiadomości.pl)

Komentarz: PiS jest na krzywej wznoszącej, a PO - pikującej ku katastrofie wyborczej. Stąd histerycznie brzmiące wezwanie premier Kopacz do debaty z opozycją z którą przedtem w ogóle nie chciała rozmawiać. Ani w ramach konsultacji rządowych, ani sejmowych, ani senackich.

Faktem jest, że tylko takie desperackie kroki pozostały szefowej PO, by podbudować fatalny wizerunek własnej partii. Pragnie nobilitować się przy pomocy "nadwornych" dziennikarzy prowadzących tzw. debaty, by zasugerować Polakom, że ktoś jeszcze traktuje Platformę poważnie. Ciekawe, że p. Kopacz sama deleguje rozmówców z partii opozycyjnej, co sprawia wrażenie arogancji i braku manier. Wydaje się też, że nie dociera do niej fakt, iż wykrzykiwanie na wiecu sloganów propagandowych wymyślonych na poczekaniu przez ministra "Misia" Kamińskiego sprawia raczej żałosne wrażenie. (sjw)

20.06.2015

Mieszkańcy wsi Kije w Lubuskiem sami naprawili grożący zawaleniem most - teraz odpowiedzą za samowolę budowlaną. Sprawa była dla nich o tyle pilna, że część wsi bez mostu została odcięta od świata. Pod wodzą sołtysa i z poparciem miejscowego burmistrza mieszkańcy w czynie społecznym w ciągu tygodnia zbudowali nową przeprawę. Na to z kolei policji poskarżył się powiatowy zarząd dróg. Teraz nowy most sprawdzi prokuratura, a jeśli śledczy stwierdzą popełnienie przestępstwa, sprawa trafi do sądu. Mieszkańcy wsi nie kryją zaskoczenia. - To jest jakaś kpina – mówi Roman Wilczyński, sołtys wsi Kije. (onet.facet)

Komentarz: Czas pogonić urzędasów, którzy zamiast naprawić walący się most ścigają tych, którzy go odbudowali. Być może ratując zdrowie, a może i życie, dorosłym lub dzieciom, gdyby ów most zawalił się podczas przeprawy. Dlaczego w trybie pilnym powiatowy zarząd dróg nie naprawił mostu? Dlaczego zamiast współpracy ze społeczną inicjatywą biurokraci reagują agresją prawną? Czyżby miało to być otwarcie się na potrzeby społeczne zapowiadane radośnie przez premier E. Kopacz? (sjw)

04.06.2015

PO zaangażuje się w kampanię przed referendum m.in. ws. JOW-ów by namawiać do głosowania na "tak". - To nasza konstytucja - podkreślają politycy PO. - Wprowadziliśmy JOW-y do Senatu i w samorządzie. Nieuczciwe jest ze strony Pawła Kukiza, że próbuje robić z nas oszustów - ocenił poseł Mariusz Witczak. Są jednak i tacy, którzy nieoficjalnie wskazują na zagrożenia związane z JOW-ami i po cichu liczą, że referendum nie będzie wiążące. (...)
Zdaniem znanego stołecznego polityka Platformy: "Mleko się wylało - nie możemy teraz powiedzieć, że jesteśmy przeciwko JOW-om, bo mieliśmy to kiedyś na sztandarach, więc oczywiście trzeba mówić, że popieramy referendum, ale jednocześnie trzymać kciuki za to, żeby ono nie wyszło" dodał poseł, który wyrażał obawy o ewentualną dominację PiS na Wiejskiej. (za onet.wiadomości)

Komentarz: Trudno jest Platformie bronić się rzeczowo przeciwko zarzutom o oszukiwanie wyborców, skoro notorycznie nie dotrzymuje zobowiązań (podatki, prywatyzacja, wiek emerytalny etc.), w dodatku w najważniejszych dla narodu sprawach. Partii pozostaje więc albo kolejna metamorfoza, np. w Nowoczesną Pl, albo podzielić los PZPR, by ostatni jej przewodniczący mógł zadysponować: "Sztandar PO wyprowadzić!".

Wbrew sugestiom posłów Platformy jakoby obowiązywały u nas prawa dynamiki wyborczej te same co na Ukrainie, gdzie oligarchowie wybrali swój parlament:
- u nas nie ma zagranicznych oligarchów, zagranicznego prezydenta elekta, czy nawet nazbyt wielu zagranicznych ministrów;
- naród mimo tumanienia przez media nie dał się uwieść retoryce zimnowojennej, by zewrzeć szeregi mimo głodowych pensji i emerytur, a następnie walczyć z Rosją pod braterskimi czarno-czerwonymi barwami OUN-UPA;
- poziom odwagi cywilnej obywateli jest u nas jakby nieco wyższy niż na Ukrainie, co może wynikać z nieco mniejszej liczby "seryjnych samobójców", czy łatwiejszej emigracji do krajów, gdzie żyje się normalnie.

Tak więc, mało jest prawdopodobne, by swojscy krezusi narzucili nam swoich posłów. No, może poza enklawami biedy, gdzie dają oni pracę setkom autochtonów. Jedynym powodem do obaw mogą być za to pieniądze, które przywędrują zza granicy. Skończył się pionierski okres, gdy protoplaści Platformy przywozili marki i zielone w reklamówkach. Teraz wypłat dokonują bankierzy, a z czyjego poruczenia są każdy wie. Myślę, że muszą się bardziej wysilić niż ostatnio, gdy miliony poszły w błoto. Mają przed sobą dwie opcje: mniej zdzierać skórę z Polaków, albo zainwestować znów w tych, którzy im ową zdzieralność gwarantowali. Bardzo trudna decyzja, bo można stracić wszystko, albo prawie - vide Węgry Orbana. (sjw)

22.05.2015

Mężczyzna, który zakłócił wiec wyborczy Bronisława Komorowskiego w Toruniu, chciał wręczyć prezydentowi antyaborcyjne ulotki twierdzi "Fundacja Pro - prawo do życia". Mężczyzna, gwałtownie ruszający w stronę prezydenta, został obezwładniony przez policję i Biuro Ochrony Rządu. BOR uważa, że w Toruniu miała miejsce "próba zamachu" na prezydenta Bronisława Komorowskiego. Napastnik - 34-letni Remigiusz D. - po południu został doprowadzony do prokuratury. (wiadomości.wp)

Komentarz: Atak na prezydenta Komorowskiego za pomocą ulotek przejdzie do historii światowego terroryzmu. Także kontrakcja nieustraszonych funkcjonariuszy BOR. Ulotkowy terrorysta musiał przeżyć chwile grozy, gdy rzucono go brutalnie na bruk.

Rozumiejąc obawy BOR-owców, a nawet ich nadpobudliwą reakcję, warto jednak różnicować zachowania wobec osób zbliżających się do głowy państwa. Bo przecież podobnie mógłby zostać potraktowany jakiś zacny profesor, który chciałby udzielić prezydentowi, np. pilnej porady językowej. Albo Ojciec Rydzyk przekazujący prezydentowi znak pokoju? Czy należy ich najpierw rzucać na glebę, a potem dopiero wyjaśniać intencje? Czy według tego modelu ma się ziścić wizja "bezpieczeństwa" Polaków? (sjw)

18.05.2015

Bronisław Komorowski zwycięża w drugiej turze wyborów. Taki jest wynik najnowszego sondażu MillwardBrown dla "Faktów" TVN. Popiera go 47 procent badanych. Andrzej Duda może liczyć na głosy 44 procent Polaków. W porównaniu z ostatnim badaniem prezydent zyskał aż siedem punktów procentowych.

Komentarz: Od minionego poniedziałku w mediach mamy wysyp trolli i rządowych ekspertów. Najsamprzód jednak zawyły syreny - ponoć w ramach rutynowych testów - pewnie po to, by każdy ciemny obywatel uświadomił sobie grozę upadku świetlanej epoki. Potem przestałem odbierać komórkę, bo od razu wyskakiwało mi okienko z Panem Prezydentem. Próbowałem oglądać, tzw. debatę prezydencką, ale tam też on wciąż przemawiał, choć tym razem bez suflerki. No, chyba, że zaprzyjaźniony z Panem Prezydentem Pan Braun ukrył ją za kotarą. Pan Prezydent był tak ożywiony, że wyczerpał chyba energię na pół kadencji, Miejmy nadzieję, że resztę pary zostawił sobie przezornie na drugą debatę.

Ożywienie Pana Prezydenta było wręcz nadnaturalne. Przypomniał mi się od razu gensek tow. Breżniew, gdy rugał polskich towarzyszy za nacjonalistyczne odchylenie. Jak wiadomo, późny Breżniew działał już na tranzystorach, tak więc wystarczyło ciut podkręcić i chodził jak młodzieniaszek. Byle nie za długo, bo obwody mogły się przepalić. Niestety sterydy z tranzystorami się czasami gryzą i organizm przywódcy mógłby tego nie wytrzymać.

Wracając do debaty, to byłaby może ciekawsza, gdyby Pan Prezydent dopuścił do niej Pana Dudę. Ale uznał widocznie, że póki on jest prezydentem, to reżim debaty publicznej go nie obowiązuje. No, i tokował na własnym, i Dudy czasie. Gdy Duda próbował zaprzeczyć jakimś oskarżeniom - wytaczanym taśmowo niczym słynny kałasznikow - przez Pana Prezydenta, to jego mikrofon był wyciszony, za to gdy Pan Prezydent wchodził na fonię w czasie Pana Dudy, to jego głos brzmiał niczym sławetna Trąba Jerychońska. Można rzec nietaktownie - wręcz "dudnił". Muszę z fałszywym smutkiem stwierdzić, że była to jedyna konkurencja w której odnotowałem przewagę Pana Prezydenta. Cóż, od czasów Breżniewa niewiele się zmieniło na wyjściach akustycznych, gdy mówi oponent trzeba przykręcić, a gdy mówi Władza - odkręcić. Proste, jak przesłanie Pana Prezydenta na kolejną kadencję. Przykręcić, odkręcić, przykręcić, odkręcić...

A na scenę znów wkraczają sondażownie, zwłaszcza niezawodny Millward Brown SA, który wieszczy gwałtowny skok poparcia dla Prezydenta Bronisława aż o 7 procent i jego prowadzenie 47% wobec 44% Andrzeja Dudy.

Dla porównania, tuż przed I turą sondaż Millward Brown dla TVN24 i Faktów TVN ustalił na bank, że Pan Prezydent może liczyć na 39% głosów, Andrzej Duda na 27%, a Paweł Kukiz tylko na 13%. Gdyby obydwu oponentom Pana Prezydenta dodać 7%, a Jego Ekscelencji odjąć tyle samo, to wynik byłby w środku tarczy! Ach, ta magia liczby siedem! (sjw)


07.05.2015

Na ostatnie prostej w wyborach prezydenckich Millward Brown przeprowadził badanie sondażowe dla "Faktów TVN" i TVN24. Na prowadzeniu nadal jest ubiegający się o reelekcję Bronisław Komorowski, który zdobył 39 proc poparcia. Na drugiej pozycji znalazł się Andrzej Duda z wynikiem 27 proc. poparcia. Trzeci w badaniu jest Paweł Kukiz z 13 proc. poparciem. To jego rekordowy wynik w badaniu Millward Brown. (onet.wiadomości)

Komentarz: Realnie biorąc pierwszą turę polskiego wyścigu do prezydenckiego żyrandola powinien wygrać urzędujący prezydent. Przemawia za tym zarówno agresywna propaganda największych mediów (TP, Polsat, TVN. Onet, WP, GW i inne), jak i wielomilionowa klientela uwieszona pod partyjnym układem PO-PSL.

Z drugiej strony oportunizm tych Polaków, którzy nie uciekli jeszcze z Polski, jakby trochę zelżał. Gołym okiem widać, że model zarządzania oparty na wyprzedaży tego co stworzyła komuna, albo na taniej sile roboczej w kraju i jej eksporcie, przeistoczy nasze miasta i wsie w mozaikę obozów koncentracyjnych. Ideały i myśl strategiczna Balcerowiczów, Bieleckich i Tusków stała się ciałem. Niektóre supermarkety i inwestycje zagraniczne są już bliskie XIX-wiecznym ideałom żarłocznego kapitalizmu. Wówczas uprawnione będzie pisanie o polskich obozach koncentracyjnych. Tyle, że z Polakami w barakach, bo wiadomo, że młodych nie będzie stać na normalne mieszkania, a rozmnażanie tubylczej populacji roboczej będzie się odbywało tylko metodą in vitro. Bo mężczyzn zarżnie mordercza praca, a kobiety mimo ratyfikacji konwencji będą umęczone jeszcze bardziej. Czyżby dlatego tak forsuje tę metodę obecny obóz rządzący?

Osobiście, chętnie widziałbym na urzędzie prezydenckim kogoś z wiedzą prawniczą i bystrą inteligencją Dudy, kozacką naturą Kukiza i łamiącym urzędnicze stereotypy dyskursem Korwina. Szkoda, że nie można ich jakoś osobowościowo sklecić, choćby jako triumwirat. Na miano pierwszej damy zasługuje, według mnie, jedna dama - córka poety Juliana Kornhausera. Tak, po znajomości poetyckiej, nie osobistej. Wypominanie przez ekipę prezydenta Bronisława żydowskich korzeni wybitnemu poecie w kampanii wyborczej jest równie odrażające, jakby jakiś menel budził antysemickie resentymenty wobec Juliana Tuwima. Kto znał Tuwima, to wiedział, że był on bardziej polski niż niejeden Polak.

To co wyróżnia nowoczesne państwo, to udział innowacji w technologiach, organizacji i eksporcie. Pod tym ostatnim względem jesteśmy na przedostatnim miejscu w Unii. Obozowi władzy przez ostatnie 8 lat udało się zaprzepaścić nasze szanse w tak perspektywicznych technologiach jak niebieskie lasery, grafen, czy gaz z łupków. Co zdolniejsi absolwenci migrują, by móc tworzyć i żyć po ludzku. Pierwszym krokiem, by wydobyć się z tego dna, może być wybór kandydata gwarantującego zmianę. (sjw)


23.04,2015

W czwartek "Gazeta Wyborcza" informowała, że nawet dotarła do tak oczekiwanych słów skruchy sporządzanych przez - jak opisano - "jeden z departamentów rządu USA" dla Comney’a, ale ich upublicznienie miał zatrzymać Biały Dom. Dziennik uważa, że tłem sprawy są napięte stosunki USA i Izraela, co wiąże się z negocjacjami nuklearnymi z Iranem, oraz obawy, iż przeprosiny byłyby źle odebrane przez część amerykańskich Żydów.

Gdy więc wydawało się, że napięta atmosfera sięgnęła zenitu, polskie MSZ ujawniło list, który szef FBI wręczył ambasadorowi Polski w USA. W odręcznej notce można przeczytać: "Żałuję, że powiązałem w mojej wypowiedzi Polskę z Niemcami, gdyż Polska została zaatakowana i była okupowana przez Niemcy. Państwo Polskie nie ponosi odpowiedzialności za okrucieństwa, których dopuszczali się naziści". (za wp.wiadomości)

Komentarz: Nie widać końca kompromitacji rządu USA i dyrektora FBI w sprawie "polskich wspólników Hitlera". Jęśli Comney nie chce przepraszać, a tylko stosuje pokrętną argumentację, że został źle zrozumiany, to obraża Polaków po raz drugi. Próbuje zrobić z nas głupków, którzy nie rozumieją jego policyjno-filozoficznej retoryki. A w jej ramach wybiegł daleko przed szereg w antypolskich pomówieniach w których od lat celują, m.in. takie tytuły jak "Washington Post", opiniotwórcze pismo amerykańskich Żydów. Do którego, zapewne przez czysty przypadek, ów polakożerczy tekst pierwszego policjanta USA natychmiast trafił. Żal bowiem nie oznacza skruchy i uznania fałszu wypowiedzi. Niestety cały ten potok świadomości dyrektora FBI wylał się w sferze public relations, która to sfera w nacjonalistycznej propagandzie wręcz nienawidzi faktów.

Fakty w powyższej kwestii są dla Pierwszego Policjanta druzgoczące:

- zarówno amerykański rząd, jak i czołówka najbogatszych amerykańskich Żydów, przyłożyły rękę do holocaustu nie próbując efektywnie przeciwdziałać zagładzie europejskich Żydów. A także Polaków, Romów i innych nacji objętych prześladowaniami nie tylko w obozach koncentracyjnych. Teraz, gdy świadkowie praktycznie wymarli, można już dowolnie wymyślać historię od nowa. Tak jak w powojennych Niemczech, gdzie zakonspirowana przez służby specjalne grupa byłych esesmanów tworzyła dla rządu koncepcję m.in. "polskich obozów koncentracyjnych". Jak pamiętamy, urokowi tej koncepcji dał się uwieść nawet Barak Obama.

- Polska przedwojenna, a następnie okupowana przez III Rzeszę, była państwem wieloetnicznym. Do najliczniejszych mniejszości zaliczali się Ukraińcy i Niemcy. Wśród jednych i drugich było wielu nacjonalistów, którzy nienawidzili Polski i przyjęli najazd Hitlera na nią z aplauzem. Ba, utworzyli całe dywizje i armie, np. Ukraińską Armię Powstańczą i SS Galizien masowo mordujące Polaków. Niestety do tej swołoczy dołączyło wielu Niemców. zamieszkujących w ówczesnej Polsce od setek lat. Po ofensywie Czerwonej Armii wraz z polskimi dywizjami utworzonymi w Rosji Sowieckiej niedobitki tych faszystowskich formacji schroniły się głównie w USA i Kanadzie.

Owi złoczyńcy, którzy uciekli przed Sowietami i zemstą polskich żołnierzy mieli polskie obywatelstwo, ale Panie Comney, niech Pan nie próbuje kuglować, że byli Polakami...
Jeśli James Comney uważa, że polscy więźniowie Auschwitz mieli obowiązek się zbuntować, by ratować swoich żydowskich współobywateli, to niestety jest Idiotą. Jednak coś mi się wydaje, że w Muzeum Holocaustu po prostu nie zauważył ani drutów kolczastych, ani niemieckich i ukraińskich strażników. Jeśli uważa, że zniewolona ludność cywilna może przeciwstawić się uzbrojonym hordom, to po prostu nie nadaje się nie tylko na szefa FBI. Nie nadaje się nawet na szeryfa na pustynnym zadupiu, bo właśnie tam ewidentnie rządzi ten, kto ma broń. Otóż w okupowanej Polsce, Panie Comney, ludność cywilna nie miała broni...

A już przeciek "Gazety Wyborczej" o zablokowaniu przeprosin ze względu na napięte stosunki na linii USA - Izrael całkowicie mnie zszokował. Wynika z tego, że rząd Izraela mógłby się obrazić, gdyby Comney sprostował, że Polacy nie kolaborowali z III Rzeszą. Hmm, no to cały 25-letni wysiłek Trzeciej RP, zasiłki dla Żydów ocalonych z holocaustu, finansowanie filmów szkalujących Polaków, odbudowa żydowskich pamiątek, wszystko to poszło na marne. Bo okazuje się, iż państwo Izrael jest dalej naszym zaciekłym wrogiem wspierającym antypolską propagandę? (sjw)

20.04.2015

Anne Applebaum, publicystka "The Washington Post" i żona Radosława Sikorskiego, w mocnych słowach skomentowała niedawne wystąpienie szefa FBI, które wywołało w Polsce prawdziwą burzę. Punktuje ona niewiedzę i błędy Jamesa Comey'a, ale także nakreśla krótko historię Polski za czasów niemieckiej okupacji. "Comey apelując o lepszą edukację na temat Holocaustu, sam pokazał, jak bardzo jej potrzebuje".

"Niemcy okupowali Polskę i na tych terenach nie było żadnego odpowiednika rządu Vichy. Nie było wtedy żadnej formy państwa polskiego. To właśnie jego brak sprawił, że Niemcy mogli stworzyć tam pozbawiony prawa, pełen przemocy świat, w których każdy mógł zostać arbitralnie zamordowany, a Żydzi - deportowani. A każdy Polak, który pomagał Żydom, mógł od razu zostać zabity, razem ze swoją rodziną. I wielu taki los właśnie spotkał. Polscy intelektualiści, księża, politycy - wszyscy oni byli na celowniku nazistów" (za onet.wiadomości)

Komentarz: Czy James Comey wie, że po napaści hitlerowskich Niemiec na Polskę mordowano Polaków za to tylko, że byli Polakami w ramach programu eksterminacji polskiej inteligencji. Tych, których nie zamordowano od razu, deportowano do obozów koncentracyjnych, gdzie ginęli podobnie jak Żydzi wskutek nieludzkiego traktowania, głodu i chorób. Że oprócz 3 milionów polskich Żydów zginęło podczas II Wojny 3 miliony etnicznych Polaków! Że podczas pięciu lat niemieckiej okupacji Polski zginęło 39% lekarzy, 33% nauczycieli, 30% naukowców (w tym 700 profesorów wyższych uczelni), 28% księży i 26% prawników! Czy nie zasługuje to na nazwę holocaustu polskiej populacji?

Czy dyrektor FBI wie, jak zareagowały rządy Wielkiej Brytanii i USA, gdy kurier nielegalnego polskiego ruchu oporu Jan Karski w 1942 r. przedarł się przez wojenne granice i złożył szczegółowy raport Brytyjczykom? Karski składał swój raport w 1943 r. także w USA m.in. prezydentowi Franklinowi D. Rooseveltowi, sędziemu Sądu Najwyższego Feliksowi Frankfurterowi, oraz licznym amerykańskim i żydowskim działaczom politycznym. Ich reakcją było niedowierzanie mimo przytoczenia mocnych dowodów. Zaś prezydent Roosevelt przerwał raport polskiego emisariusza na temat Żydów i powiedział: „...Policzymy się z Niemcami po wojnie. Panie Karski, proszę mnie ewentualnie wyprowadzić z błędu, ale czy Polska jest krajem rolniczym? Czy nie potrzebujecie koni do uprawy waszej ziemi?”

Niestety i obecny dialog Polaków ponoć z sojuszniczymi Amerykanami przebiega jakby rozmawiała gęś z prosięciem. Polska gęś gęga, że Polacy nie byli hitlerowskimi esesmanami, ani ich sługusami, którzy mordowali Żydów, a wręcz sami byli takimi Żydami Europy w okupowanej Polsce. Zaś amerykańskie prosię chrząka ustami dyrektora FBI, że Polacy byli wspólnikami Hitlera.

Obawiam się, że przez karygodne zaniechania w latach 1942-1943 na to niechlubne miano zasłużył sobie w pełni rząd Stanów Zjednoczonych Ameryki. I niech nie szuka teraz współodpowiedzialnych za swoją rolę w bezkarnym przeprowadzeniu holocaustu przez hitlerowców. Zwłaszcza wśród jego polskich ofiar. (sjw)

18.04.2015

Dyrektor FBI w "Washington Post" o współodpowiedzialności Polaków za Holokaust. Chodzi o przemówienie Comeya wygłoszone 15 kwietnia w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie, a następnie przedrukowane w dzienniku "Washington Post" z okazji Dnia Pamięci o Holokauście. "Za chorymi i złymi ludźmi, sprawcami Holokaustu, szli także ludzie, którzy kochali swoje rodziny, nosili zupę choremu sąsiadowi, chodzili do kościoła i wspierali cele charytatywne. Dobrzy ludzie pomogli zabić miliony - powiedział szef FBI. Tłumaczył, że najbardziej przerażającą lekcją Holokaustu jest to, iż pokazał on, że ludzie są w stanie zrezygnować z indywidualnej moralności i przekonać się do prawie wszystkiego, poddając się władzy grupy.
- W ich mniemaniu mordercy i ich wspólnicy z Niemiec, Polski, Węgier i wielu, wielu innych miejsc nie zrobili czegoś złego. Przekonali siebie do tego, że uczynili to, co było słuszne, to, co musieli zrobić" - dodał Comey.

Komentarz: "Washington Post" występuje nie pierwszy raz z antypolską propagandą, więc trudno byłoby kogokolwiek tym zaskoczyć. Niczym szczególnym prezentowany sposób argumentacji nie różni od narracji hitlerowskich gadzinówek, którą bombardowano podbitą Polskę w trakcie II Wojny Światowej. Wówczas chodziło o złamanie morale Polaków, którzy mimo klęski militarnej nie chcieli kolaborować z najeźdźcami. Ciekawe, czy motywy tej propagandowej agresji są obecnie podobne?

Pewnym novum w tekstach Comeya było to, iż do propagandowego miksera wraz z hitlerowskimi Niemcami dorzucił Polaków wysoki urzędnik USA. Co prawda także prezydentowi Obamie przydarzył się lapsus nt. "polskich obozów koncentracyjnych", ale można było to zrzucić na karb dość kiepskiego wykształcenia historycznego Amerykanów w kwestiach, które nie dotyczą bezpośrednio historii USA.

Tym razem w wykonaniu szefa FBI wygląda to na działanie z chłodną premedytacją, kreację sztucznej rzeczywistości, którą można byłoby wykorzystywać w naciskach na polski rząd w celu wypłaty odszkodowań dla organizacji, które usiłują od lat wyłudzić pieniądze od Polski za rzekomy współudział w Holocauscie. Wygląda to mniej więcej, jak żądanie odszkodowania od potomków niewolników z amerykańskich plantacji bawełny dla potomków niewolników, którzy harowali w fabrykach. Analogia ta jest niezwykle adekwatna dla sytuacji Żydów oraz Słowian w Trzeciej Rzeszy.

Potencjalnymi beneficjentami wspomnianej akcji mogliby, np. zostać żydowscy policjanci kolaborujący z Niemcami w gettach lub stalinowscy oprawcy, którzy masowo mordowali Polaków po opanowaniu Polski przez aparat NKWD. Ci pierwsi uciekli z terenu Polski przed nadchodzącą Armią Czerwoną, ci drudzy przeciwnie, wyemigrowali, gdy wpływy sowieckie w Polsce zaczęły słabnąć. Niestety, w przeciwieństwie do milionów wymordowanych przyzwoitych Żydów, wśród ocalonych nie brakowało nazistowskich i stalinowskich kolaborantów. Historycy Europy Wschodniej doliczyli się kilkudziesięciu tysięcy osób tego pokroju, które po II Wojnie zasiliły społeczeństwa Zachodu.

Kto wie, być może od nich pochodziła inspiracja blamażu szefa FBI? (sjw)


08.04.2015

- Polskie władze nie stanęły na wysokości zadania w sprawie katastrofy smoleńskiej - uważa Barbara Nowacka z Twojego Ruchu. Córka Izabeli Jarugi Nowackiej, która zginęła 5 lat temu w katastrofie polskiego Tu-154M, skomentowała w ten sposób wyciek do mediów nowych ustaleń w sprawie katastrofy. (...) To pokazuje słabość państwa, które po raz kolejny nie stoi na wysokości zadania - powiedziała Barbara Nowacka w radiowej Trójce. - Nie jest dobrze, że poważny dokument, jeśli go traktować poważnie, wycieka do mediów nie dając wcześniej możliwości dodatkowych ekspertyz - podkreśliła. Dodała, że samo dopuszczenie do wycieku przez prokuraturę pokazuje słabość państwa, bo - jak podkreśliła - sądy i służby chroniące bezpieczeństwa obywateli powinny być najszczelniejsze.

Barbara Nowacka krytykuje też władze za to, że nie informują rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej o ważnych sprawach dotyczących śledztwa. - Dostajemy informacje na przykład o tym, że powołano nowego tłumacza, nowego biegłego, natomiast o nowych zapisach z kokpitu dowiadujemy się z mediów - powiedziała Nowacka. (wp.wiadomości)

Komentarz: Przeciek z niezakończonego śledztwa wojskowej prokuratury w 5-tą rocznicę niewyjaśnionej katastrofy smoleńskiej wydaje się w pewnej mierze korespondować z tezami głośnej już, choć dopiero w dniu dzisiejszym wydanej książki, niemieckiego dziennikarza śledczego Jurgena Rotha "Zamknięte akta S".

Według teorii przedstawionej przez J. Rotha, zamach na prezydenckiego tupolewa miał być przeprowadzony przez delegaturę FSB w ukraińskiej Połtawie, a dokonać go miał generał rosyjskich służb specjalnych Jurij D., wykorzystując środki wybuchowe. Co więcej, zamach miał zlecić rosyjskiemu generałowi wysoki rangą polski polityk. Jak twierdzi Roth dowód na to miał mu przedstawić jeden z agentów niemieckiego wywiadu udostępniając sporządzoną w marcu 2014 roku notatkę.

Hipotezy przedstawionej przez Rotha nie można wykluczyć, choć generał rosyjskiego FSB działający pod przykrywką w ukraińskiej Połtawie, to brzmi mało wiarygodnie. Nie jestem ekspertem od FSB, ale nie wydaje mi się, by Rosja delegowała tak wysokiego oficjela do roli wykonawcy tego typu awanturniczej misji. Mógł to być były pracownik jeszcze sowieckiego FSB wysokiego szczebla, który został zwolniony ze służby i zajął się biznesem na Ukrainie, typowym dla szefów ochrony większych i mniejszych "oligarchów". Czyli, np. zlecenia na ochronę, lub przeciwnie, na zabójstwa, szantaże, czy porwania.

W rzekomej notatce BND podstawowy, moim zdaniem, jest wątek zleceniodawcy katastrofy tupolewa w osobie wysokiego rangą polskiego polityka. Gdyby tak było w istocie, w zamach mogły być wmieszane najwyższe czynniki rządowe, bo koszt zlecenia był zapewne bardzo wysoki. Natomiast "uzbrojenie" tupolewa w ładunki wybuchowe przed wylotem byłoby wówczas niezwykle proste. Zdalne zdetonowanie takich ładunków to współcześnie żaden problem. Oczywiście nie musiał być to osławiony trotyl, bo istnieją różne materiały wybuchowe, niektóre po pewnym czasie, tak jak niektóre trucizny, są praktycznie niewykrywalne. Tym bardziej, ze wrak odbył "kwarantannę", w znacznej mierze pod gołym niebem, a przedtem był "oczyszczany" strumieniami wody, może z domieszką innego płynu, na czyjeś polecenie. Roth podkreśla, że na listę ofiar katastrofy smoleńskiej wpisać można także grupę osób, które wiedziały zbyt dużo i zginęły po katastrofie w niezupełnie wyjaśnionych okolicznościach.

Co ciekawe, autorem nagłośnionej w polskich mediach ekspertyzy sugerującej wiodący udział w katastrofie polskiego generała lotnictwa jest, jak twierdzi pełnomocnik rodzin ofiar katastrofy Bartosz Kownacki - muzykolog z wykształcenia Andrzej Artymowicz. Angaż muzykologa do tej roli może wskazywać na to, iż prokuratura wojskowa pragnie wykonać solówkę w śpiewającym jeszcze przez miesiąc chórze przedwyborczym. Zamiast o nędzy, bezrobociu i powszechnej korupcji będziemy dyskutowali o tym, który generał spowodował katastrofę? Mam pewną intuicję - BND stwierdzi, że żadnej notatki nie było i nie będzie, a kopie nagrań za lat parę poddane trzydziestej trzeciej ekspertyzie z udziałem psa z absolutnym słuchem, po spisaniu jego fal mózgowych, ostatecznie wykluczą pobyt polskiego generała w kokpicie. Za to w tle nagrania eksperci odnajdą występy chóru Aleksandrowa. (sjw)

22.03.2015

Bronisław Komorowski jest czwartym najdroższym w utrzymaniu europejskim przywódcą. Mniej z budżetu państwa wyciąga nie tylko prezydent oszczędnych z natury Niemców, ale też niemal wszystkie europejskie monarchie. Bardziej rozrzutni od Komorowskiego są tylko rozpasani Włosi, Francuzi i brytyjska rodzina królewska.

168 milionów złotych zostało zarezerwowanych w tegorocznym budżecie na wydatki Kancelarii Prezydenta RP. Nie jest to rekordowa kwota, bo Bronisław Komorowski ze swoją świtą wcześniej wydawał więcej. Odkąd w 2010 roku został prezydentem, budżet jego kancelarii wzrósł przez dwa lata o 22 miliony złotych (ze 156 do 178 milionów). Na 2013 rok planowana była podwyżka o kolejne dwa miliony, ale ostatecznie taki projekt budżetu nie przeszedł. Prezydentowi udało się nawet zaoszczędzić - wydał "tylko" 170,5 miliona złotych. (za Tomasz Sąsiada, Money.pl, Serwis finansowy)

Komentarz: To, że w wydawaniu państwowych pieniędzy wyprzedzają prezydenta B. Komorowskiego Francuzi i Włosi, to "oczywista oczywistość". Inny jest status prezydenta Francji w porównaniu z "żyrandolową" rolą, np. prezydenta Niemiec, czy Polski. Prezydent Włoch również może się poszczycić bardzo aktywną rolą polityczną w gaszeniu kryzysów politycznych nagminnie nawiedzających ów kraj. Z kolei rodzina królewska w Brytanii nie jest tylko beneficjentem państwowej pomocy, ale także objeżdża cały świat załatwiając brytyjskie interesy. Stanowi element marketingu postimperialnego GB, a na gadżetach powiązanych z rodziną królewską wzbogaciły się setki tysięcy mieszkańców wysp.

Można więc powiedzieć, że prezydent B. Komorowski jest pierwszym na tej liście, który nie za bardzo ma się specjalnie czymś pochwalić, gdy idzie o osiągnięcia. Inicjatywy Pana Prezydenta jakoś nie wypaliły, no może kontrastuje z taką konkluzją wspieranie środowisk dawnej WSI udokumentowane wspólnym zdjęciem z szefami SKOK Wołomin, o czym pisze, m.in. niezależna.pl, którzy wyprowadzili z tej Kasy prawie miliard złotych. A także fakt, iż "Prokurentem jednej ze spółek, która była zaangażowana w proceder odzyskiwania gruntów po byłych zakładach przemysłu URSUS jest syn pana Prezydenta – Tadeusz Komorowski. To nie jest dowód, ale przesłanka, która pozwala twierdzić, że pan Prezydent ma związki ze środowiskiem, które jest odpowiedzialne za doprowadzenie do setek milionów strat w SKOK Wołomin". Może udział syna B. Komorowskiego w prywatyzacji poursusowskich terenów, podobnie jak powiązanie syna b. premiera Tuska ze sprawą Amber Gold, jest czysto przypadkowe? A może jest rutynową procedurą wikłania decydentów i ich rodzin w działalność przestępczą? Trudno mi to ocenić, powinny się tym zająć odpowiednie służby. (za www. radiomaryja, 19 marca 2015, godz. 20:41)

W tym kontekście trudno się dziwić podjęciu tego tematu przez opozycję, bo z pieniędzy SKOK Wołomin, poza stratami nas wszystkich, znaczne kwoty mogły pójść na promocję polityków Platformy, np. kampanię europosła Michała Boniego. Trudno na obecnym etapie ocenić, czy Prezydent był nieświadomym, czy też w pełni świadomym uczestnikiem marketingu SKOK-u Wołomin. Czy był jedynie zabłąkaną Głową Państwa w rękach przestępców, którzy tą głową kręcili? Czy też był motorem tej machiny, w co mi jednak trudno uwierzyć biorąc pod uwagę mentalne możliwości Pana Prezydenta. W każdym razie, jeśli zależy nam na autorytecie Państwa, to na urzędzie prezydenta nie może znaleźć się nawet cień podejrzenia o wspieranie ciemnych interesów. Tymczasem na B. Komorowskiego pada nie tylko cień, ale ogarnia go już - wręcz kompletne zaciemnienie. (sjw)

13.03.2015

Podczas wiecu w Aleksandrowie Kujawskim nauczycielki i przedszkolanki przyprowadziły uczniów oraz przedszkolaków. Dzieciom wetknięto w dłonie ulotki wyborcze z podobizną Komorowskiego oraz bannery z hasłami "Głosuję na Bronka" i "Popieram Komorowskiego". Co więcej, zdjęcia dzieci z tymi transparentami wykorzystano w poniższym klipie Komorowskiego:

Poprosiłam kuratora o info - napisała minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska na Twitterze. To reakcja na pytania dziennikarzy o skandal w Aleksandrowie Kujawskim, gdzie uczniów i przedszkolaków spędzano na wiec poparcia dla Bronisława Komorowskiego.

Kluzik-Rostkowska naciskana przez dziennikarzy na Twitterze wydusiła w końcu z siebie, że bez wiedzy rodziców nie wolno wykorzystywać dzieci do kampanii wyborczej. (za niezależna.pl: Wywiad w III Programie PR 13.03.2015, 8:10)

Komentarz: Z punktu widzenia standardów państwa demokratycznego doszło nie tylko do złamania dobrych obyczajów, ale także do złamania prawa. Prawo zabrania bowiem, by dzieci w szkole wykorzystywać do propagandy politycznej. Niezależnie od tego, czy chodzi o walkę klas, czy powtórną elekcję prezydenta ukochanego przez naród i popieranego przez rządzącą partię. Jest to zjawisko analogiczne do mobbingu w świecie dorosłych, gdyż dzieci były zmuszone do aktywnego uczestnictwa w wiecu wyborczym prezydenta Komorowskiego w wyniku presji instytucjonalnej szkół w których pobierają naukę. Zamiast się uczyć musiały wykrzykiwać: "Głosuj na Bronka". Zapewne część z tych niewinnych istot nie wiedziała nawet kim jest ten "Bronek", czy "Wacek", na którego władze każą głosować ich rodzicom. Deprawacja młodzieży stała się faktem.

Równie skandalicznym działaniem komitetu wyborczego Bronisława Komorowskiego było rozesłanie sms-ów za pośrednictwem centrum antykryzysowego do mieszkańców Aleksandrowa Kujawskiego. Tego typu nagonka na wiece polityczne wywodzi się z wczesnych lat budowy komunizmu, a używanie centrum antykryzysowego do nabijania frekwencji panu Prezydentowi na jego prywatno-partyjnym wiecu, to nic innego jak trywialne uwłaszczenie państwa.

Zatem, jeśli wszystko w Polsce jest własnością Platformy (no, i PSL), a tym samym należy do notabli koalicji rządzącej, więc i propagandę mogą prowadzić na koszt państwa, czyli obywateli. Tym sposobem wyjaśniła się tajemnica, skąd w nazwie tej partii wziął się przymiotnik "obywatelska". Chyba jeszcze nigdy w ostatnim 25-leciu nie dochodziło do tak nagminnego i bezczelnego wykorzystywania instytucji państwowych dla prywatnych celów gromadki jej "wybranych" obywateli. Można by nawet już mówić o specyficznym "narodzie wybranym", który sam się wybiera, bo trzyma krótko za twarz szkoły, pracowników, a nawet prywatnych przedsiębiorców. CBOS ogłasza, że PO połyka konkurencję na śniadanie, portale cichutko przemilczą co trzeba, a nagłośnią co należy, a ogłupiony wyborca pod sznurek zagłosuje. I chwatit, jak mówili towarzysze, gdy udzielali naszym bojsom porad, sorry konsultacji, na temat fałszowania wyborów. (sjw)

08.03.2015

Adam Jarubas w czasie wyborczego spotkania w Lublinie szczególną uwagę poświęcił żeńskiej części elektoratu. Z okazji Dnia Kobiet kandydat PSL na prezydenta zaśpiewał balladę Marka Grechuty "Będziesz moją panią".

Jarubas w Kłoczewie na Lubelszczyźnie, podczas tamtejszych obchodów Święta Kobiet powiedział, że to dobra okazja, by upomnieć się o równe traktowanie kobiet, zwłaszcza na rynku pracy.

- Dzisiaj widać, że wynagrodzenia kobiet za te samą pracę często są o jedną czwartą niższe niż mężczyzn. Tak dalej być nie może. Chcę się o to mocno dzisiaj, też tutaj z Kłoczewa, upomnieć - powiedział. (za onet.wiadomości)

Komentarz: PO wylewa ceber z pomyjami na oponentów Bronisława Komorowskiego pod zwodniczym hasłem "Zgoda i bezpieczeństwo". Albowiem jedyny slogan, który można by przypasować do obecnego prezydenta to "Jestem. Po prostu jestem".

SLD - głównie, na razie - czaruje urodą Magdaleny Ogórek, choć nie w pełni wykorzystuje jej intelektualne i medialne atuty. Andrzej Duda z kolei, to obecnie polityk już niemal pierwszoplanowy, a ku przerażeniu Platformy Jarosław Kaczyński nie pcha się mu zbytnio na afisz. Duda jest mniej plastikowy niż kandydat PO, choć trochę zbyt kurczowo trzyma się wyznaczonej mu etykiety. Pewnie obawia się, że w razie gafy porównywalnej z seryjnymi kompromitacjami margrabiego PO Gafa-Bul-Komorowskiego zostałby rozszarpany przez czyhające wokół hieny me(n)dialne.

Z kolei polityk PSL Adam Jarubas odważnie próbuje przełamać 4-procentową barierę na którą był skazany z racji swej partyjnej przynależności. Zdobył się na przeproszenie premiera Węgier za fatalne maniery liberalnych ultrasów w naszym rządzie, i to po węgiersku, a teraz - na całkiem udane wykonanie, świetnie dobranej na Dzień Kobiet piosenki Grechuty. Establishment "warszaffki" już zaczyna panikować, bo wraz z tą trójką kandydatów pojawia się szansa na osobowość polityczną polskiego prezydenta, a nie tylko emanację partyjniactwa, czyli kontynuację prezydentury bez własnej twarzy. A w odwodzie czyha jeszcze KORWIN oczywiście Mikke, i jak dowodzi czynami - stary, ale jary! Będzie się działo? Oby, bo dotąd można było od tej sztampy wyborczej, za przeproszeniem, zdechnąć z nudów. (sjw)

01.03.2015

Zabity w Moskwie rosyjski polityk opozycyjny Borys Niemcow planował opublikowanie dowodów zbrojnej agresji Rosji na Ukrainę - oświadczył ukraiński prezydent Petro Poroszenko. - Rozmawiałem z nim kilka tygodni temu. Mówiliśmy o tym, jak budować relacje między Ukrainą a Rosją. O tym, jak chcielibyśmy je widzieć. Borys zadeklarował, że ma opublikować przekonujące argumenty, które udowodnią, że rosyjskie siły zbrojne obecne są na Ukrainie. Ktoś bardzo się tego przestraszył. Borys się nie bał, przestraszyli się kaci. Oni go zabili - powiedział Poroszenko. Pierwszego marca miał poprowadzić wielotysięczny marsz, który miał pokazać, że istnieje inna Rosja, która lubi Ukrainę, uznaje prawa człowieka. Rosja, dla której wolność nie jest pustym dźwiękiem. Dla wolności i demokracji gotowy był do poświęcenia własnego życia - powiedział Poroszenko. (za wiadomości.wp)

Komentarz: Egzekucja Borysa Niemcowa na moskiewskim moście nieopodal Kremla była precyzyjnie zaplanowaną akcją. Można ustalić dwa główne motywy zabójstwa:
- przedstawienie Rosji jako kraju niestabilnego, łamiącego podstawowe standardy demokracji;
- usunięcie Niemcowa, jako potencjalnie większego zła z punktu widzenia fanatyków kalifatu islamskiego.

W ramach pierwszej opcji wypowiada się prezydent Poroszenko, który sugeruje, że Niemcow gotów był zginąć, by udowodnić winę Putina. Brzmi to zagadkowo, i choć trudno uwierzyć w samobójczą misję Niemcowa w porozumieniu z władzami z Kijowa, to jednak trudno wykluczyć jakiś udział strony ukraińskiej. Tym bardziej, że romantyczny spacer z ukraińską modelką po wyludnionym z racji śnieżycy i pory dnia moście mógł być elementem planu zamachu. Nie oznacza to świadomego "wystawienia" polityka przez modelkę, ale mogła być ona instrumentalnie wykorzystana do finalizacji zbrodni w optymalnym miejscu.

Drugą opcję motywów zabójstwa stanowi ultraliberalizm Niemcowa i jego bezgraniczne, publicznie wyrażane poparcie dla ideologii prezentowanej w "Charlie Hebdo". Skrajni islamiści mogli się obawiać, że propagowanie tej ideologii przez Borysa Niemcowa może poważnie zaszkodzić zwolennikom radykalnego islamu w Rosji. (sjw)

*

Prezydent Komorowski wybrał się z oficjalną wizytą do Japonii. Jedną z jej części było spotkanie w tamtejszym parlamencie. Po rozmowach polska delegacja zwiedzała salę obrad. W pewnym momencie prezydent Komorowski stanął razem z Japończykami, a szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, gen. Stanisław Koziej robił im zdjęcie. Po chwili głowa naszego państwa skierowała się ku mównicy i ...Komorowski stanął na krześle dla sprawozdawcy! Głośno przemówił też do Kozieja: "Chodź Szogunie!" Japończyk oprowadzający prezydenta grzecznie mu wskazał gestem, by jednak nie stał na siedzisku przewodniczącego obrad. (za Fakt.pl i klip z wizyty)

Komentarz: Być może był to żenujący pomysł ożywienia kulejącej kampanii wykoncypowany przez sztab B. Komorowskiego. Nie można jednak wykluczyć nagłego przypływu inwencji u urzędującego prezydenta. Mniej więcej na poziomie Nikity Chruszczowa, który podczas przemówienia w ONZ-cie uciszał protesty na sali waląc w mównicę zdjętym z nogi lakierkiem. W każdym razie poziom międzynarodowego obciachu jest zbliżony. Nie sądziłem, że prezydent Polski, by podwyższyć swój autorytet, bądź, by wykazać swą sprawność na tle znacznie młodszej konkurencji, będzie musiał wdrapywać się na fotel w japońskim parlamencie. Trochę zapachniało psychiatrykiem, bo przywołanie gen. Kozieja, robiącego zdjęcia Prezydentowi i oprowadzającym go Japończykom, bynajmniej nie wymagało wchodzenia buciorami na krzesło... (sjw)

26.02.2015

Powinniśmy zabiegać o to, by Polska nie musiała wysyłać żołnierzy na Ukrainę – powiedział we Wrześni (Wielkopolska) kandydat PiS na prezydenta Andrzej Duda. Jego zdaniem nie jest to wskazane ze względu na fakt, że oba kraje sąsiadują ze sobą. (...) nieważne, czy oni tam jadą szkolić, czy chronić, czy cokolwiek. Jeśli taka decyzja jest podejmowana, powinna być podjęta przede wszystkim na forum NATO, bo jesteśmy w ramach Sojuszu Północnoatlantyckiego – powiedział Duda w trakcie spotkania z mieszkańcami Wrześni.

Komentarz: Bardzo trafna uwaga. Od czasów ministra obrony z dyplomem psychiatry, poprzez ministra, a później marszałka Radosława, a skończywszy na radosnym ministrze Schetynie i pałającym optymizmem wicepremierze Siemoniaku, polski rząd prowadzi wyrywną politykę zagraniczną. Wygląda na to, że przez Wielkich (Niemcy i USA) zostaliśmy wytypowani do roli jaką pełni w Rosji poseł Dumy Żyrynowski. Tyle, że on nie siedzi w rządzie, a służy jedynie do wpuszczania konkurencji Rosji w krzaki. A w Polonii z kolei jeden rządowiec wyzwie Moskala na plac przepłacając za rakiety, które nijak nie pasują do ciężko opłaconych samolotów. Co tam, zainstaluje się na drzwiach od stodoły! Drugi naobraża ruskich z butnym pyszczkiem, a co mu tam...

Tyle, że wysyłanie instruktorów do szkolenia kijowskich hufców, nie zostało oficjalnie zadekretowane przez sojusz, którego jesteśmy członkiem, czyli NATO. Z jednej strony naddoradca premier E. Kopacz szydzi z premiera Orbana z powodu łamania solidarności Unii, a w kwestii militarnej, to właśnie rząd E. Kopacz łamie szyk sojuszu obronnego. I gdzie tu jakaś logika?

Nasuwa to ogłupiałej publice uroczy wers z Tuwima: A pan szanowny czyim jest pieskiem? Bo, jeśli faktycznie są u nas trolle Putina, to dla kogo trolluje nasz rząd? Jeśli nie dla Unii i nie dla NATO jako demokratycznych instytucji, to może jawią się nam tajni ambasadorowie Prawego Sektora? HGW bohatersko walczy z płonącymi stalowymi mostami w stolicy, co wygląda dla cudzoziemców bardziej surrealistycznie niż płonąca żyrafa mistrza Salvadore. Równie surrealistyczni są polscy politycy, którzy przebierają nogami, by szykować Ukrainę do wojny z Rosją, do czego, w przeciwieństwie do ogółu Ukraińców, aż się pali aktualna władza w Kijowie. Najlepiej rękami zagranicznych herojów. Będzie na kogo zwalać, gdy pogodzą się z Putinem, co raczej jest nieuchronne. A wtedy ministrom da się kopa w górę do Brukseli śladem wielkiego hmm! rodaka, a Polacy wyjdą na durniów, którzy zbiorą owoce tej polityki. Właściwie już je jedzą... (sjw)

24.02.2015

Jak wynika z badań TNS Polska coraz gorzej wygląda ocena pracy władz państwowych:
- stosunek dobrze oceniających pracę prezydenta B. Komorowskiego wobec tych co oceniają ją negatywnie wynosi 2:1. Oznacza to spadek pozytywnych opinii od stycznia o 6 pkt. proc., a wzrost negatywnych aż o 8.
- jeszcze gorzej postrzegają badani pracę premier E. Kopacz. Stosunek dobrych do złych ocen wynosi 3 do 5. W lutym oceny pozytywne obniżyły się o 4 pkt. proc., a odsetek ocen negatywnych wzrósł o 6.
- co czwarty Polak dobrze ocenia pracę rządu, co dziesiąty nie ma zdania (lub nie chce się wypowiadać?), a reszta, czyli 64 procent badanych ocenia ją negatywnie. W tym przypadku notujemy spadek pozytywów o 4 proc., a wzrost negatywów o 5 proc.
Sondaż przeprowadzono w dniach 13 - 18 lutego na ogólnopolskiej, reprezentatywnej próbie 1000 mieszkańców Polski w wieku 15 i więcej lat. (za wiadomości.wp.pl)

Komentarz: Drastycznie spada poparcie dla prezydenta, gdyż jego ocena była najbardziej "naciągana" z tej racji, iż funkcjonował on na marginesie realnej polityki. Media przedstawiały go dotąd wyłącznie w kategoriach pozytywnych jako "dobrego wujka", który wręcza medale i nominacje oraz łagodzi nastroje. Kontrkandydaci ukazali jednak drugie oblicze B. Komorowskiego, jego uległość wobec antysocjalnej polityki PO, ochronę komisji wyborczej przed reformą, brak samodzielnej inicjatywy legislacyjnej w ważnych dla Polaków kwestiach: bezrobocia, ochrony zdrowia, czy braku mieszkań dla młodego pokolenia.
Akcentowano też jego "wypalenie się" i całkowite podporządkowanie się Platformie, także wtedy, gdy deklarował się jako reprezentant ogółu Polaków.
Premier Kopacz w mocnym tempie zbliża się do schyłkowego Tuska, czyli poparcia co piątego potencjalnego wyborcy. Sondaż co prawda obejmuje dodatkowo dwa roczniki kandydatów na wyborców, ale reszta młodego pokolenia ma coraz mniej złudzeń co do uczciwości i dobrych intencji rządzących.
Obecna tendencja oceny rządu zbliża się do katastrofalnego wyniku 3:1 w proporcji ocen negatywnych do pozytywnych. Prawie trzech Polaków na czterech żle postrzega rządzących koalicjantów. Stąd zapewne odcinanie się lidera PSL Piechocińskiego od nieobecnego już w polskiej polityce Tuska, czy rozpaczliwe próby E. Kopacz zmiany wizerunku z kłamliwej i nieporadnej minister zdrowia na matkę Polkę, dobrą gospodynię i kopię "żelaznej Lady". (sjw)

20.02.2015

Tygodnik "HVG" pisze: "Polska może być zła na Orbana, bo ten wielki przyjaciel Polaków, który nawet obecne urzędowanie na stanowisku premiera rozpoczął od wizyty w Polsce (w 2010 r., była to jego pierwsza wizyta oficjalna - przyp. red.), obecnie idzie całkowicie pod prąd opartej na wartościach atlantyckiej polityki zagranicznej tego kraju".

Zastanawiając się, co mogło być przedmiotem zasadniczych rozbieżności podczas rozmów Orbana z polską premier Ewą Kopacz, "HVG" podkreśla, że Polska jest rzecznikiem wypracowania wspólnego frontu UE i uważa za ważne koordynowanie polityki państw wyszehradzkich oraz unię energetyczną.

Tymczasem, choć Orban "jeszcze w maju zeszłego roku jednoznacznie opowiadał się za unią energetyczną", to teraz sytuacja bardzo się zmieniła - "akurat przed polską wizytą okazało się, że Orban już nie popiera unii energetycznej, bo nie służy to interesom jego kraju".

Tygodnik przypomina, że Polska ma przedstawiać koncepcję mechanizmu unii energetycznej dotyczącego umów z państwami trzecimi i "w tym kontekście od razu staje się zrozumiały termin rosyjskiej wizyty". "Putin dzięki umowie gazowej może dodatkowo osłabić zupełnie dla siebie niekorzystną unię energetyczną, wbijać klin między tworzące ją państwa" - czytamy.

Wśród innych kwestii mogących być przedmiotem różnicy zdań między Orbanem i Kopacz "HVG" wymienia sprawę Ukrainy. "W Polsce panuje pełny konsensus narodowy co do integralności terytorialnej Ukrainy. Polacy ogłosili niedawno, że rozważają nawet dostarczenie broni Ukrainie (co Orban wraz z Merkel odrzucili) i są gotowi przyjąć na swoim terytorium bazę NATO. Na razie nic nie wskazuje na to, by na Węgrzech też miała być" - pisze "HVG".

Komentarz: Tym razem w rubryce "Z innej planety".

!4.02.2015

Fundacja Batorego powołała specjalny zespół, składający się z 13 naukowców, głównie socjologów i politologów. Ich zadaniem jest przygotowanie raportu, w którym ma się znaleźć wyjaśnienie zjawiska nieważnych głosów w ostatnich wyborach samorządowych.

I tu zaczął się problem. Gdy fundacja zwróciła się o udostępnienie kart wyborczych do badań, PKW odmówiła, uzasadniając to tym, że wgląd do tych materiałów mogą mieć tylko sądy, prokuratura i policja. Według PKW taka decyzja może być podjęta tylko po zmianie przepisów, a to wymaga inicjatywy ustawowej. (za onet.wiadomości)

Komentarz: PKW po wyborczej klęsce wizerunkowej odzyskało dzięki nominacjom prezydenta B. Komorowskiego wigor i twardo pilnuje starego porządku. Nb., dzięki któremu można było "unieważnić" co czwartego lub co piątego wyborcę. Na wiosnę karty pójdą na przemiał i Polacy nigdy nie dowiedzą się czemu lub komu zawdzięczają, np. rewelacyjny wynik PSL.

Rzecz jasna, w tej sprawie powinien działać komitet ekspertów do którego mogliby wstąpić badacze różnych opcji. Tylko, czy komuś w Polsce zależy na prawdzie? A może elitom politycznym wystarczy mamienie publiki i jakakolwiek prawda jest zbędna dla Platformy Jedności Narodu, czyli PJN? (sjw)

08.02.2015

Czy pan bierze pieniądze za udział w kampanii Andrzeja Dudy? To nie są słowa godne dziennikarza, ale propagandysty - powiedział we wczorajszym programie w TVP Info prowadzący Jarosław Kulczycki do goszczącego w studiu Łukasza Warzechy. Te słowa wywołały oburzenie publicysty, który chwilę później opuścił studio.
Pytanie, które wzburzyło Warzechę, padło zaraz po tym, gdy ten bardzo pozytywnie wypowiadał się na temat wczorajszej konwencji PiS i wystąpienia Andrzeja Dudy. (za onet.wiadomości)

Komentarz: Można gołym okiem zaobserwować zaostrzenie tonu dziennikarzy prowadzących programy polityczne. Brzmią już jak politrucy Soso. Tak jakby otrzymali twarde dyrektywy z góry... Być może uznano, że urzędującemu prezydentowi grozi porażka? Tak więc "redaktorzy" nie tylko przerywają i zagłuszają wypowiedzi przeciwnika, ale co gorsze stosują dyskredytujące argumenty ad hominem. Należy się obawiać, że metody prosto z magla do reszty ześwinią nam język debaty politycznej. Widać słabsi mentalnie dyżurni od kamery i mikrofonu zbytnio zapatrzyli się we wzorce dyskursu, które mogliśmy zaobserwować w ramach afery taśmowej. (sjw)

03.02.2014

"Odnosząc się do kontrowersji związanych z przyznaniem Hieny Roku 2014 Wojciechowi Czuchnowskiemu, wsłuchani w krytykę i argumenty środowiska dziennikarskiego, Zarząd SDP postanowił zawiesić tę decyzję" – oświadczyło SDP.

"Jednocześnie przyznajemy, że okrzyk dziennikarza TV Republika – »nie jestem z TVN« w czasie manifestacji 11 listopada był niegodny dziennikarza, tak jak i niegodny dziennikarza był komentarz Wojciecha Czuchnowskiego w sprawie zajść w PKW (»Won z PKW! Policja powinna ich usunąć, a potem ukarać«, Wyborcza.pl 20.11.2014 r.), jak i zestawienie zatrzymania przez policję dziennikarzy w PKW z incydentem w czasie marszu niepodległości (»Odpowiadam na apel TV Republika. Solidarność z niesolidarnymi«, »Gazeta Wyborcza« 21.11.2014 r.) – to drugie było argumentem na rzecz przyznania Hieny 2014 Wojciechowi Czuchnowskiemu" - podkreślono. (onet.wiadomości)

Komentarz: Zarząd SDP powinien się zająć uprawą rzeżuchy na parapecie, jeśli przeraża go byle nagonka rozpętana przez medialne lobby. Gdy się uważa, że tytuł Hieny Roku był przyznany słusznie, to Zarząd powinien się tego trzymać i basta!

Red. Czuchnowski nawoływał do usuwania z miejsca pracy i karania dziennikarzy reprezentujących media innej opcji politycznej podczas pełnienia przez nich obowiązków służbowych. Nawiązuje to otwarcie do praktyki stalinizmu i republik bananowych. Hiena Roku należała mu się więc jak psu zupa.

Z kolei okrzyk dziennikarza TV Republika – »nie jestem z TVN« w czasie manifestacji 11 listopada był w oczywisty sposób odruchem adekwatnym, bo niby czemu miałby on konsumować objawy sympatii lub antypatii przeznaczone dla innych mediów. W przeciwieństwie do red. Czuchnowskiego dziennikarz Republiki nie namawiał publicznie do ostracyzmu lub agresji wobec innych dziennikarzy, lecz jedynie dystansował się wobec niezatrudniającej go stacji. Tak więc zrównanie obydwu przypadków w uchwale SDP jest z gruntu fałszywe. Czyżby zarząd SDP popierał podszywanie się dziennikarzy pod obce tytuły prasowe bądź telewizje? (sjw)

23.01.2015

- Jeżeli pretendent do roli zwierzchnika sił zbrojnych na poważnie rozważa tego rodzaju scenariusze, jak wysłanie polskich żołnierzy na wojnę rosyjsko-ukraińską, to jest równie niepoważne, jak groźne. Warto rozważać scenariusze, które mogą pomóc Ukrainie, nie szkodząc Polsce - tak prezydent Bronisław Komorowski odniósł się w "Dziś wieczorem" w TVP Info do słów Piotra Dudy z PiS, kandydata tej partii na prezydenta, który powiedział, że Polska "mogłaby udzielić wsparcia Ukrainie" i należałoby się dobrze zastanowić nad wysłaniem tam naszych żołnierzy.

Komentarz: Trwa grillowanie konkurencji Bronisława Komorowskiego do żyrandolowej prezydentury. Najpierw wyciekły do mediów wieści o skazaniu, onegdaj przez sąd, męża kandydatki SLD. Nie wiadomo kiedy i za co, ale plama na honorze kandydatki już się pojawiła. Czekamy na kolejne doniesienia dotyczące dziadków i wujków p. Magdaleny Ogórek. W końcu w każdej rodzinie można znaleźć jakąś czarną owcę. Ciekawe, jak liczny zespół zaangażowano na tę okazję do studiowania archiwum donosów do UB i SB?

Z kolei Andrzeja Dudę zapytano o zaangażowanie polskiego wojska na Ukrainie. Zresztą po "dyżurnej prowokacji" z udziałem Zbigniewa Bujaka. Duda napomknął oględnie o dyskutowanym coraz poważniej u naszych zachodnich sąsiadów, planie pokojowym dla Ukrainy. Przewiduje on, m.in. wysłanie tam sił rozjemczych delegowanych w wyniku uzgodnień Rosji i NATO. Andrzej Duda stwierdził, że nad takim wariantem udziału Polaków należałoby "dobrze zastanowić się", co sugeruje raczej sceptyczne stanowisko kandydata.

Egzorcyści z Platformy zrobili natychmiast z ogólnikowej, i wręcz wymijającej, wypowiedzi Dudy straszaka dla Polaków, iż kandydat PiS pragnie wojny z Rosją. Prezydent Komorowski miał już przygotowane obszerne expose na ten temat, w którym uspokoił rodaków, iż żadnej wojny nie przewiduje.

I tak się drodzy Państwo "załatwia" konkurentów w Trzeciej RP. Szkoda tylko, że Pan Prezydent obawia się otwartej debaty z kontrkandydatami, podczas której wyborcy mogliby lepiej poznać poglądy obecnej i przyszłej głowy państwa. (sjw)

21.01.2014

W Programie 1. Polskiego Radia Grzegorz Schetyna został poproszony o komentarz do opinii: czy niewysłanie do Władimira Putina imiennego zaproszenia na przypadające 27 stycznia obchody wyzwolenia obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu nie jest przypadkiem małostkowe?"

- A może lepiej powiedzieć, że to pierwszy front ukraiński i Ukraińcy wyzwalali, bo tam wtedy żołnierze ukraińscy byli, w ten dzień styczniowy, i to oni otwierali bramy obozu - replikował Schetyna. To zdanie Schetyny wywołało burzę w Rosji.

Komentarz: Sądząc po wypowiedzi ministra Schetyny, to na lekcjach historii grał w cymbergaja. Nazwy frontów w Związku Sowieckim tworzono od terenów na których walczyły te ugrupowania, a nie od składu etnicznego. Wynikało to z zasad ustrojowych, a w szczególności traktowania narodowości jako istotnej przeszkody budowy komunizmu. Wprawdzie Front Ukraiński wyparł hitlerowców z Ukrainy, ale wielokrotnie więcej Ukraińców było pewnie w UPA, niż we Froncie Ukraińskim. Jeśli więc min. Schetynie zależało na tym, by rozwścieczyć zwykłych Rosjan, to udało się! Odniósł sukces dyplomatyczny. Pal licho moskiewskich oficjeli, ale po co skłócać narody?

I za co sowicie płacimy temu rządowi? Za skłócanie Polaków z narodem rosyjskim, za udzielenie 100 milionów kredytu bankrutującej Ukrainie (na początek - jak dodał prezydent Poroszenko), za jawne szyderstwa z rzezi wołyńskiej, za tworzenie V Kolumny rekrutowanej ze studentów ukraińskich wychowanych w kulcie neobanderii... Lepsze interesy trudno sobie wyobrazić!

Czasami można odnieść wrażenie, że według wybitnych reprezentantów obecnego rządu interes Polski jest równoznaczny z interesem Ukrainy. Zupełnie odwrotnie, niż wyobraża to sobie druga strona. Tyle, że coraz więcej Polaków marzy, by skrajnych "ukrofilów" tamże wyeksportować. A tych, co judzą byśmy włączyli się do walki z separatystami, jak były przew. Unii Wolności Z. Bujak - od razu najlepiej na front. Niech podbudują morale czerwono-czarnych bojówek, bo z tym jest coraz gorzej, i gorzej... (sjw)

19.01.2014

Rosyjskie pretensje wobec Polski zostały podniesione wyjątkowo agresywnie - mówi Onetowi prof. Wojciech Materski, historyk i sowietolog, o rosyjskich reakcjach na brak imiennego zaproszenia dla Władimira Putina na obchody 70. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz.

- Nie sądzę jednak, aby dla Putina i jego otoczenia takie kwestie jak brak zaproszenia odgrywały jakąś rolę, bo oni prowadzą politykę bardzo wyrachowaną - nie są podatni na emocje. Oni tymi emocjami umiejętnie grają, nastawiając społeczeństwo wrogo do Zachodu, USA czy Polski.

Biorąc pod uwagę rachunek zysków i strat uważam jednak, że właśnie tak należało postąpić i nie wystosowywać zaproszeń imiennych na obchody rocznicy wyzwolenia Auschwitz. Mamy przecież do czynienia z politykiem (Putinem - red.), który w związku z Ukrainą łamie wszelkie standardy. Nie można udawać, że nic się nie dzieje i traktować go tak, jak to się stało w Normandii - że oto spotykamy się i czcimy rocznicę, przypominamy II wojnę światową i jest fajnie. Wcale nie jest fajnie.

Zdziwił Pana plan zorganizowania w tym samym czasie "konkurencyjnych" obchodów w Czechach? Tam Milosz Zeman zaprosił Putina imiennie.
... Ja bym nie mówił o "konkurencji", bo Czesi też mają prawo do takich uroczystości - Oświęcim nie ma monopolu. Czesi taką już mają politykę - ona mnie nie dziwi, bo to po prostu kontynuacja linii, którą wytyczał jeszcze Edward Benesz.

Czyli?
Czesi sądzą, że jaka ta Rosja by nie była, to trzeba się z nią dogadywać i z nią trzymać.

(fragm. wywiadu red. Jacka Gądka dla onet.wiadomości)

Komentarz: Rządząca w Polsce elita polityczna odnosi się do Rosji jak obrażona smarkateria. Nie twierdzę, że Polska musi zawsze z Rosją trzymać, bo to się nie da, jeśli drugą nogę białego orła ustawimy w Waszyngtonie lub Berlinie, a jego ogonem podeprzemy go w Brukseli. Bezsprzecznie jednak z Moskwą trzeba dogadywać się, choćby w takich sprawach jak Oświęcim-Auschwitz, który co prawda wyzwolili Sowieci, a nie tylko Rosjanie, ale obecna Rosja jest prawną kontynuatorką tamtego państwa.

Jeśli mamy zatem okrągłą rocznicę wyzwolenia obozu przez sowiecką Armię Czerwoną, to nie wypada po prostu wysyłać na Kreml bezimiennego zaproszenia, niczym pęku gratisowych biletów na mecz Legii Warszawa. Mimo zadawnionych konfliktów okazjonalnie z Putinem spotyka się przecież i Obama, i Merkel, a nawet toczący niewypowiedzianą wojnę Poroszenko, bo jest to w interesie ich krajów.

Poprawna politycznie wobec Zachodu, usadzona przezeń u władzy elita "warszawki i okolic" uważa natomiast, iż Polska nie ma prawa do własnych manewrów, a choćby gestów dobrej woli w ramach polityki zagranicznej. Niestety jest to w sferze dyplomatycznej, a także osiągania celów narodowych, nieprofesjonalne i zwyczajnie głupie. Nie za to płacimy politykom grube pieniądze, by ujawniali za nie swoje osobiste anse... (sjw)

18.01.2015

Kandydatka SLD na prezydenta Magdalena Ogórek zadeklarowała, że - jeśli zostanie prezydentem - powoła komisję kodyfikacyjną, której zadaniem będzie stworzenie prostego, jednoznacznego i służącego obywatelom prawa. Trzeba napisać prawo w Polsce od nowa - przekonywała. - Życie młodych jest dziś koszmarem. To jest kraj umów śmieciowych. Kraj, który źle kształci młodych i nie uczy przedsiębiorczości. Jeżeli tego nie zmienimy to będzie zbrodnia na polskim narodzie.

Ekspert ds. wizerunku takich sformułowań nie ocenia najlepiej. - Szerzenie katastrofizmu, w którym wyspecjalizowało się PiS, działa na emocje. Ale jest to przeteatralizowane. To retoryka typowo propagandowa – mówi Wiesław Gałązka. (za wiadomości.wp.pl)

Komentarz: Jedno jest pewne, kandydatka SLD jest doktorem nauk humanistycznych, a do tego jest młodsza i ładniejsza od pozostałych poważnych kontrkandydatów, tj. dra A. Dudy, a w szczególności od mgra B. Komorowskiego. Wprawdzie mgr B. Komorowski nie ogłosił swojej kandydatury, być może dlatego, iż nie dojechał na Śląsk z powodu rozruchów ulicznych. Wręczenie mu Diamentowego Lauru Umiejętności i Kompetencji byłoby wszak świetną okazją, by zainaugurować kampanię. A teraz wyśmiewają, że prezydent wystraszył się górników...

Generalnie można orzec, że urody kandydatom nie brakuje, wiek mieści się w granicach dopuszczalnych od 35 do nieskończoności, jeśli zaś chodzi o wykształcenie i kompetencje, to B. Komorowski uzupełnia pewne braki dzięki tytułom pozyskanym od Izby Gospodarczej w Katowicach. Już nikt nie będzie wykpiwał go przydomkiem Bul-Komorowski, a na forach przyjmie się być może Laur Diament-Komorowski! Trochę kandydaci Duda i Ogórek mają zbyt ludowo brzmiące nazwiska, choć uczciwie mówiąc Komorowski nie wywiódł ponoć rzetelnie hrabiowskiego pochodzenia, a złośliwi przypisują mu wręcz gminne koneksje.

A tak na poważnie, to podobać się może wizja napisania kodeksów prawnych od nowa, bo ich wieloznaczny i eklektyczny język źle funkcjonuje w XXI-wiecznych realiach. Dobrym pomysłem jest także aktywizacja przedsiębiorczości młodzieży i kształcenia jej w zawodach społecznie użytecznych. Jak na razie jedynie Andrzej Duda i Małgorzata Ogórek mają coś ciekawego do powiedzenia, ale miejmy nadzieję, że Bronisław Komorowski obudzi się z zimowego letargu. I - poza próbami dyskredytacji kontrkandydatów przez peowskich speców od wizerunku - może również kandydat partii rządzącej coś nam naobiecuje. (sjw)

11.01.2015

Grupa Ukraińców wysłała do prezydenta Czech Milosza Zemana list "w obronie Stepana Bandery"

W odpowiedzi prezydent napisał: "Szanowni Ukraińcy, otrzymałem od was list w obronie Stepana Bandery. Pozwólcie mi zatem zadać dwa pytania. Po pierwsze, czy znacie rozkaz Bandery: »Zabijcie każdego Polaka między szesnastym a sześćdziesiątym rokiem życia?" Jeśli nie znacie, nie jesteście Ukraińcami. A jeżeli znacie, to czy się z nim zgadzacie, czy nie? Jeżeli się zgadzacie, tu kończy się nasza dyskusja.

Dla Waszej wiedzy chciałbym stwierdzić, że Stepan Bandera miał zamiar stworzyć wasalne wobec Niemiec państwo ukraińskie. Miał poparcie Alfreda Rosenberga, ale dlatego, że Hitler zdecydował, że po wygranej wojnie zasiedli Ukrainę niemieckimi rolnikami, projekt został anulowany, a Bandera został wysłany do obozu koncentracyjnego. Coś podobnego stało się zresztą na naszym terytorium w przypadku Jana Ryse Rozsévača, założyciela Flagi.

Ponadto chciałbym zwrócić uwagę, że już prezydent Juszczenko ogłosił Banderę bohaterem narodowym, a teraz jest w przygotowaniu podobna deklaracja w sprawie pana Szuchowycza, znanego z tego, że w 1941 roku we Lwowie rozstrzelał tysiące Żydów".

Zeman pisze też, że "nie może gratulować Ukrainie takich narodowych bohaterów". "Cieszę się, że mogłem poszerzyć Waszą wiedzę i życzę wielu sukcesów w pracy" - kończy list. (za onet.wiadomości)

Komentarz: Argumentacja prezydenta Zemana pokazuje jego wielką przewagę intelektualną i moralną nad żałosnymi politykami kijowsko-lwowskiej sceny politycznej, którzy pragną wykreować ukraińskich nazistów jako wzór dla obecnego i następnych pokoleń.

Pokazuje także jak tchórzliwi i sprzedajni są nadwiślańscy parlamentarzyści, którzy - by przypodobać się sponsorom odbudowy wpływów OUN na Ukrainie - płaszczą się przed jawnymi wyznawcami kultu Bandery. W przeciwieństwie do niemal 200 000 Polaków zamordowanych na Wołyniu z rozkazów Bandery, Szuchewicza i ich wspólników trzon obecnej klasy politycznej w Polsce zasługuje tylko na pogardę i niepamięć.

A kolaborantów z pogrobowcami tych rzezimieszków powinno się wysyłać na banicję. Rzecz jasna na Ukrainę, by mogli z bliska czcić swych ulubionych bohaterów. (sjw)


31.12.2014

Posłanka PiS Małgorzata Gosiewska była z kolegą partyjnym Piotrem Pyzikiem (55 l.) na Ukrainie tuż przed świętami. „Noc spędzoną pod ostrzałem z haubic zapamiętam na zawsze. Ale przede wszystkim zapamiętam tych wspaniałych, dzielnych chłopców walczących o wolną Ukrainę” – tak Gosiewska opisała swoje wrażenia na Facebooku. Pozostały po tym zdjęcia. Gosiewska siedzi przy stole otoczona uśmiechniętymi zarośniętymi mężczyznami w mundurach. Wznosi z nimi palce w górę w geście zwycięstwa.

Towarzysze posłanki to jednak nie jest regularna ukraińska armia, ale członkowie ochotniczego batalionu Ajdar. Problem w tym, że Ajdar jest oskarżany przez Amnesty International. Raport szanowanej organizacji przeraża. Porwania, bezprawne przetrzymywanie ludzi i ich złe traktowanie, kradzieże, szantaże, a nawet egzekucje – opisy takich okropności zawiera ten dokument. Amnesty International wezwało władze w Kijowie do „powstrzymania zbrodni wojennych popełnianych przez ochotniczy batalion Ajdar i rozliczenia winnych”. (za Fakt.pl)

Komentarz: Posłanka M. Gosiewska broni swych przyjaciół z Ajdaru oskarżając o dezinformację rosyjską propagandę, mimo tego, iż przerażające wieści na temat masakr dokonywanych przez jej pupili na ludności cywilnej docierały od paru miesięcy z różnych źródeł. Już sam fakt, że posłanka M. Gosiewska uzyskała błogosławieństwo z ust b. europosła Pawła Kowala, świadczy o wspieraniu tylko jednej ze stron ukraińskiego konfliktu militarnego. Europoseł stwierdził: "Wizyta przedświąteczna nie oznacza poparcia dla wybryków pojedynczych bojowników".

Niestety w opinii przygniatającej liczby internautów, np. 9:1 wśród ponad 2500 ankietowanych na portalu Wirtualnej Polski, oznacza. I to bardzo. Tak jakby w 1943 roku Polak składał banderowcom serdeczne (z okazji Świąt) życzenia w kwaterze UPA. Wprawdzie w tej atmosferze nawet bydlęta klękają, ale pad na kolana przed/lub wraz ze zbrodniarzami wojennymi, to już chyba nadmiar ekumenizmu. Należy sądzić też, że oznacza to trwałą stygmatyzację kierownictwa PiS w polskiej opinii publicznej. Jako tych, którzy nienawiść do internacjonalistów sowieckich pomieszali z wrogością wobec Rosjan. Warto przy tym pamiętać, że czystki wśród Polaków na Kresach były dziełem licznej reprezentacji Ukraińców w szeregach NKWD, a nie tylko upowców, czy czerni stepowej.

Szkoda, że posłanka PiS zamiast walczyć o Polskę wolną od wyzysku i korupcji kolaboruje z formacją terrorystyczną zasilaną z kiesy oligarchów. Wszak siejąc terror na "wolnej" Ukrainie rozwijają oni ustrój oparty właśnie na wyzysku i korupcji. (sjw)

11.12.2014

Tygodnik "Wprost" napisał w tym tygodniu, że Radosław Sikorski jeszcze jako minister spraw zagranicznych pobierał z kancelarii Sejmu pieniądze jako zwrot kosztów za używanie prywatnych aut do poselskich wyjazdów. Jak zaznacza tygodnik - działo się tak, choć jako szef MSZ miał do dyspozycji samochód służbowy i ochronę BOR. Sikorski, obecnie marszałek Sejmu, powiedział we wtorek, że wykorzystywał jedną trzecią limitu kilometrowego przeznaczonego na podróże krajowe posła. (za onet.wiadomości)

Komentarz: Limit limitem, a rzecz w czym innym. Chodzi o to, czy marszałek, jako minister, nie brał kasy za przejazdy prywatnym autem, które de facto odbył innym środkiem lokomocji. Bo, jeśli tak było, to w Sejmie mamy casus rządów lisa w kurniku.

Swoją drogą, byłby to fascynujący widok, gdyby po pizzę dla zgłodniałego marszałka pędził samochód BOR, za nim służbowa limuzyna, a konwój zamykał jego prywatny wóz. Istny cymesik! (sjw)


26.11.2014

Prezydent Bronisław Komorowski, oceniając zajścia w siedzibie PKW z poprzedniego tygodnia, podkreślał, że ma nadzieję, iż to zajście podziała otrzeźwiająco. - Widać już gołym okiem, że niektóre radykalne, ekstremistyczne środowiska dążą do tego, żeby zagospodarować dramat, przykrość, kłopot, skandal, jakim jest zawalenie się systemu liczenia głosów, żeby próbować Polakom wmówić, że ktoś oszukał wyborczo. Kto? Komputer? Sędzia PKW? Jeżeli ktoś oszukał, to trzeba iść natychmiast do prokuratury i natychmiast zgłaszać sprawę w sądzie, na razie nikt tego nie zrobił - podkreślał.

Zdaniem głowy państwa "nie należy siać wiatru i budować nieufności do demokracji polskiej, bo potem się nie można nawet zdziwić, ze znajdą się jeszcze bardziej od nich radykalni, jeszcze bardziej nieufni i bardziej skłonni do kwestionowania mechanizmu demokratycznego w całości".

Przypominał też wybór prezydenta Gabriela Narutowicza w dwudziestoleciu międzywojennym, których wynik zakwestionowała część sił politycznych. - Ten sam mechanizm został uruchomiony. Cywilizowane partie mówią "to jest skandal, oszustwo, to są rzeczy, których nie można tolerować, trzeba protestować", a potem, jak się zdarzy nieszczęście, a zdarzyło się (…) - grupa ludzi, o wiele bardziej radykalnych od nich przyszła i zablokowała prace PKW w sensie fizycznym, to ci, którzy uruchomili to szaleństwo, mówią "nie, nie, my z tym nie mamy nic wspólnego". (za onet.wiadomości)

Komentarz: Kilka przyczyn złożyło się na deformację wyniku wyborów. Na szczycie piramidy osób odpowiedzialnych za kompromitację państwa stoi niestety pan Prezydent. Jest on nie tylko odpowiedzialny za personalny wybór sędziów, którzy stanowili, li tylko, element dekoracyjny PKW powiększając grono celebrytów uwieszonych wokół urzędu prezydenta. Odpowiada także za ich pasywność i nieprofesjonalizm, bo nie można wszak zaakceptować "żyrandolowego" odcinania się od skutków działania własnych nominatów przez Bronisława Komorowskiego.

Taką postawę głowy państwa, gdy własnymi zaniedbaniami usiłuje obarczyć opozycję podrzucając opinii publicznej piarowską ploteczkę o rzekomym "podburzaniu radykałów przez Kaczyńskiego i Millera, należy określić po imieniu jako bezczelną fałszywkę. Faktycznie jest bowiem całkiem odwrotnie,

Po pierwsze, od wyborów trudno było nazwać, to co robiła PKW "pracą", bardziej "posiedzeniami" lub wegetacją, więc mowa o przerywaniu pracy PKW jest czystym faryzeizmem.

Po drugie, PiS i SLD odcinają się od "włamu" do lokalu PKW, a nikt tak skutecznie nie podburza społeczników na prawicy i lewicy jak nieudolność sędziowskiego areopagu z PKW. Ciekawe, czy Pan Prezydent znowu mianuje do składu PKW kolejną ekipę nieudaczników? (sjw)

21.11.2014

Po ogłoszeniu oficjalnych wyników wyborów samorządowych przez PKW, PiS przedstawi analizę dotyczącą różnicy między oficjalnym rezultatem, a badaniami exit polls - zapowiedział rzecznik PiS Marcin Mastalerek. - To niespotykane. W ostatnich kilkunastu latach badania exit polls i wyniki nigdy nie różniły się tak znacząco. Trzeba wyciągnąć wnioski - powiedział rzecznik PiS.

Marcin Mastalerek zapowiedział, że od razu po przedstawieniu wyników wyborów samorządowych PiS przedstawi analizę. - Pół roku temu, przy wyborach europejskich, kiedy IPSOS przedstawił exit polls, które są na trzydziestokrotnie większej próbie niż badania sondażowe. Różniły się one o kilkadziesiąt setnych procenta czy kilka dziesiątych - powiedział Mastalerek. Obecnie - według niego - mamy do czynienia z sytuacją, że np "wynik PSL może być o kilkanaście procent inny niż wynik podany przy exit polls". (za wiadomosci.pl)

Komentarz: Wynik wyborczy PSL wynika w oczywisty sposób z "książeczki Piechocińskiego", tak jak rewolucja hunwejbinów wspierała się na czerwonej książeczce Mao. Dlatego pół Europy pyta, kim jest ten "Piechoczinsky"?

To był oczywiście żart, ale coś w nim jest. Otóż, jeśli zależy nam na prawidłowym wypełnieniu jakiegokolwiek dokumentu przez obywatela, to obywatel musi mieć w zasięgu wzroku opis tego, co jest dopuszczalne, a co nie. Inaczej może sobie tam wpisać jakieś niecenzuralne uwagi lub nawet obrazić, np. Pana Prezydenta. Instrukcja wypełnienia dokumentu może go poprzedzać, być "wpleciona" w tekst, lub może znaleźć się na końcu. Instrukcja powinna być przy tym prosta, najlepiej wspomagana graficznie - niczym komiks.

A co zrobiła PKW? W spocie telewizyjnym, który był postrzegany w godzinach "wysokiej oglądalności". więc miał gigantyczną widownię, trafił do umysłów milionów telewidzów obowiązek wypełnienia KARTY. Przynajmniej połowa, zwłaszcza bardziej zdyscyplinowanej pod względem wyborczym ludności, zapamiętała, że ma wypełnić kartę. Następnie, już w lokalu wyborczym, wręczono im kartę w formie książki, którą przykładnie wypełniła, bo owa karta znajdowała się już na okładce. Lud zrozumiał, że przyjazne państwo uprościło tryb głosowania i do głowy mu nie przyszło, by wertować cały ten buch! No, bo kto teraz czyta papierowe książki? (sjw)

18.11.2014

Według najnowszego sondażu CBOS przeprowadzonego od 6 do 16 listopada, gdyby wybory parlamentarne odbywały się w listopadzie wygrałaby je PO z 38 proc. poparciem. Na Prawo i Sprawiedliwość (wraz z Solidarną Polska Zbigniewa Ziobry i Polską Razem Jarosława Gowina) chce głosować 27 proc. badanych. Chęć oddania głosu na SLD, podobnie jak w październiku, wyraziło 9 proc. badanych. Poparcie dla PSL zadeklarowało w listopadzie 8 proc. badanych (wzrost o 2 punkty proc.). Zamiar głosowania na Nową Prawicę Janusza Korwin-Mikkego zadeklarowało 4 proc. badanych (spadek o 3 punkty). Po 1 proc. ankietowanych zadeklarowało poparcie dla Twojego Ruchu, Polskiej Partii Pracy Sierpień'80 oraz Prawicy Rzeczypospolitej. (za onet.wiadomości)

Komentarz: W sytuacji wyraźnej, bo 4-procentowej, wygranej PiS z PO w wyborach samorządowych, sondaż CBOS prezentuje się jak komunikat od kosmitów, którzy przeprowadzili optyczne badania z lotu ptaka ze swoich spodków. Albo też jako apel rządu, nb. sponsorującego CBOS, ku pokrzepieniu złamanych serc zwolenników PO. Cóż, kosmiczno-rządowa optyka może być nieco myląca dla postronnych obserwatorów. Sondaż CBOS żywcem przypomina pokrewne sondaże publikowane przed niedzielnymi wyborami, które dawały 4-procentową przewagę... PO.

Na forach internetowych, nawet niekoniecznie sprzyjających PiS-owi, pobudza to do wysypu niekończących się szyderczych opinii. Co jak co, ale pomyłka o 8 procent poparcia dla partii, to już nie błąd statystyczny, ale przysłowiowy "wielbłąd" dyskwalifikujący sondażownię i jej metody badawcze. Można jedynie domyślać się, że wyniki te są generowane przez odpowiednie "ustawianie" uczestnictwa zwolenników poszczególnych partii w wyborach lub traktowanie deklaracji wyrażonych na "odczep się" jako poważnych decyzji wyborców. Chyba to samo można powiedzieć o owych 38 procentach CBOS dedykowanych PO, podczas gdy w równolegle przeprowadzonych realnych wyborach Platforma uzyskuje poparcie o ponad 10 proc. niższe.

Wprawdzie od paru lat rząd PO-PSL większą wagę przypisuje PR-owskiej fikcji aniżeli realiom, ale obecna rozpiętość między fikcją a rzeczywistością wymaga zamówienia szczegółowej ekspertyzy. Oczywiście, psychiatrycznej. (sjw)

06.11.2014

Prezydent Władimir Putin na spotkaniu z młodymi historykami mówił m.in. o polityce zagranicznej ZSRR przed II wojną światową, w tym o pakcie Ribbentrop-Mołotow. Jego zdaniem nie było nic złego w pakcie o nieagresji, który ZSRR podpisał z Niemcami.

Jak relacjonuje agencja TASS, Putin zaznaczył, że Związek Radziecki nie chciał walczyć, potrzebował czasu na zmodernizowanie swoich sił zbrojnych. Pakt Ribbentrop-Mołotow i układ monachijski prezydent Rosji wskazał jako przykłady przemilczania niektórych faktów historycznych przy omawianiu okresu przedwojennego. Podkreślił, że przy tej okazji często obwinia się ZSRR o dokonanie podziału Polski, gdy tymczasem Polska w chwili zajęcia części Czechosłowacji przez wojska niemieckie sama uczestniczyła w rozbiorze tego kraju. Potem zdaniem Putina Polska dostała to, na co zasłużyła. (za wp.wiadomości)

Komentarz: Owa część Czechosłowacji, czyli Zaolzie, została przyłączona zbrojnie przez Czechów w 1919 roku wtedy, gdy polskie armie walczyły z bolszewikami na wschodzie. Resztki polskich oddziałów zatrzymały czeskich agresorów dopiero pod Skoczowem. To był cios w plecy. {Więcej: http://www.dziennikzachodni.pl/artykul/1020353,spor-o-zaolzie-czyli-jak-czesi-ograli-polakow-w-1919-roku-historia-dz,id,t.html}

Tak więc analogia na którą powołuje się Władymir Putin jest błędna, gdyż:
1. Polska wkraczając na Zaolzie w 1938 roku zaledwie odebrała zagarnięty podstępnie na drodze militarnej dwie dekady wcześniej przez Czechów fragment tego regionu. Zaolzie zamieszkane było w przytłaczającej większości przez Polaków. Łudząco przypomina to zatem uzasadnienie prawne aneksji Krymu przez Rosję w 2014 roku. Odmawiając prawa Polakom do tej akcji równocześnie prezydent Rosji zaprzecza podstawie prawnej do inkorporacji Krymu przez Rosję. Schizoidalny konflikt motywów, czy ignorancja prawna i historyczna?

2. Polacy odbijając w 1938 roku z rąk czeskich Zaolzie, w przeciwieństwie do Rosjan, nie eksterminowali rdzennej ludności, tak jak to miało miejsce, np. na Krymie, a potem na zaanektowanych przez Rosję Radziecką w 1940 roku ziemiach polskich (obecna zachodnia Ukraina). Warto przypomnieć, że przed masową migracją Rosjan, doszło na Krymie do planowej eksterminacji Tatarów, którzy jeszcze w 1850 roku stanowili prawie 80% ludności. Najpierw w wyniku polityki Rosji Carskiej, a w 1944 pod zarzutem kolaboracji z III Rzeszą niemal cała ludność tatarska została deportowana do Uzbekistanu. Kolaboracja ta wynikała z ucisku narodowościowego i religijnego przez reżim stalinowski, a późniejsze represje na tle ekonomicznym jeszcze umocniły negatywne nastawienie Tatarów Krymskich do Rosjan.

Tak więc, twierdzenie prezydenta Putina, iż Polska w wyniku Paktu Ribbentrop-Mołotow "dostała to, na co zasłużyła" jest zwykłym fałszowaniem historii. Nadto, jest także gloryfikacją nie tylko stalinizmu, ale i faszyzmu niemieckiego, bo uzasadnia prawo do militarnego podboju innych narodów w imię egoistycznych interesów Rosji i Niemiec. Stalin zawierając bowiem pakt z Hitlerem bynajmniej nie szykował się do wojny z III Rzeszą, ale liczył na lukratywny podział świata jako wierny sojusznik i fan Hitlera. (sjw)

03.11.2014

W materiale, który zamówiło Ministerstwo Spraw Zagranicznych, znalazł się stadion w Gdańsku, "bitwa" na ulicach Warszawy, smok wawelski i Giewont... bez krzyża. Ta ostatnia metafora wzbudziła największe kontrowersje opinii publicznej. Rodzina, która wspięła się w klipie na wierzchołek góry, nie ma za swoimi plecami słynnego krzyża, który został ustawiony tam w 1900. rocznicę urodzin Jezusa Chrystusa. W wizji dziecka wymazano także krzyż zdobytego sztandaru Krzyżaków z obrazu Matejki..

Paweł Borowski, reżyser klipu dodaje, że taka była jego intencja. - Właśnie taki był zamysł - żeby wizja dziecka odbiegała od rzeczywistości. W ostatniej scenie filmu, gdy wizja dziecka się kończy i wracamy do rzeczywistości, widać, jak koledzy oglądają zdjęcia na tablecie - na tych zdjęciach krzyże są zarówno na Giewoncie, jak i na sztandarach w "Bitwie pod Grunwaldem" Matejki. (za onet.wiadomości)

Komentarz: No dobrze, ale czemu w tej wizji Polski zerżniętej z obrazu Matejki ocalały inne szczegóły, np. czerwień stroju ks. Witolda, czy uniesiony triumfalnie miecz i powiewający sztandar? Dlaczego z tej stylizacji wyleciały tylko wszystkie krzyże, i ten z Giewontu, i z krzyżackiego sztandaru, a nawet ów z ozdobnego nakrycia głowy księcia? Eliminacja tak istotnego szczegółu nie może być przypadkowa, ba, wręcz stanowi o fałszowaniu obrazu rzeczywistości z premedytacją. Jest w tym klipie także fałsz psychologiczny, bo dzieci cechuje nadzwyczaj często fotograficzne postrzeganie detali. A ten chłopak z klipu jest dotknięty specyficznym defektem - nie widzi krzyży. Patologia wizji bohatera, czy reżysera? Stawiam na drugą opcję.

Reżyser Paweł Borowski sugeruje, że krzyż dla chłopca jest niewidoczny i pojawia się on dopiero podczas migawek w laptopie. Czyli mamy tu odwróconą wersję bajki z nagim królem. Reżyser przynajmniej widzi krzyż za pośrednictwem tabletu, a młodociany bohater klipu i widzowie nie widzą krzyża w ogóle. Został wygumkowany przez Borowskiego z publicznej percepcji - szczególnie młodego pokolenia.

Czyżby MSZ wstydził się chrześcijańskiej symboliki z naszej historii i współczesności? W przeciwieństwie do prawosławnych i wyznawców islamu, nie mówiąc o starozakonnych, co wręcz kipią okazywaniem swej religijnej "żydowskości", w klipie ukrywa się skrzętnie oznaki tożsamości kulturowej naszego narodu. Może reżyser próbuje oszukać świat, że tak naprawdę, to jesteśmy na 100% religijne neutrum i gender.

Moim zdaniem ten filmik, to wyraz czystej ksenofobii "warszafki" względem większości Polaków. Stąd transwestuje on naszą historię na pozbawioną święconej wody. Tyle, że to fałsz i obciach, bo kłamstwo ma krótkie nogi. Przypomina fotki Stalina z wyretuszowanymi towarzyszami, których nakazał ukatrupić, (sjw)

28.10.2014

Szef MSZ Rosji Siergiej Ławrow odniósł się do wypowiedzi Radosława Sikorskiego dla "Politico". - Znaleźliśmy właściwą odtrutkę: gdy zdarzają się tego typu wycieki, od razu deklarujemy gotowość opublikowania całego tekstu rozmowy. Nie mamy nic do ukrycia - podkreślił Ławrow (onet.wiadomości).

Komentarz: Czy wyjdzie szydło z worka? Zobaczymy. (sjw)

*

W związku z rocznicą powstania UPA (14 października) grupa m.in. sześciu ukraińskich studentów uczących się w Przemyślu w Państwowej Wyższej Szkole Wschodnioeuropejskiej zrobiła sobie serię zdjęć - niektórzy spośród Ukraińców mają na nich dłonie uniesione w faszystowskim geście, a wszyscy stoją obok rozpostartej czerwono-czarnej flagi UPA. Pięciu spośród nich studiuje stosunki międzynarodowe, a jeden architekturę wnętrz.

Poseł Stanisław Pięta (PiS) oczekuje, że ci ukraińscy studenci, którzy sfotografowali się z flagą UPA (odpowiedzialnej za wymordowanie ok. 100 tys. Polaków na Kresach), zostaną wyrzucenie z polskiej uczelni. "Incydent godny pożałowania" i "akt antypolonizmu" - ocenia poseł w piśmie do minister Teresy Piotrowskiej (PO). Studenci przeprosili zapewniając, że nie są "faszystami". Postępowanie wobec nich się toczy.

Komentarz: Ukraińscy, studenci politologii, w dodatku z Kartą Polaka, powinni mieć świadomość czym dla Polaków było UPA, SS-Galizien i ludobójstwo, które przychodziło im z uśmiechem na ustach. Dlatego demonstrowanie na tle banderowskiej flagi i wykonywanie faszystowskich gestów wykracza poza szczeniacki wygłup.

Na usprawiedliwienie neobanderowskich demonstrantów musimy stwierdzić, że, np. na zachodniej Ukrainie tego typu demonstracje są typowym przejawem lokalnej kultury politycznej. Kult UPA uprawiają nie tylko działacze partii Swoboda, czy Prawy Sektor, ale także funkcjonariusze partii rządzących, włącznie z ich przywódcami. Warto nadmienić, że oligarcha i równocześnie prezydent Ukrainy Poroszenko wystąpił ostatnio z propozycją nadania praw kombatanckich weteranom UPA, by uczcić ich dokonania. Tak więc ukraiński karp psuje się od głowy, co w pewnej mierze nie tyle usprawiedliwia, co każe współczuć tym paru ogłupionym przez propagandę państwową młodym ludziom. Chyba nie rozumieją do końca co robili...

Warto, by zrozumieli, nie tylko oni, ale i liczni potomkowie objętych akcją "Wisła", niekiedy na wysokich stołkach w III RP, a także pół miliona Ukraińców pracujących na "szaro" i "czarno" w naszym kraju, że nie zapomnimy krzywd wyrządzonych naszym rodakom z Wołynia. Kieruje nami nie pragnienie zemsty, ale ludzka moralność, przeciwieństwo zezwierzęcenia produkowanego masowo przez ideologię Doncowa.

Warto także wyciągnąć wnioski z ponurego faktu, że terroryzm uprawiany przez UPA na Wołyniu staje się ideologią państwową sąsiadującego z nami państwa. W dodatku wszelkimi siłami elity III RP pragną to państwo wzmocnić nie zważając na obowiązującą tam gloryfikację faszyzmu i nazistowskiej przeszłości. Czy jest w tym jakaś logika? Moim zdaniem jest, ale jest to logika schizofrenika. (sjw)

25.10.2014

Z notatek dotyczących spotkań Donalda Tuska z Władimirem Putinem wynika, że temat Ukrainy pojawił się nie w Moskwie, a na sopockim molo w 2009 r. - pisze "Newsweek". Tygodnik dowiedział się nieoficjalne, że ówczesny premier Rosji miał wówczas robić aluzje do polskości Lwowa.
Według "Newsweeka", który powołuje się na niejawną notkę opisującej tamto spotkanie, Putin i Tusk rozmawiali o konsekwencjach stalinizmu. Gość z Rosji miał nawiązać do powojennej zmiany granic.

Na żadnym ze spotkań z prezydentem Władimirem Putinem żadna propozycja o podziale Ukrainy nie padła. W 2008 roku nie było spotkania w cztery oczy - powiedział b. premier Donald Tusk. (za wiadomości.wp.pl)

Komentarz: W świetle nieco spóźnionego, ale jednoznacznego, oświadczenia D. Tuska wynika, że obecny marszałek polskiego Sejmu uprawia na boku partyzantkę propagandową mającą na celu dyskredytację prezydenta Rosji. Przy okazji udało mu się z racji braku wyobraźni/inteligencji/przezorności (?) skompromitować elekta przewodniczącego Rady Europejskiej.

A stało się tak dlatego, że W. Putin, poza finezyjnymi bądź prowokacyjnymi dygresjami o faktach historycznych, nigdy nie stawiał wyraźnie problemu rewizji granic z Ukrainą, gdyż granice te są tylko reliktem posowieckim. Czyli de facto nie istnieją, tak jak nie istnieje Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich. Rozpadł się ZSRR i przestały obowiązywać jego granice. Sytuacja wymaga zatem ustalenia nowej wykładni prawnej, której dość kiepskim przykładem formułowania jest wojna domowa na wschodzie Ukrainie. (sjw)

21.10.2014

Amerykański portal Politico napisał, że Rosja usiłowała wplątać Polskę w inwazję na Ukrainę i przytoczył słowa Radosława Sikorskiego: "Chciał (Putin), żebyśmy uczestniczyli w podziale Ukrainy". "Od lat wiedzieliśmy, że tak myślą. Była to jedna z pierwszych rzeczy, jakie Putin powiedział premierowi Donaldowi Tuskowi w czasie jego wizyty w Moskwie. Mówił, że Ukraina jest sztucznym krajem, a Lwów jest polskim miastem i dlaczego by nie załatwić tego wspólnie. Na szczęście Tusk nie odpowiedział. Wiedział, że jest nagrywany" - cytuje portal Sikorskiego.

Jako "niestworzone bzdury" określił sekretarz prasowy prezydenta Rosji Dmitrij Pieskow publikację amerykańskiego portalu Politico, sugerującą, że w 2008 roku Władimir Putin proponował premierowi Donaldowi Tuskowi udział w podziale Ukrainy. (za onet.wiadomości)

Komentarz: Jeśli przywódca Rosji zwraca się z propozycją odzyskania Ziemi Lwowskiej przez Polskę do jej premiera, to brak odpowiedzi należy interpretować, iż ów potraktował tę wypowiedź jako żart. Bowiem na poważne propozycje należy odpowiadać, po to w końcu pojechał premier Donald do Moskwy, by prowadzić poważne dyskusje polityczne. Jeśli zatem żarty z wizyt dyplomatycznych podaje druga osoba w państwie - marszałek polskiego Sejmu Radosław Sikorski jako obowiązujące oferty, to logicznie biorąc:
1. rozmowy polityczne z Sikorskim, a także z Tuskiem, grożą skandalizującą obmową, a więc inni politycy powinni się wystrzegać tych dwóch panów;
2. opowiadanie antyputinowskich "michałków" amerykańskiemu portalowi świadczy o tym, że dla marszałka Radosława słynna z afery taśmowej kwestia "robienia loda Amerykanom" nie całkiem jest fikcją retoryczną.

Jeśli zaś premier Donald nie odpowiedział, gdyż obawiał się, że jego wypowiedź zostanie nagrana, to świadczy o tym, iż nie mieściła się ona w zbiorze odpowiedzi negatywnych. Wszelkie negacje aneksji Lwowa i okolic należały wszak do jawnych kanonów polskiej polityki po 1989 roku. Mógł je wygłaszać bez obawy, nawet do tuby. Co zatem premier Donald miał zamiar przekazać swemu rozmówcy podczas rozmów bilateralnych bez mikrofonu? Oto jest pytanie! (sjw)

16.10.2014

- Nie chcę wiedzieć, co by się stało, gdybym nie miał ochraniaczy - mówił po spotkaniu ze Szkocją Robert Lewandowski. Napastnik Bayernu Monachium utykał i tłumaczył, że Szkot przebił korkami jego ochraniacz. - Ciężko byłoby to zrobić młotkiem i śrubokrętem, a on zrobił to nogą - mówił "Lewy".

- To była bezsprzecznie czerwona kartka - mówił Michał Listkiewicz. - Potrzebujemy powtórek wideo. Trzeba wrócić się do UEFA, aby się tym zajęła. To było wykluczenie, które nie podlega dyskusji - dodał były prezes PZPN. (za onet.sport)

Komentarz: W sporcie zawodowym jest wiele anomalii, doping, korupcja, czy "ustawianie" wyników dla różnego pokroju bukmacherki. Bardzo często zajmuje się tym policja, prokuratura i sądy. Nie może być też zgody na proceder "eliminacji" zawodnika drużyny przeciwnej poprzez celowy, często z góry ukartowany faul. Tego typu atak obliczony na spowodowanie kontuzji powinien być surowo karany, w moim przekonaniu, nie tylko przez władze sportowe, ale także na drodze sądowej.

Kompletnie nie rozumiem, dlaczego milczą w tej sprawie czołowi działacze PZPN, z bardzo elokwentnym w innych kwestiach Zbigniewem Bońkiem na czele? Jeśli nie będą dbali o interesy naszych reprezentantów, to żaden ceniący zdrowie i karierę sportowiec nie zechce grać w reprezentacji narodowej!

Więcej, uważam, że jest to poważny pretekst, by piłkarze zdecydowali pożegnać się z reprezentowaniem barw narodowych. Brak reakcji prezesa PZPN świadczy bowiem o wykolejeniu się kolejnego urzędu, który nie potrafi obronić naszych zawodników przed brutalnym atakiem. A przecież mógł on doprowadzić do zniszczenia kariery najlepszego polskiego napastnika...

Czyżby Boniek wywalczył prezesurę PZPN tylko po to, by z urzędu skuteczniej propagować zakłady bukmacherskie? (sjw)

09.10.2014

"Litwini czują się poniżani" - pisze w swoim artykule w "Rzeczpospolitej" Eldoradas Butrimas, korespondent gazety "Lietuvos Rytas". W jego ocenie mieszkańcom Litwy zrobiło się przykro, kiedy Radosław Sikorski "porzucił przyjacielskie inicjatywy Lecha Kaczyńskiego i zaczął rozmawiać z Wilnem jak starszy brat z młodszym i głupszym". Jak dodaje, były szef MSZ jest nieformalnie uznawany za persona non grata.

Dziennikarz podkreśla, że według badań socjologicznych, w czasie urzędowania Radosława Sikorskiego jako szefa polskiej dyplomacji odsetek Litwinów, którzy oceniają Polskę jako przyjazny kraj, zmalał kilkakrotnie. Według Butrimasa działania byłego ministra spraw zagranicznych przyniósł relacjom polsko-litewskim więcej szkody niż pożytku. (za onet.wiadomości)

Komentarz: Niestety trudno mi współczuć Eldoradosowi Butrimasowi w kwestii politycznego stosunku Radosława Sikorskiego do Litwy. Otóż, żmudzka etnicznie Litwa zdążyła już zdradzić Polskę kilkakrotnie od 1989 r. Osobiście wiążę to z nienawiścią klasową żmudzkiego chłopstwa i "leśnych ludzi", ale być może jest to też świeży nacjonalizm rodzącej się tam od początku XX stulecia młodej żmudzkiej inteligencji. Jak to widzimy na przykładzie Ukrainy łatwo on przeradza się w nazizm.

Kowieńskie zdrady miały nie tylko charakter polityczny, czy kulturowy, poprzez brutalne i podstępne próby wynarodowienia litewskich Polaków, ale także - ekonomiczny, poprzez doprowadzenie do miliardowych strat ekonomicznych Polski (Możejki).

W powyższej sytuacji, gdy niezwykle życzliwa dla Litwy polityka polskich rządów po 1989 roku spotyka się z odporem, godnym ukraińskich neobanderowców, należy przewartościować relacje wobec wręcz wrogiego sąsiada. Polacy na Litwie na jawną agresję ze strony żmudzkiej większości i wspierającego ją państwa odpowiedzieli zawiązaniem sojuszu z mniejszością rosyjską, także prześladowaną przez litewskie władze.

Obecnie, gdy trwa prorosyjska insurekcja w ościennych krajach, na małą Litwę i jej małych nacjonalistycznych politykierów padł blady strach. No, i tradycyjnie, "gdy trwoga to do Boga" Litwini zaczęli do Polaków odzywać się ludzkim głosem, a nie wilczym jak dotąd. Ja im nie wierzę, bo antypolskie ustawy, ani decyzje polityczne, nie zostały odwołane. A poza tym, ileż to razy z obiecanych solennie cywilizowanych reform wycofali się rakiem? (sjw)

07.10.2014

Uważam, że błędem PiS było, że Kaczyński nie wystąpił z własnym stanowiskiem wobec expose – uważa prof. Jadwiga Staniszkis. Jej zdaniem błąd ten pogłębiło jeszcze tłumaczenie Adama Hofmana, że Kopacz jest w trzeciej politycznej lidze, dwa poziomy niżej od Kaczyńskiego. –To brak szacunku i beznadziejne tłumaczenie – ocenia.

Premier Ewa Kopacz tworzy wizerunek zgody i jedności swego rządu. Apel był uderzający, bo jednostronny, skierowany tylko do Kaczyńskiego, jakby tylko on był źródłem tego konfliktu. A nie także ekspremier Tusk, który wybrał metodę śledztwa utrudniającą dojście do prawdy o Smoleńsku. Podejrzewam, że apel ten spowodowało oczekiwanie Ewy Kopacz, że prezes nie ulegnie jej sugestii. I że wtedy znowu – tak jak za Tuska – konflikt będzie sposobem spychania PiS do narożnika i wzmacniania Platformy. Jednak prezes podszedł do Tuska i podał mu rękę. Myślę, że był to gest świadczący o tym, że Kaczyński potrafił zacisnąć zęby i przekazać tym samym wyborcom: „Nie jestem emocjonalny, nie jestem mściwy, najważniejsze jest wygrać”. Oczywiście, nie każdy polityk by się na to zdobył. - stwierdziła prof. Staniszkis. (fragm. wywiadu, Fakt.pl)

Komentarz: Adam Hofman wydaje się w swym słowotoku nie pojmować, że jeśli mówimy o kimś, iż jest o parę poziomów niżej od nas, to wykluczamy go nie tylko z komunikacji, ale i z wszelkich kontaktów. Stanowi to jaskrawe zaprzeczenie gestu Jarosława Kaczyńskiego wobec Donalda Tuska, który to gest oznaczał "osobiste urazy nie konstruują mojej osobowości politycznej".

Hofman natomiast zapaplał coś przeciwnego, ba gorzej, bo stworzył niemal nieprzekraczalną barierę wobec kobiety-polityka, która była w przeszłości w dużo mniejszym stopniu antagonistą Kaczyńskiego niż Tusk. Do tego pełni obecnie funkcję premiera z którą lider opozycji musi się oficjalnie kontaktować dla dobra Polaków. Niestety dla PiS, poza niewątpliwą elokwencją i niezłym refleksem, jego rzecznik ma skłonność do płytkich ocen i nieprzemyślanych kolokwializmów. (sjw)

05.10.2014

Podczas konferencji naukowej "Nienormatywne praktyki rodzinne", którą zorganizowało w 2012 roku Koło Naukowe Gender i Queer działające na Uniwersytecie Warszawskim, obecna minister w Rządzie Ewy Kopacz prof. Małgorzata Fuszara wygłosiła odczyt w którym znalazły się kontrowersyjne opinie.

"Pytanie, które na Zachodzie się w tej chwili stawia dotyczy innej takiej normy która jest rzadko dyskutowana, i uważana jest zwykle za niepodważalną, to znaczy zakaz kazirodztwa. I on jest w tej chwili dyskutowany w Wielkiej Brytanii i w Niemczech. Przede wszystkim podważa się sens utrzymywania zakazu kazirodztwa w kontekście rodzeństwa. I pytanie o to, czy w dzisiejszych czasach rzeczywiście taki jest sens utrzymywania zakazu małżeństwa między rodzeństwem" - mówiła w swoim wykładzie prof. Fuszara

I dodała: "Z jednej strony mówi się, że ten podstawowy powód, dla którego takie zakazy zwykle obowiązują, czyli obawa o zdrowie dalszych generacji po pierwsze, daje się wyeliminować. Po drugie jest problemem nie tylko takich związków, a po trzecie w tej chwili podważa się jakby w ogóle sensowność takiego argumentu, ponieważ tu znowu musielibyśmy się odwoływać do tego, że tylko pewna norma potomstwa ma decydować o tym, w jakie związki ludzie między sobą mogą wchodzić, a przecież takich norm nie można z góry jakby ustalać i odbierać innym osobom tutaj możliwości istnienia". (za onet.wiadomości)

Komentarz: Istotnie, negatywne uwarunkowania genetyczne występują nie tylko w przypadkach płodzenia dzieci w związkach kazirodczych. Jednak jest to w przypadku kazirodztwa udokumentowane medycznie. W dodatku zjawiska anomalii u dzieci urodzonych z takich związków są na tyle częste, że można je obserwować nagminnie również w praktyce społecznej.

Czy potencjalna "nienormalność" potomstwa powinna wykluczać ustanowienie normy prawnej akceptującej małżeństwa lub inne formy związków kazirodczych? Np. siostry z bratem, ojca lub matki z synem albo z córką itd. Poza normą obyczajową można spojrzeć na to z perspektywy obecnych trendów społecznych.

Z jednej strony brak perspektyw dla młodych ludzi, które im serwuje współczesny kapitalizm, determinuje ich przymusowe "udomowienie" i byłoby to okolicznością sprzyjającą legislacyjnej akceptacji kazirodztwa. Politycy otworzyliby bowiem nową furtkę wobec istniejących barier demograficznych. Przypomnijmy, że są nimi głównie brak pracy, mieszkań i rozwiązań socjalnych ułatwiających młodym ludziom prokreację.

W zamian międzynarodowe lobby "prokazirodcze" proponuje pójście na skróty. Zamiast umożliwić prokreację młodym ludziom w naturalnych związkach, proponuje się legalizację związków kazirodczych. Nie trzeba wtedy zapewniać tylu miejsc pracy, bo starzy będą pracować do 67 lat, a może i dłużej, nie warto budować nowych mieszkań, bo w rodzinie mogą się wszak wymieniać pokojami, np. mama zamieszka z synem, a ojciec z córką. A jak się znudzą, to są jeszcze inne konfiguracje i dalsi krewni. (sjw)

03.10.2014

PiS zastosuje się do wyroku NSA i ujawni swoje dokumenty finansowe. Taką deklarację złożył w radiowej Jedynce Mariusz Błaszczak, szef klub parlamentarnego partii. Polityk wyraził nadzieję, że podobnie będą postępować inne ugrupowania. Na wyrok w sprawie ujawnienia faktur czeka między innymi Platforma Obywatelska i Twój Ruch.

Stowarzyszenie Sieć Obywatelska Watchdog zwróciło się w zeszłym roku do PO, PiS, PSL, SLD i Twojego Ruchu o ujawnienie informacji publicznej. Chodziło o dokumenty finansowe oraz umowy na przeprowadzenie sondaży opinii społecznej oraz wyniki tych sondaży. Partie uznały, że nie są to informacje publiczne.

Teraz w podobnej sprawie stowarzyszenie zwróciło się między innymi do: PO, PiS, PSL, SLD, Twojego Ruchu i Nowej Prawicy. Poprosiło o udostępnienie protokołów z posiedzeń zarządów partii i uchwał podjętych przez te zarządy. Tylko trzy partie w ogóle odpowiedziały. PO odmówiła, PiS zrealizowała wniosek częściowo, a Twój Ruch zapowiedział, że zrobi to później. (onet.wiadomości)

Komentarz: Jawność dokumentacji partii politycznych jest podstawą demokracji. Partie, które unikają ujawniania dokumentów, szczególnie finansowych, narażają się na uzasadnione podejrzenie, iż podjęły w przeszłości działania nielegalne lub choćby naganne z moralnego punktu widzenia.

Bardzo ciekawa jest reakcja partii rządzących w III RP: Platforma Obywatelska odmówiła ujawnienia swojej dokumentacji finansowej, a PSL w ogóle nie odpowiedziało na petycję Sieci Obywatelskiej. Świadczy to nie tylko o tym, gdzie Platforma ma "obywatelskość" i normalne zobowiązania społeczne, ale także, że finanse obu partii rządzących mogą budzić poważne zastrzeżenia. Wszak niewielu obywateli dowierza formalnym kontrolom oficjalnych instytucji nad dzialalnością koalicji rządzącej. Odmowa poddania się publicznej kontroli wskazuje, iż niejeden pies może być pogrzebany w finansach PO i PSL. (sjw)

26.09.2014

W warszawskim hotelu Victoria trwa międzynarodowa konferencja humanitarna OBWE. Towarzyszy jej opłacona przez ambasadę Rosji wystawa "Ukraina za czerwoną linią". Delegacja z Ukrainy nie kryje oburzenia. - To czysta wojenna propaganda - mówi na łamach "Gazety Wyborczej" Oksana Romaniuk, dyrektorka ukraińskiego Institute of Mass Information.
Pod zdjęciami pojawiają się podpisy: "Ofiary bombardowania przez ukraińską armię" czy "Płaczące ofiary ukraińskiej armii". - To wyssane z palca oskarżenia, za którymi nie stoją żadne dowody - mówi Oksana Romaniuk.
Za organizację konferencji odpowiada warszawskie biuro OBWE. Biorą w niej udział setki przedstawicieli 57 państw, organizacji pozarządowych, ekspertów i obrońców praw człowieka. Potrwa do 3 października, oceni postępy w ochronie praw człowieka i podstawowych wolności.(za onet.wiadomości)

Komentarz: Fotografie z obszaru konfliktu wojennego po dokładnym zbadaniu mogą stanowić cenny materiał źródłowy dla historyków, a także ekspertów OBWE. Na razie są one fragmentem wystawy opłaconej przez jedną z jego stron i nic nie stoi na przeszkodzie, by analogiczną wystawę urządziła strona ukraińska.

Ukraińscy goście wydają się nie rozumieć, iż w warunkach kapitalizmu, to dość typowe rozwiązanie. Zaś oburzanie się oficjeli, iż w miastach i we wsiach samozwańczych republik nie było ofiar ukraińskiej armii pachnie brzydko goebelsowską propagandą. (sjw)
*
Okazało się, że wystawa została zlikwidowana jeszcze wczoraj wieczorem w wyniku protestów delegatów strony ukraińskiej,"którzy twierdzili, że wystawa jest obraźliwa i nie szanuje ich uczuć. - Ponieważ zachowujemy neutralność polityczną, to wynajmując powierzchnię, nie ingerujemy w prezentowane treści, dopóki nie naruszają prawa. Przyjrzeliśmy się wystawie z bliska i stwierdziliśmy, że rzeczywiście te treści są kontrowersyjne" - wyjaśnił [Ireneusz]Węgłowski" [właściciel i zarządca hotelu]. Według Węgłowskiego o przedwczesnym zakończeniu wystawy, zdecydowali jej organizatorzy w konsekwencji prowadzonych działań, gdyż "pomieszczenie było początkowo wynajęte do piątku, 26 września włącznie" Cyt. za onet.wiadomości

Według rzeczniczki rosyjskiej ambasady Federacji Rosyjskiej w Warszawie Walerii Perżynskiej wystawa była poświęcona pamięci fotoreportera Andrieja Stienina, który zginął na Ukrainie. Na ekspozycji były jego zdjęcia z rejonów konfliktów zbrojnych na całym świecie. Perżynska poinformowała, że organizatorem ekspozycji była agencja informacyjna Rossija Siegodnia. Powstała ona w grudniu 2013 r. na bazie agencji RIA-Nowosti i radia Gołos Rossii.

Pytana, kto układał podpisy pod zdjęciami W. Perżynska, powiedziała: "To pytanie do organizatorów, dostałam od nich tylko informację o tym, że podpisy do zdjęć, które krążą w polskich mediach są przekręcone i że nie odpowiadają rzeczywistości". (onet.wiadomości)

Komentarz: Konferencja w hotelu Victoria, poświęcona jest przeglądowi realizacji zobowiązań z zakresu ludzkiego wymiaru OBWE. Bez prawdy, być może kontrowersyjnej i złożonej, szkoda naszych i europejskich pieniędzy na organizowanie takich imprez.

A swoją drogą, jakim prawem ukraińscy goście doprowadzili do likwidacji komercyjnej wystawy w polskim hotelu? Jakąkolwiek, by nie była. Czy na zasadzie wzajemności możemy teraz żądać likwidacji wystaw i uroczystości ku czci bohaterów UPA na Ukrainie? Nie sądzę, łatwiej uwierzyć, że oni tu rządzą, tak jak kiedyś w latach 50-tych rządzili Rosjanie. (sjw)

22.09.2014

Transmisja ze zwycięskiego dla polskich siatkarzy finału mistrzostw świata została odkodowana przez POLSAT, o czym kibice dowiedzieli się w przeddzień meczu. Według hipotez obserwatorów doszło do tego po zmianie wytycznych rządowych w kwestii lokowania reklam podczas transmisji.

Komentarz: O ile trudno mieć pretensje o kodowanie transmisji do p. Solorza, bo jest on kapitalistą i walczy o (przynajmniej) zwrot zainwestowanych milionów, to trudno nie mieć żalu do koalicji rządzącej Polską. Otóż nie znalazła ona czasu przez 7 długich lat, by uchwalić ustawę medialną, która gwarantowałaby niekodowanie transmisji imprez tej rangi co mistrostwa świata. (sjw)


19.09.2014

Co najmniej jedna osoba cywilna zginęła ostatniej doby w wyniku ostrzału artyleryjskiego Doniecka na wschodniej Ukrainie – podały dziś władze tego miasta. Siły rządowe nadal odpierają tam natarcie separatystów i żołnierzy rosyjskich na lotnisko.
Miniona noc w Doniecku była niespokojna; pociski uszkodziły kolejne domy mieszkalne oraz sieci gazociągowe. Według dowództwa ukraińskiej operacji przeciwko separatystom rebelianci podjęli kolejną próbę zajęcia lotniska, nie odnieśli jednak sukcesu. (za onet.wiadomości)

Komentarz: Z przytoczonego powyżej fragmentu tekstu Onetu wynika, że separatyści ostrzeliwują ludność cywilną i siebie samych, bo jak wiadomo w Doniecku siły ukraińskie utrzymują pod swoją kontrolą jedynie lotnisko znajdujące się na obrzeżach miasta.
Dowództwo ukraińskiej operacji antyterrorystycznej donosi, że podległe mu jednostki "utrzymywały zajęte wcześniej pozycje i przestrzegały porozumienia o zawieszeniu broni", tak więc ostrzał centrum Doniecka nie wchodzi w rachubę. (sjw)

*

Powiedziałem mu: "Oddajcie Krym", a on opluł stojącego przy mnie kibica. To pokazałem mu "wała" - relacjonuje poseł PiS Marek Matuszewski starcie z rosyjskim siatkarzem. (onet, sport)

Komentarz: Poseł PiS Marek Matuszewski złamał na meczu o półfinał siatkarskich mistrzostw świata w Łodzi za jednym zamachem trzy podstawowe zasady. Po pierwsze, podczas imprez sportowych istnieje zakaz demonstracji politycznych, Poseł zaś zachował się niczym prowokator rządu kijowskiego, bo chyba nie miał na myśli inkorporacji Krymu przez III RP. Po drugie, pokazywanie "wała" przez posła RP reprezentantowi innego kraju psuje wizerunek Polski, bo poseł zniża się tu do zachowań godnych menela. Niech się poseł tylko nie tłumaczy "gestem Kozakiewicza", bo Kozakiewicz wykazał się odwagą, a poseł Matuszewski głupotą. Po trzecie, reprezentował jako kibic gospodarzy mistrzostw, a przecież w polskiej kulturze bardzo mocno jest utrwalony obowiązek godnego traktowania gości.

To wszystko nie powinno w żadnym wypadku mieć miejsca, nawet mimo chamowatych zachowań Alieksieja Spirydonowa (strzelanie na niby z ręki do publiczności, nazywanie Polaków "pszekami" (od dominacji w polszczyźnie "szeleszczących" spółgłosek sz, cz, rz), czy opluwanie niewinnego kibica, który ucierpiał za durne wybryki posła. (sjw)


18.09.2014

Prezydent Rosji Władimir Putin miał straszyć inwazją wojskową na Warszawę czy Wilno - twierdzi prezydent Ukrainy Petro Poroszenko. Niemiecki dziennik „Sueddeutsche Zeitung” dotarł do zapisu rozmów na ten temat jakie Poroszenko odbył z szefem Komisji Europejskiej Jose Manuelem Barroso.

Barroso był w Kijowie w miniony piątek. Jak donosi "Sueddeutsche Zeitung" Petro Poroszenko opowiedział mu wówczas o jednej z rozmów z prezydentem Rosji. Władimir Putin miał w niej oświadczyć, że gdyby chciał to w ciągu dwóch dni rosyjskie wojska mogłyby się znaleźć nie tylko w Kijowie, ale też w Rydze, Wilnie, Tallinie, Warszawie czy Bukareszcie. (wp. wiadomości)

Komentarz: Petro Poroszenko, jak widać, nie zna granicy śmieszności. Po pierwsze, poważny polityk nie upublicznia treści rozmów dyplomatycznych, jeśli są one potwierdzone jedynie w zapiskach jednej ze stron, bo mają one wtedy jedynie rangę konfabulacji. No, chyba, że niemiecki dziennikarz dostał je od Barroso jako kontrolowany przeciek.

Po drugie, każdy wie, że to, iż jeśli fizycznie wojska rosyjskie, czy amerykańskie, gdzieś się mogą znaleźć, nie oznacza bynajmniej, że z innych powodów jest to absolutnie wykluczone. Po trzecie wreszcie, oddziały jeżdżą sobie po świecie, kiedyś nasi maszerowali nawet po Placu Czerwonym... (sjw)


09.08.2014

Błędy proceduralne zabrały mistrzom Polski czwartą rundę eliminacji do Ligi Mistrzów. W rewanżowym spotkaniu w Edynburgu Legia pokonała Celtic Glasgow 2:0, ale okazało się, że na murawie pojawił się w jej składzie nieuprawniony zawodnik. Bartosza Bereszyńskiego nie powinno być jednak nawet na ławce rezerwowych. Ponieważ w pierwszym spotkaniu, było 4:1 dla Legii, a drugi mecz komisja dyscyplinarna UEFA zweryfikowała na walkower 3:0 na korzyść Celticu, więc w bilansie było 4:4, zamiast 6:1. Ponieważ Celtic strzelił na wyjeździe jedną bramkę, a walkower nie uwzględnił bramek strzelonych przez legionistów, do dalszej rundy przeszedł Celtic.

Komentarz: Grupa ITI sprzedała Legię konsorcjum biznesmenów, po kilkumiesięcznych negocjacjach jawnymi właścicielami zostali Dariusz Mioduski (obecnie przew. rady nadzorczej Legii) oraz Bogusław Leśnodorski (prezes). Uprzednio spekulowano o planach sprzedaży Legii oligarchom ukraińskim lub Turkom, rozpatrywano też oferty Ringier Axel Springer i byłego właściciela Polonii Warszawa Józefa Wojciechowskiego (horrendum!). Dariusz Mioduski był przez ostatnie lata prezesem domu handlowego Kulczyk Investments, a B. Leśnodorski także był prezesem spółek polskiego miliardera.

W sprawie kompromitacji zespołu menedżerskiego Legii, który przebimbał, być może, nawet kilkadziesiąt milionów złotych z tytułu gry w Lidze Mistrzów, można stwierdzić jedno: nie każdy model menedżerstwa da się przenieść na dowolne pole. Sądzę bowiem, że gdyby uprawnień zawodniczych w Legii pilnował jakiś szaraczek z C-klasy, to na pewno przeczytałby najpierw regulamin UEFA. A niestety wybitni działacze i menedżerowie rodem z ITI, czy spółek p. Kulczyka, zjedli już tyle rozumu na swej drodze biznesowej, że takich regulaminów czytać już nie muszą. Pan Leśnodorski po męsku wziął winę na klatkę, ale tak naprawdę, to powinien wyrzucić z roboty wszystkich, którzy zawalili tę sprawę. Znając modele menedżerskie znad Wisły - kilkunastu trutniów plus panią kierownik drużyny. A zatrudnić jednego działacza z ligi okręgowej, który potrafi czytać regulaminy ze zrozumieniem. (sjw)

06.08.2014

Prezydent Ukrainy Petro Poroszenko poparł "jabłkowy protest" Polaków wywołany wprowadzonym przez Rosję ograniczeniem wwozu do tego kraju owoców i warzyw z Polski - poinformowała w środę administracja szefa państwa w Kijowie. Prezydent poparł akcję solidarności z Polakami "Jedz jabłka na złość Putinowi" po spotkaniu prezydenta z polskim politykiem Pawłem Kowalem. (za wiadomosci.wp)

Komentarz: Król czekolady nie zająknął się niestety, choć okazja była przednia, na temat dobrego embarga kijowskiej junty wojskowo-cywilnej na import polskich świń od 28 lipca 2014 r. Myślę, że mimo to, popiera akcję "Jedz wieprzowinę na złość Poroszence".

Co do embarga Putina jako odpowiedź na antyrosyjską agresywną retorykę rządu Tuska, to uważam, że o ile rząd ten solidnie "zapracował" na rosyjskie embargo, to szkoda mi polskich rolników, którzy płacą za głupotę elit 3RP, do których dołączyły ochoczo elity 4RP. Cieczka polityczna poraziła te elity i wciągnęła je do antymoskiewskiej krucjaty. Można rzec, że nasi rolnicy stali się ofiarami przymierza krajowych elit ze sprytnymi politykami USA, którzy grają tymi cymbałami na osłabienie Rosji. Nawet nie mam pretensji do amerykańskich, czy brytyjskich polityków, bo wszak są to odwieczne standardy ich polityki. Jeśli antymoskiewskich oszołomów z Polandu da się wykorzystać, to czemu nie?

Co do Pawła Kowala, to widać wyraźnie, że jego lobbystyczne poświęcenie dla utrwalania obecnego reżimu na Ukrainie zasługuje przynajmniej na tytuł honorowego ambasadora Ukrainy w Warszawie. Można przy okazji poprawić imię na Pawło. Pasuje jak ulał. (sjw)

05.08.2014

Podczas spotkania z młodzieżą na Przystanku Woodstock, były proboszcz parafii w Jasienicy Wojciech Lemański powiedział, że porozumienie na linii Kościół - młodzi jest trudne do osiągnięcia m.in. ze względu na wiek biskupów, którzy nie rozumieją problemów dzisiejszej młodzieży. Posłużył się przy tym cytatem ze swojego wykładowcy, który miał mówić, że obecne pokolenie biskupów musi "wymrzeć".

- On prosi się o to, żeby jego przełożony go suspendował i prawdopodobnie chciałby być męczennikiem swojej sprawy. Jest mi niezmiernie przykro z tego powodu. Uważam, że nie tędy droga do reformy Kościoła - powiedział ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. (za wp.pl

Komentarz: Wojciech Lemański wyraża tak wielką agresję wobec polskiego Kościoła, jakby przemawiał przez niego srogi Bóg Jahwe. Nikt z polskich rzymskich katolików nie sądzi, że biskupi to poczet świętych mędrków, jednak w dwutysiącletniej historii Kościoła ten model zarządzania po prostu się sprawdził. I o to właśnie chodzi.

W. Lemański zaś podjudza w ramach sfałszowanego mitu Jedwabnego, skłóca społeczność parafialną Jasienicy, napuszcza młodzież na biskupów w ramach owsiakowego Łudstoku. Można byłoby pomyśleć, że przemawia przez niego swoisty pandemonek zniszczenia. Przy tym misja Lemańskiego jawi się nieco jednostronie, a ów czyni wrażenie, jakby nienawidził tego Kościoła z którego czerpie pieniądze.

Na miejscu bp. Hosera, zamiast pieścić się z przerostami egotyzmu u Lemańskiego, wystawiłbym go za furtkę. Może się spełni jako mułła lub rabbi, choć musiałby najpierw dobrać się do skóry tych staruteńkich ayatollachów lub podstarzałych naczelnych rabinów. Jedni i drudzy wysłaliby go pewnie w ekspresowym trybie do piekła, bo tak się kończą rewolty w tradycyjnych związkach religijnych. (sjw)

03.08.2014

Gdzie są bramki, tam są korki - minister infrastruktury i rozwoju wyraziła swój pogląd na korkującą się A1 i to, że bardzo trudno dziś szybko dojechać nad morze. Zatory tworzą się zarówno na drogach krajowych, jak i na autostradzie.

Minister podkreśliła, że obecny system "nie jest dobry, bo jest zły" i "tak nie powinno być". Niemniej, jak wyjaśniła, skoro natężenie ruchu czterokrotnie przekracza planowaną przepustowość dla danego punktu poboru opłat, problemy będą nieuniknione. - Jeżeli natężenie ruchu wynosi normalnie, i tak było planowane 30 tys. pojazdów/h,, a w tej chwili na wyjeździe z autostrady na Gdańsk mamy ok. 80 tys. pojazdów/h,, a na obwodnicy trójmiejskiej mamy dziewięćdziesiąt kilka tysięcy pojazdów na godzinę, to nawet gdyby tam nic nie było, korki będą się robić - wyjaśniła dziennikarzom. (za wiadomości.wp)

Komentarz: Wygląda na to, że rząd Donalda Tuska nie potrafi przewidzieć niczego poza zaplanowaną przez siebie normą. Jeżeli faktyczny ruch pojazdów na autostradzie jest wyższy od planowanego prawie trzykrotnie, to znaczy, że planiści byli chyba z naboru partyjnego. Bo prawdziwy fachowiec takich kretyńskich błędów popełnić nie ma prawa. A swoją drogą (hmm) bardzo mi to przypomina tzw. gospodarkę socjalistyczną i to z lat, gdy przewodziły jej takie tuzy planowania jak Bierut i Minc. Wówczas też rzeczywistość naginano do planu, a nie odwrotnie. Tak więc nastąpił po prostu powrót do źródeł... (sjw)

27.07.2014

To była całkowita pomyłka, że ten człowiek znalazł się w naszym klubie, od początku nie powinno go tu być - tak skomentował zapowiedź odejścia Jana Tomaszewskiego szef łódzkich struktur PiS Marcin Mastalerek.
Według niego, Tomaszewski "uprzedził tylko ruch PiS", bo w piątek został złożony wniosek o wydalenie go z klubu. - Prezydium nie zdążyło się zebrać i tyle - mówił. Przyczyną złożenia wniosku były słowa Tomaszewskiego dotyczące zamachu na malezyjski samolot, strącony przez ukraińskich separatystów. - Tomaszewski mówił wtedy, że nie wiadomo, czy to nie sami Ukraińcy, bez żadnego rosyjskiego udziału, zrzucili samolot, w kontekście tematu odebrania Rosji mistrzostw świata w piłce nożnej - tłumaczył Mastalerek. (za Onet, Polska)

Komentarz: Przed każdymi wyborami od paru ładnych lat sztab PiS zawsze znajdzie sobie jakiś motyw, który pogrzebie szanse wyborcze tej partii. Tym razem sztab ubzdurał sobie, że białym konikiem, który go dowiezie do zwycięstwa będzie popieranie neobanderowskiego reżimu w Kijowie.

Nie dość, że dla większości Polaków jest to niemoralne i obrzydliwe z racji pamięci o Rzezi Wołyńskiej, to na domiar złego w polityce historycznej rząd kijowski idzie w zaparte i twierdzi, że Polacy wymordowali się sami. Ot takie zbiorowe samobójstwo pod wpływem kresowej depresji... Przypomina to najnowsze komunikaty strony kijowskiej z frontu wojny z własnym narodem prowadzonej we wschodniej Ukrainie, gdzie piszą o tym, że prorosyjscy separatyści ostrzeliwują się sami z czołgów przemalowanych na ukraińskie.

Cóż, Pan Janek w sprawach sportowych bywał czasami oszołomiasty, ale w powyższej kwestii wykazuje chłodny zdrowy rozsądek. Zaś sztabowcy PiS zagotowali się chyba od nadmiaru sukcesów sondażowych i zachowują się tak jakby reprezentowali nie polską partię, ale zbydlęconych rezunów z OUN. (sjw)

25.07.2014

- Niewykluczone, powiedziałbym nawet, że dość prawdopodobne jest, że będziemy się odwoływali od tego wyroku - oświadczył premier w piątek na konferencji prasowej. Dodał, że obecnie MSZ analizuje wszystkie materiały w tej sprawie oraz uzasadnienie.

Jak ocenił, sprawa więzień CIA w Polsce ma swoją długą historię, a wyrok ETPC jest jednym z etapów tej "przykrej dla Polski historii".

- Prokuratura prowadzi śledztwo i to mój rząd zdecydował się na wyjaśnianie tej sprawy. Równocześnie zdajemy sobie sprawę, i dlatego będę w tej sprawie bardzo małomówny i powściągliwy, że ta kwestia dotyka bezpośrednio bezpieczeństwa polskich służb i polskiej reputacji - powiedział szef rządu. (za rp.pl)

Komentarz: Powściągliwość premiera Donalda ma mocne podstawy, bo sprawę tę wyjaśnia on już od siedmiu mniej więcej lat. Niestety należy obawiać się, że owa powściągliwość (czytaj: brak efektywnej strategii walki z pomówieniami wobec Polski) przynosi drastyczny spadek szacunku wobec naszego kraju. A jak to wie każdy warszawski wieśniak - na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą... (sjw)

16.07.2014

Janusz Korwin-Mikke w Parlamencie Europejskim zaczął przemówienie od przypomnienia, że "John Kennedy, gdy wprowadził w USA po raz pierwszy 'płacę minimalną', to powiedział szczerze, że robi to, by chronić przemysł Północy przed konkurencją taniej siły roboczej z Południa. Cztery miliony ludzi straciły pracę". JKM użył przy tym słowa "niggers", uważanego za obraźliwe

W swoim wywodzie na Facebooku na ten sam temat używa określenia "Murzyni", ale podczas przemówienia PE wyraźnie słychać - mimo dosyć specyficznego akcentu europosła - słowo tłumaczone w języku polskim jako "czarnuch". Nie chodzi raczej o błąd wynikający z nieznajomości języka, bo chwilę później mówił, że "teraz mamy 20 mln młodych Europejczyków, którzy są Murzynami Europy" (używając słowa Negroes). Europoseł domagał się następnie zlikwidowania płacy minimalnej oraz "zmiażdżenia potęgi związków zawodowych".

Socjaldemokraci zaapelowali do prezydium PE, by podjęło zdecydowane kroki wobec europosła Janusza Korwin-Mikkego po jego "skandalicznych i rasistowskich" uwagach podczas debaty plenarnej w Strasburgu o bezrobociu młodych - podała frakcja w komunikacie.

Słowa polskiego eurodeputowanego wywołały poruszenie na sali plenarnej. Europoseł Zielonych Reinhard Buetikofer oświadczył, że Korwin-Mikke użył "języka rasistowskiego", dlatego powinien "spotkać się z bardziej dosadną reakcją przewodniczącego PE". Inni posłowie do PE mówili wręcz o przeprosinach i złożeniu mandatu. (za Onet, Świat)

Komentarz: Korwin-Mikke wzbudza szalone emocje w Parlamencie Europejskim, głównie z racji użycia słownika, który nie mieści się w kanonach poprawności politycznej europosłów. Tym razem jednak wynika to z braku jakiejkolwiek refleksji "poprawnopolitycznych" parlamentarzystów. JKM używając terminów "murzyn" lub "czarnuch" nie odnosił ich do czarnoskórych. Przeciwnie, bez podziału na rasę, podkreślał traktowanie młodych ludzi w Unii Europejskiej, tak jak się ongiś traktowało właśnie owych "czarnuchów", niewolników na plantacjach bawełny. Ba, w znacznej mierze odnosi się to do beznadziejnej sytuacji ciemnoskórych uchodźców z Afryki, Bliskiego Wschodu, czy innych zapalnych rejonów globu, żyjących współcześnie w dzielnicach nędzy na obrzeżach wielkich europejskich miast.

Użycie w tym sensie wyrażenia "czarnuch" miało na celu retoryczne zrównanie nieludzkiego traktowania współczesnej młodzieży przez chadecję, a także nominalnych socjaldemokratów i "zielonych", z polityką XIX-wiecznego i XX-wiecznego kolonializmu. "Czarnuch" stał się synonimem odrzucenia, wykluczenia społecznego ogromnych mas młodzieży skazanych przez neoliberałów na bezrobocie i wykolejenie.

Wbrew bezrefleksyjnym eurodeputowanym JKM potępia marginalizację potrzeb młodzieży, przejawiającą się we współczesnej Europie w zamrażaniu awansu zawodowego i społecznego ludzi młodych, na podobieństwo traktowania ongiś aspiracji ludzi pokroju bohatera literackiego Kunta Kinte.

Korwina-Mikke lub Korwin-Mikkego (za przeproszeniem, już się pogubiłem w tych odmianach) deputowani PE powinni uznać zatem za latarnika wnoszącego światło do ciemnej i zatęchłej od głupawych stereotypów sali posiedzeń. (sjw)

13.07.2014

Janusz Korwin-Mikke podczas spotkania posłów do Parlamentu Europejskiego uderzył Michała Boniego w twarz. Do incydentu doszło w siedzibie MSZ. O całej sprawie polityk PO poinformował na Twitterze. - Będę rozważał, czy podejmę jakieś kroki prawne - powiedział Boni na antenie TVN24.

- Musi być jakaś granica. Pan Boni uważa, że nic się nie stało. Można człowiekowi nawymyślać i dalej chodzić z podniesioną głową. Oświadczył, że jestem idiotą, oszalałym człowiekiem, potem się przyznał, ale nigdy za to nie przeprosił. Ludzie sobie wzajemnie wymyślają i uchodzi im to płazem. Ja go tylko spoliczkowałem, a nie uderzyłem w twarz. Pan Boni nie przeprosił mnie. Nie zamierzam policzkować każdego, ale to była sprawa wyjątkowa i ostrzegałem z góry, że to zrobię. Zrobiłem to dyskretnie w miejscu, gdzie było kilkanaście osób - podkreślił Janusz Korwin-Mikke. (za Onet. Wiadomości. Polska)

Komentarz: Przyznam, że nie rozumiem logiki posła Korwina-Mikke. Skoro Boni był kapusiem i oszczercą, to spełniał, aż nadto, normy człowieka niehonorowego (art. 8. pkt. 2. denuncjant i zdrajca, pkt. 16. oszczerca, pkt. 22. rozszerzający paszkwile). Jeśli w oczywisty sposób był on osobą niezdolną do dawania satysfakcji honorowej, więc policzkowanie go nie może stanowić wyzwania zgodnego z kodeksem Boziewicza.

W swoim życiu natknąłem się na wielu parszywców, także w kręgach postsolidariuszy, ale policzkowanie ich uznałbym za niezasłużoną nobilitację dla nich. Dlatego też z wielką przykrością muszę poniekąd podzielić opinię Boniego, że pan Janusz Korwin-Mikke zachował się w tym konkretnym przypadku jak furiat spuszczony z łańcucha. Bo skoro nie żądaniem satysfakcji, to czymże było owo spoliczkowanie? Zemstą z opóźnionym zapłonem? sygnałem, iż JKM nie będzie tolerował krytycznych uwag pod swoim adresem? maso-sadystyczną pieszczotą?

Generalizując, uważam, że używanie rękoczynów w kontekście uprawiania polityki naraża sprawcę na komentarze z tego arsenału przed którym poseł Mikke próbuje się obronić. (sjw)

11.07.2014
Oto trzy znamienne głosy z dyskusji internautów w rocznicę rzezi wołyńskiej. Przytaczam je bez komentarza i korekty. (sjw)

~Polak.(4): A może by tak Onet napisał chociaż słowo o tym:
"11 lipca 1943 roku, punkt kulminacyjny rzezi wołyńskiej, akcja masowej eksterminacji polskiej ludności cywilnej na Wołyniu przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów Stepana Bandery (OUN-B), Ukraińską Powstańczą Armię (UPA) oraz ukraińską ludność cywilną. Tego dnia zaatakowano w 99 miejscowościach, głównie w powiatach włodzimierskim i horochowskim. W następnych dniach masakry były kontynuowane".

~apel o potępienie: DZIŚ 11 lipca 2014 r. - rocznica apogeum ludobójczej zbrodni UPA na obywatelach polskich. W związku z tym faktem historycznym czekam na oficjalne przeprosiny ze strony prezydenta Poroszenki i Rady Wierchownej, czekam na potępienie zbrodniczej ideologii Dmytro Doncowa, czekam na uznanie przez władze Ukrainy, iż OUN-UPA były organizacjami zbrodniczymi, wreszcie czekam na zburzenie pomnikówe Bandery, Szuchewycza i zakaz działalności organizacji odwołujących się do nazizmu, faszyzmu, skrajnego nacjonalizmu.

~sceptyk z slupska: Wyniesione przez Majdan tymczasowe władze nie stworzyły warunków do tego, aby doprowadzić do zlikwidowania nieufności regionów nie czujących związku z Ukrainą i negujących legalność władz w Kijowie, które domagały się w autonomii w ramach Ukrainy. Zaprzepaszczono okazję aby łącznie z wyborami rozpocząć negocjacje zmierzające do zaspokojenia tych oczekiwań. Owe negocjacje oraz jasna deklaracja woli zrozumienia i porozumienia ze strony nowego prezydenta, mogły stać sie początkiem procesu uspokojenia i stabilizacji Państwa Ukraińskiego. Niestety inspirowane przez Zachód kijowskie władze okazały butę, wybierając drogę przemocy, nienawiści i wojny.

10.07.2014

Tygodnik "Wprost" opublikował całe nagranie rozmowy Romana Giertycha z dziennikarzem Piotrem Nisztorem. Chodzi o spotkanie z 2011 roku, w czasie którego adwokat chciał kupić jeszcze niegotową książkę o najbogatszym polskim biznesmenie Janie Kulczyku.
Nisztor - jak pisze "Wprost" - "spodziewając się dziwnej propozycji od Giertycha, postanowił zarejestrować spotkanie". Trzecim uczestnikiem rozmowy jest,dziennikarz Jan Piński.

Giertych proponuje: "Spółka kupuje anonimowo, oczywiście przez mojego człowieka. Mojego nazwiska nie będzie. Kupuje, płaci podatki, wszystko" - opowiada i zapowiada: "I zabieramy się za następnego gościa, tak? Bo dla mnie to jest biznes. Ja na tym zarobię. Nie ukrywam". Mecenas tłumaczy, że takie metody to świetny modus operandi na przyszłość. (Za Onet i Wprost)

Komentarz: Roman Giertych od czasu niezbyt aksamitnego rozwodu z PiS w 2007 roku powrócił do adwokatury reprezentując czołówkę establishmentu Trzeciej RP, w tym Radosława Sikorskiego i Ryszarda Krauzego, a w sprawie powiązanej z Amber Gold - syna Donalda Tuska, znanego pod pseudonimem Józef Bąk. W lutym 2013 z Kazimierzem Marcinkiewiczem i Michałem Kamińskim założył think tank Instytut Myśli Państwowej.

W oparciu o społeczny odbiór filipik byłego wicepremiera skierowanych dość jednostronnie przeciwko J. Kaczyńskiemu, to Giertychowi z wizerunku narodowca nie zostało nawet jedno orle piórko. Moralny profil adwokata obrazuje prezentowana przez niego metoda robienia interesów, notabene bardzo popularna w 3-Erpe:
1. przestępcza spółka działa przez "słupa";
2. prywatne powiązania dona, jak się mawia na Sycylii, lub - capo di tutti czy padre capi, zapewniają spółce parasol ochronny przed zbyt wścibską prokuraturą, służbami specjalnymi, czy sądami.

Można tylko dodać, że mafia sycylijska ma w naszym kraju wielu fanów, którzy postępują w myśl zasad, które przyświecały ich idolom spod Etny. Nawet Cosa Nostra (Nasza Sprawa) brzmi dość swojsko przywołując na myśl obywatelską wspólnotę, wspólną platformę interesów. A przy tym jest bardzo rodzinna, często działa w legalnych firmach piorąc tam pieniądze z narkobiznesu w uczelniach, klinikach, czy restauracjach. Pod naszą szerokością geograficzną nie zmienia się też naczelna, klasyczna idea mafijna, a więc potężnego i ściśle tajnego związku władzy (państwowej i samorządowej) z biznesem (państwowym i prywatnym) oraz skorumpowanymi urzędnikami (instytucje państwowe i samorządowe). (sjw)

04.07.2014

Na przejściu granicznym z Ukrainą w Zosinie ujawniono w miniony weekend próbę wywiezienia na wschód ok. 500 hełmów z kevlaru i 20 kamizelek kuloodpornych. Próbowali je przewieźć dwaj Ukraińcy. Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Okręgowa w Zamościu. Zdaniem posła PiS Stanisława Pięty, przechwycone rzeczy należy oddać Ukraińcom, gdyż inaczej "Polska będzie oskarżana o przyczynienie się do śmierci ukraińskich żołnierzy". (za Onet, Jacek Gądek, Tylko w Onecie)

Komentarz: Wywóz sprzętu wojskowego do kraju w którym trwa regularna wojna domowa podlega restrykcyjnym przepisom prawa międzynarodowego. Jeśli zakupiony w sklepie z militariami sprzęt spełnia normy wojskowe, to próba transferu hełmów i kamizelek na Ukrainę miała zdecydowanie charakter nielegalny. No, chyba, że sądowi eksperci udowodnią, że sprzęt nadawał się tylko do demonstracji, co raczej trwale ośmieszyłoby naszych producentów. Ze względu na brak jasnej interpretacji przepisów można w sprawie tego handlu, co najwyżej, odstąpić od ukarania nabywców i unieważnić transakcję.

Poseł Pięta martwi się, że jeśli Polska nie odda kevlarów, to zostaniemy oskarżeni o przyczynienie się do śmierci żołnierzy ukraińskich. Zastanówmy się nad konsekwencjami tej tezy.

Po pierwsze, jeśli będziemy wbrew regulacjom prawnym wspierać jedną ze stron konfliktu, to mamy pewne jak w banku oskarżenie przed międzynarodowym trybunałem i to z paragrafu o ludobójstwie! Tym bardziej, jeśli tej wspieranej stronie udowodni się używanie broni chemicznej.

Po drugie, jeśli wierzyć komunikatom kijowskiego rządu, to stosunek ofiar wynosi 100:1 na korzyść oddziałów MSW Ukrainy. Tak więc strona za którą ujmuje się poseł Pięta wygląda na solidnie zabezpieczoną.

Po trzecie, ale najważniejsze z humanitarnego punktu widzenia, hełmy, kamizelki i inne zabezpieczenia, są najbardziej potrzebne cywilom z dzielnic ostrzeliwanych przez artylerię i lotnictwo ukraińskiego MSW. Jeśli pewna byłaby dostawa dla cywilów Doniecka, czy Słowiańska, to przydałby się nawet duży transport takiego sprzętu zorganizowany przez liczne w Polsce organizacje humanitarne wspomagające onegdaj, np. Czeczenów. Myślę, że nie przeszkodzi temu fakt, że zabijani są głównie Rosjanami lub Ukraińcami rosyjskiego pochodzenia. Nie bądźmy nazistami.

Po czwarte wreszcie, w przypadku prywatnych zakupów niejasne jest przeznaczenie sprzętu, bo pan poseł Pięta nie może dać przecież gwarancji, że nie powędruje on do ekstremistów, np. w Iraku lub Syrii? Prywatny nabywca może wszak deklarować posłowi Pięcie wierność ideałom UPA, a de facto handlować z tymi, którzy dadzą więcej. Notabene, wkrótce będą przeceny kevlarów, bo akurat islamska armia ISIS przejmuje bez walki miliardowej wartości sprzęt pozostawiony przez Amerykanów w Iraku, a drugie tyle będzie można pozyskać w Afganistanie. Między innymi, być może, z polskich dostaw. (sjw)

23.06.2014

Cytaty z kolekcji nagrań vipów III RP:
Donald Tusk do prezesa PKN Orlen Jacka Krawca w euforii po wygranych wyborach w 2011 r:
"Teraz, k***a to paliwo może być nawet i po 7 zł".

Komentarz: Wyjątkowo szczera wypowiedź premiera pokazuje, iż Donald Tusk nie tylko uprawia hipokryzję do kwadratu, bo coś odwrotnego mówił wyborcom, ale także, że czerpie z tego wyjątkową satysfakcję. Stanowi więc świetny przykład człowieka ze swoistą pasją, choć nawet lemingi zaczynają coś węszyć: kpiarz tylko, czy wyjątkowo sprytny oszust? (sjw)

13.06.2014

Sejm na utajnionym posiedzeniu nie zgodził się na uchylenie immunitetu Mariuszowi Kamińskiemu, o co wnioskowała Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga, która chciała mu postawić zarzut przekroczenia uprawnień podczas czynności operacyjnych CBA w czasach, kiedy nim kierował. Kamiński zapewnił, że chodzi o akcję dotyczącą zakupu willi w Kazimierzu Dolnym, w posiadanie której wcześniej - jak podejrzewało Biuro - mieli nielegalnie wejść Kwaśniewscy.

Były prezydent Aleksander Kwaśniewski i jego żona Jolanta uważają, że dotyczące ich działania CBA były nielegalne. Zaprzeczyli, by dokonywali zakupów ze środków pochodzących z nieudokumentowanych źródeł. - Nie pierwszy raz jesteśmy ofiarami brutalnych ataków politycznych ze strony pana Mariusza Kamińskiego i osób z nim związanych - twierdzą Kwaśniewscy. (za WP. Polska)

Komentarz: Działania polskiego wymiaru sprawiedliwości w siódmym roku panowania Donalda Tuska przybierają tak karykaturalną formę, że nie chcą ich firmować nawet zwolennicy rządzącej koalicji. W mojej opinii wygląda to na rzucenie koła ratunkowego przez Tuska upadłemu politycznie rywalowi. Aleksander Kwaśniewski, niczym polityczny Antymidas lewicy, czego dotknie, to zamienia w ... (podstawiamy tu dowolne przeciwieństwo złota). Zapewne Kwaśniewski będzie zobowiązany do rewanżu. Niezwykle medialny byłby nowy rząd z Tuskiem, Millerem i Kwaśniewskim. Jeśli Kaczyńskiemu nie uda się mobilizacja nieustannie rozkapryszonych gwiazdeczek "prawicy" do koalicji socjalno-patriotycznej, to wyniesione zostanie do władzy trio tenorów "liberalnej socjaldemokracji". A oni potrafią śpiewać wyborcom lepiej od syren zwodzących statki na skały.

Zupełnie inne wyniki, także finansowe, osiąga on jako doradca i lobbysta ukraińskich i rosyjskich oligarchów. Być może m.in. jego zasługą jest uzyskanie przez rosyjski Acron wpływu na politykę Azotów, a także dostęp do patentów i planów rozwojowych. Dla konkurencyjnego koncernu są to informacje bezcenne, bo niestety wspólny marsz Acronu i Azotów, zwiastowany przez właściciela Acronu Wiaczesława Mosze Kantora, wydaje się mało prawdopodobny. Lepiej podkupić i zrujnować rywala, aniżeli wchodzić z nim w skomplikowaną i mało owocną kooperację.

W tym kontekście nieco dziwi bezradność Donalda Tuska, który nie tak dawno zarzekał się, że nie dopuści do przejęcia kontroli nad jedną z nielicznych kur znoszących złote jaja. Czyżby premier Donald pretendował do miana Antymidasa lewicująch liberałów? Zaś w tle tworzył cichy pakt Antymidasów? (sjw)

*

Polska będzie płacić około 50 tys. Żydom polskiego pochodzenia zamieszkałym w Izraelu dodatek emerytalny - twierdzi tamtejsza prasa. Umożliwić ma to zmiana przepisów przeprowadzona w maju. Miesięcznie dodatek wynosiłby około 400 zł. O sprawie poinformowała izraelska gazeta "The Times of Israel". Jej zdaniem z nowych uprawnień skorzystać będzie mogło nawet 50 tys. mieszkańców Izraela, którzy w przed II wojną światową byli polskimi obywatelami. Jeśli szacunki by się potwierdziły, to Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych wypłacać musiałby nawet ćwierć miliarda złotych rocznie świadczeń.

Chodzi tu o dodatek dla kombatantów i osób represjonowanych. Na dziś wynosi on 403,48 zł. W maju 2014 r. prezydent Bronisław Komorowski podpisał nowelizację ustawy o kombatantach. Część przepisów zmieniono w ten sposób, by byli więźniowie obozów koncentracyjnych, którzy z różnych powodów wyemigrowali, mieli te same prawa co mieszkający w Polsce. (za WP. Finanse)

Komentarz: Rozszerzenie świadczeń emerytalnych na kilkadziesiąt tysięcy Izraelczyków, którzy z pełną świadomością zrzekli się polskiego obywatelstwa, jest szokujące choćby z dwóch powodów:

1. W Izraelu oficjalnie i od dawna propaguje się odpowiedzialność Polaków za holocaust. Przyznanie żydowskim ofiarom faszystowskiego terroru 100 euro dodatku miesięcznie zostanie wobec tego potraktowane jako próba ekspiacji, nieudolne przeprosiny za polski udział w holocauście.

2. Dużą grupą, kto wie, czy nie większością spośród tych, którzy przeżyli okupację, byli kolaboranci z reżimem hitlerowskim, m.in. żydowscy policjanci w gettach, lub stalinowskim, działający aktywnie w NKWD i formacjach pokrewnych. Byli oni często sprawcami zbrodni nie tylko na Żydach, ale także na Polakach. Według ustawy, tak lekko podpisanej przez prezydenta Komorowskiego, ćwierć miliarda poskąpione polskim emerytom i rencistom, być może trafi w ręce ich okupacyjnych i powojennych oprawców.

Tak więc możemy gołym okiem ocenić, jak beznadziejnie czołobitna i hojna jest Trzecia RP dla obcych, a jak surowa i skąpa jest dla własnych obywateli. Dodam, że przeciwko ustawie podczas styczniowego głosowania w Sejmie (24.01.2014) byli tylko Wojciech Szarama (PiS) i Przemysław Wipler (niezrzeszony). Czyżby wśród posłów było tylko dwóch patriotów? A może tylko dwóch, którzy przeczytali tekst ustawy ze zrozumieniem? (sjw)


05.06.2014

Do Rosji masowo uciekają Ukraińcy z regionów objętych walkami. Takie informacje przekazują rosyjscy urzędnicy. W związku z falą uchodźców, w obwodzie Rostowskim już wczoraj ogłoszono stan nadzwyczajny. Tymczasem ukraińskie służby graniczne twierdzą, że nic takiego nie ma miejsca. W ich opinii, ruch graniczny między Ukrainą a Rosją nie zwiększył się. -To kłamstwo - tak zareagował na te informację premier Rosji Dmitrij Miedwiediew. Według jego wiedzy - o azyl polityczny poprosiło ponad 4 tysiące Ukraińców.

Agencja Ria Nowosti dodaje, że w ciągu doby rosyjską granicę przekroczyło ponad 8 tysięcy uciekinierów z Ukrainy. Władze Rosji poleciły gubernatorowi obwodu Rostowskiego przygotowanie obozów dla uchodźców oraz miejsc noclegowych w sanatoriach, letnich bazach wypoczynkowych i szkołach. Rosyjski Czerwony Krzyż zamierza przekazać 60 milionów rubli, czyli równowartość około 6 milionów złotych na zorganizowanie pomocy dla uchodźców, którzy schronią się na anektowanym Krymie. (cyt.zawp, Wiadomości)

Komentarz: Kłamstwa strony "kijowskiej" stają się coraz mniej wyszukane, wydaje się niekiedy, że kpi sobie ona z opinii publicznej. W Odessie uciekinierzy przed kibolami i Prawym Sektorem sami się podpalili, artyleria, samoloty, czy śmigłowiec Mi-24, który ostrzelał szrapnelami cywilną ludność Doniecka, nie są ukraińskie, bo jak twierdzi minister Mychaiło Kowal "Ukraińska armia nie strzela do cywilów". Ba, rzekomo były to samoloty pozostawione na Krymie, które podstępnie Rosjanie wykorzystują, by przypisać winę za te zbrodnie niewinnym najemnikom i władzom republiki kijowskiej.

W pewnym sensie minister Kowal ma rację. Ci, którzy strzelają do cywilów na wschodzie Ukrainy, to już nie są Ukraińcy. Więcej powiem, to już nie są ludzie. Dlatego wspieranie tych potworów, wypisz wymaluj na wzór ich ideowych protoplastów z UPA, powinno być osądzone przez międzynarodowy trybunał na równi z samymi wykonawcami tych zbrodni. Oby przed takim trybunałem nie musieli stanąć politycy Trzeciej RP, jako sojusznicy neobanderowców, organizujący im broń i szkolenia.

Wielokrotnie w "Nowej Meduzie" zamieszczałem krytyczne opracowania polityki Rosji. Zarówno własne, jak i pochodzące od innych autorów. Krytyka dotyczyła imperialnej polityki wobec ościennych krajów, manipulacji w "smoleńskim" raporcie MAK, czy ignorowania rodzin polskich oficerów pomordowanych przez NKWD. Tym razem jednak istnieje zasadnicza sprzeczność pomiędzy dwiema fundamentalnymi zasadami - prawem narodu do samostanowienia, a prawem władzy państwowej do utrzymania integralności państwa. W moim przekonaniu pierwsza z tych zasad posiada większą "moc" w sytuacji rosyjsko-ukraińskiego konfliktu, gdyż drastycznie naruszane są prawa obywatelskie, kulturowe i humanitarne ludności nie tylko pochodzenia rosyjskiego, ale także rosyjskojęzycznych Ukraińców ze wschodnich obwodów. A obecnie, po akcjach militarnych, do poprzednich głębokich podziałów kulturowych i etnicznych doszedł czynnik niezwykle destruktywny - ugruntowana nienawiść.

Z tej racji, tym bardziej, należy potępić bandyckie metody prowadzenia wojny domowej we wschodniej Ukrainie i poddać je pod międzynarodowy surowy osąd. Jeśli Zachód zignoruje to, wówczas utraci bezpowrotnie prawo do osądzania moralnego polityki jakichkolwiek narodów i państw. (sjw)

29.05.2014

"Nieokrzesanie", "brak wychowania" i "złe maniery" zarzuca 17-letniej Marysi Sokołowskiej redaktor Tomasz Lis. Wszystko dlatego, że nastolatka nazwała premiera Tuska "zdrajcą" i nie przyjęła od niego kwiatów. "No to mamy nową gwiazdę. Panna Marysia, licealistka z Gorzowa, została najbardziej znaną licealistką w Polsce. Wystarczyło nieokrzesanie i brak wychowania" - napisał na swoim portalu Tomasz Lis. Lis stwierdził: "Panna Marysia mnie wcale nie bawi. Ona jest na swój sposób przerażająca. Ta buta, ta - mam wrażenie nienawiść - w spojrzeniu, te nienawistne słowa wypowiedziane z absolutną wiarą w ich słuszność".

Tomasz Lis zdecydował się także pouczyć rodziców Marii Sokołowskiej: "Rozumiem, że tatuś i mamusia są z córeczki dumni. Nie uznali, że zachowała się niestosownie. Nie kazali przeprosić. Przeciwnie, dali zielone światło, by popis swego złego wychowania dała raz jeszcze".

Przypomnijmy: ojciec Marii Sokołowskiej to prześladowany przez SB działacz opozycji antykomunistycznej. Był członkiem Ruchu Młodzieży Niezależnej w Gorzowie Wielkopolskiej i był jednym z inicjatorów akcji odmowy składania przysięgi wojskowej "na wierność LWP i bratniej Armii Radzieckiej".
(za niezależna.pl, skrót)

Komentarz: Trudno mi zgodzić się z opinią p. Marysi Sokołowskiej wyrażoną do dziennikarzy, iż Donald Tusk zdradził, gdyż spełnił jedynie 30% swoich obietnic. Jeśli weźmiemy pod uwagę istotne dla narodu kwestie, takie jak obniżanie podatków, szanse młodego pokolenia, poprawę stanu służby zdrowia i jeszcze kilkanaście priorytetów, to mamy do czynienia nie z postępem, ale zapaścią, cofaniem się w rozwoju. Chyba bliższe prawdzie byłoby zatem stwierdzenie, iż premier Tusk spełnił w minus 30. procentach swoje obietnice wyborcze.

Za to w pełni zgadzam z inną opinią p. Marysi, że "premier co innego mówi, a co innego robi". Czy jest to symptom zdrady stanu? Jeśli przyjmiemy zasadę odpowiedzialności polityków za wyrządzone zło - to tak. Jeśli zaś uznajemy, że politycy w rządzie, czy sejmie, są nietykalni, bo co prawda wyrządzają szkodę Polsce, ale przynoszą profity Unii Europejskiej lub innemu państwu, to musimy odpowiedzieć na kolejne pytanie. Czy my jeszcze żyjemy w wolnej Polsce? Jeśli tak, to owi "nietykalni" powinni doznać transformacji ustrojowej w postać tykalną. Jeśli nie, to należy postępować zgodnie z wytycznymi hymnu narodowego "co nam obca przemoc wzięła...".

W kwestii manier p. Marysi w pełni zgadzam się z red. Lisem, iż do dobrych manier w Trzeciej RP zalicza się "okrzesanie" i poddanie się autorytetowi przywódcy. Niewątpliwie red. Lis jest okrzesany i poddany autorytetowi premiera Tuska. Niestety zasady owe budzą dość wstydliwe skojarzenia, gdyż stanowiły normę spotkań z młodzieżą kanclerza Adolfa. W Trzeciej Rzeszy. Ach, ta magiczna trójka!

A tak między nami, montowanie nagonki przeciwko licealistce wygląda mi na próbę złamania charakteru i naruszenia obywatelskiego prawa wolności słowa. Co do manier red. Lisa nie będę się wypowiadał, bo jakie są każdy widzi. Właściwie u Lisa dostrzegam pewną manieryczność w odwracaniu kota ogonem, bo jest wszak pewna osoba publiczna do której tak urzekająco pasują inkryminowane cechy: buta i nienawiść w spojrzeniu... Pewien były premier mówił nawet coś o "wilczym spojrzeniu". (sjw)


28.05.2014

Ksiądz Paweł Witek zaginął we wtorek około południa w czasie, gdy miał wziąć udział w nabożeństwie ekumenicznym na placu Konstytucji w Doniecku, gdzie codziennie odbywa się modlitwa o pokój na Ukrainie.
Okazało się, że został zatrzymany wieczorem przed gmachem Administracji Obwodowej. Był bez habitu, bez dokumentów i tylko z różańcem. X. Paweł Witek starał się przekonać kontrolujących dokumenty bojowców, że jest księdzem katolickim, ale nie uwierzono mu.

Komentarz: Spacerowanie po teatrze wojennym, być może, jest dla osób uduchowionych bardzo ekscytujące. Jednak, jeśli na linii ukraińskiego frontu postawny mężczyzna w cywilu i bez dokumentów, za to z różańcem w ręku, przechadza się obok gmachu lokalnej administracji i usiłuje wmówić patrolującym żołnierzom, że jest księdzem katolickim, to raczej narzuca się myśl, iż mają do czynienia ze szpiegiem kamuflującym się jako osoba duchowna.

Uwzględniwszy fakt, że mimo spełniania wszelkich przymiotów szpiega ów katolicki kapłan nie został w prawosławnej Republice Donieckiej rozstrzelany bez sądu, świadczy o niezwykle humanitarnym stosunku bojowców do potencjalnych wrogów. A także o tym, że miał do czynienia z "separatystami", a nie na przykład z gwardzistami Ihora Kołomojskiego... (sjw)

27.05.2014

Instytut Pamięci Narodowej zaprotestował przeciwko pochowaniu generała Wojciecha Jaruzelskiego na Wojskowych Powązkach. Prezes IPN stwierdził: "To miejsce dla narodowych bohaterów, a nie komunistycznych dyktatorów". Pogrzeb gen. W. Jaruzelskiego odbędzie się 30 maja, o godz. 12. Generał zostanie pochowany zgodnie z decyzją Hanny Gronkiewicz-Waltz w kwaterze I Armii Wojska Polskiego na Cmentarzu Wojskowym na warszawskich Powązkach.

Komentarz: Gdyby szczegółowo zbadać dossier wszystkich narodowych bohaterów, to niestety okazałoby się, iż zdecydowana większość ma w nich zawarte zarówno chwalebne, jak i niechlubne karty. Zwłaszcza, gdy musieli podejmować decyzje polityczne, których wykonania do końca nie mogli nadzorować. Czy zatem należy zburzyć ich grobowce, a prochy wyrzucić na śmietnik?

Czy istotnie należy dać wiarę w to, co twierdzą sowieccy generałowie, że nigdy nie zamierzali oni interweniować w Polsce? Ależ w w życiu, na co im jakaś Polsza! A może wianuszek dywizji w gotowości bojowej w pobliżu polskiej granicy, na Ukrainie, w Czechosłowacji i NRD, oraz dywizje okupacyjnego korpusu Czerwonej Armii w Polsce, tylko się nam przyśniły? Czy były to tylko senne koszmary? A może jego winą jest też to, że po samoistnym rozkładzie sowieckiego systemu nie doszło do swojskiej Nocy Długich Noży?

Myślę, że nie warto aż tak fałszować historii. Nawet, jeżeli sporych fragmentów dossier tego generała nie możemy z dzisiejszej perspektywy ocenić pozytywnie. (sjw)


15.05.2014

"Otoczenie byłego prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza nie finansowało koalicji Europa Plus - Twój Ruch - mówi Jan Hartman z Twojego Ruchu. Odpiera w ten sposób zarzuty, wysuwane po ujawnieniu informacji, że Aleksander Kwaśniewski współpracował z ukraińskim koncernem gazowym Burisma. Spółka jest zarejestrowana na Cyprze i należy do innej spółki, której właścicielem jest Mykoła Złoczewski. Był on ministrem do spraw energii w administracji Wiktora Janukowycza. Jan Hartman mówił w radiowej Trójce, że nie wie nic o powiązaniach Aleksandra Kwaśniewskiego z ludźmi Janukowycza". (cyt. za WP, Wiadomości, 15.05).

Komentarz: Jak na habilitowanego etyka Jan Hartman ma spore problemy z logiką wypowiedzi. W jednym zdaniu stwierdza, że otoczenie prezydenta Janukowycza nie finansowało Europy Plus, a w innym - że nic nie wie o powiązaniach współtwórcy Europy Plus z owym otoczeniem. Skoro nic nie wie na temat relacji Kwaśniewskiego ze "sponsorami", to skąd czerpie pewność, że to nie oni finansowali Europę Plus?

Swoją drogą należy podziwiać "energetyczną" wiedzę byłego prezydenta III. RP, który doradzał już kazachskimu dyktatorowi Nursułtanowi Nazarbajewowi, Janowi Kulczykowi w sprawach kontraktów nigeryjskich, Wiaczesławowi Kantorowi w kwestii przejęcia tarnowskich Azotów przez rosyjski koncern Acron, a wcześniej innemu oligarsze z Ukrainy. Notabene, współpraca z możnymi poza dużą gotówką przysparza niekiedy kłopotów, np. były kanclerz Austrii Alfred Gusenbauer, który razem z Aleksandrem Kwaśniewskim doradzał Nazarbajewowi, jest podejrzany o szpiegostwo na rzecz Kazachstanu.

Były prezydent nie stroni też od misji politycznych. Przed paru laty namaszczał z ramienia Unii nacjonalistyczny duet Juszczenko-Tymoszenko, a po ich niezbyt aksamitnym rozwodzie walczył z ramienia Unii jak lew o wypuszczenie tej ostatniej na wolność, gdy osadzono ją za przekręty w umowie z Rosją. Problem w tym, że nadmiar misji spowodował pewną sprzeczność interesów. Pracując, u boku syna urzędującego obecnie wiceprezydenta USA Joe Bidena, w zarejestrowanej na Cyprze spółce ministra Janukowycza Mykoły Złoczewskiego, równocześnie oficjalnie reprezentował Europę w misji uwolnienia zażartego wroga Janukowycza, czyli "pięknej Julii". Złośliwi mogą sugerować, że udział w owej misji mógł być pozorowany lub wręcz zarzucić mu rolę podwójnego "misjonarstwa".

Wszechstronność b. prezydenta III. RP pozwala w nowym świetle dojrzeć niewidzialną rękę rynku wspierającą prezydenckie kadencje naszego lidera międzynarodowego lobbingu. Warto tu podkreślić, że w nadwiślańskim kraju Aleksander Kwaśniewski nadal posiada kontakty na najwyższych szczeblach z których czerpał zapewne wiedzę i inspirację, np. przy próbie wrogiego przejęcia Azotów. Ma także nieco wysychające ostatnio źródełko europolityczne z uczonym etykiem prof. J. Hartmanem. Można rzec "Pieniądz czyni dobro moralne. I odwrotnie". (sjw)


13.05.2014

W trakcie wystąpienia w parlamencie węgierskim w minioną sobotę premier Viktor Orban stwierdził, że "Węgrzy, którzy żyją na Zakarpaciu, mają prawo do podwójnego obywatelstwa, do narodowej wspólnoty, do autonomii" (...) "To nasze jasne oczekiwania wobec nowej Ukrainy, która właśnie powstaje". Na Ukrainie, głównie na Zakarpaciu, żyje od 160 do 200 tys. Węgrów.

Donald Tusk uznał tę wypowiedź za niefortunną i budzącą niepokój. Poinformował, że będzie musiał o tym otwarcie powiedzieć podczas szczytu bezpieczeństwa GLOBSEC w dniu 15 kwietnia w Bratysławie.

Komentarz: Węgrzy obawiają się przymusowej "ukrainizacji" mniejszości węgierskiej w dawnej Rusi Zakarpackiej. Mają po temu wszelkie przesłanki, gdyż wszystkie frakcje tworzące tymczasowy rząd Ukrainy po lutowym przewrocie w Kijowie są skłonne budować państwo na zasadach wyznaczonych onegdaj przez Stepana Banderę i jego towarzyszy broni. Ukrainizacja za czasów Bandery polegała na wypędzaniu bądź mordowaniu tych mniejszości narodowych, które pragnęły zachować swoją odrębność językową, religijną i kulturową. W tym kontekście Donald Tusk zachowuje się jak patriota tej postbanderowskiej Ukrainy utworzonej z części Rosji, Polski, Węgier, Rumunii i Czechosłowacji. Niestety walcząc o integralność terytorialną tego stalinowskiego zlepka premier III RP całkowicie ignoruje prawa Rosjan, Polaków, Węgrów i innych mniejszości narodowych stanowiące konstytucyjną normę w cywilizowanych krajach.

Erik Brattberg współpracownik think tanku Atlantic Council stwierdza "Polska poprzez zdecydowane działania podjęte przeciwko Władimirowi Putinowi, stała się jednym z czołowych krajów Europy. Zadaniem Polski będzie teraz wpłynięcie na inne państwa europejskie, by przyjęły podobne stanowisko w swojej polityce wobec Moskwy". (cyt. za Onet Polska, wywiad Przemysław Henzel, 13.05.2014).

Gołym okiem widać, iż nie prowadzi się u nas polityki zagranicznej w interesie polskich mniejszości w poszczególnych krajach Wschodu lub Zachodu. Za poklepanie po plecach przez wiceprezydenta bądź panią kanclerz, odtrąbienie naszej rzekomej paneuropejskiej roli przez thinktankowych speców, są oni gotowi uderzać w podstawę moralną demokracji, czyli ochronę praw mniejszości narodowych. A nikt nie zaprzeczy, że prawa te są obecnie na Ukrainie gwałcone, tak jak to miało miejsce w latach 40. XX wieku. Zachód pragnie zgarnąć jak największą pulę w grze o to upadłe państwo, a prawa mniejszości etnicznych są tylko przeszkodą, by skolonizować ekonomicznie, politycznie, a może i militarnie, ten egzotyczny rejon świata. O cudownym położeniu, bo pod bokiem rozsierdzonego Kremla. Oby tylko politycy III. RP nie trafili przy okazji do tego samego rozdziału historii, wraz z kolegami ze Swobody i Prawego Sektora, co nazistowscy politycy Trzeciej Rzeszy... (sjw)

11.05.2014

Władysław Bartoszewski, będąc szefem MSZ-etu w rządzie Jerzego Buzka, dostał 132 tys. marek z niemieckiej fundacji - pisze "Gazeta Polska Codziennie". Władysław Bartoszewski, od 2007 r. sprawujący funkcję sekretarza stanu w Kancelarii Premiera do spraw dialogu międzynarodowego, od lipca 2000 r. do października 2001 r. pełnił urząd ministra spraw zagranicznych. Jak pisaliśmy w tygodniku „Gazeta Polska” (w 2009 r.), będąc szefem MSZ-etu, otrzymał z niemieckiej fundacji Roberta Boscha 132 tysiące marek – „za rolę, jaką odgrywa w kształtowaniu stosunków polsko-niemieckich”. Organizacja ta jest powiązana z niemieckim rządem, który wspiera ją w realizacji jej programów.

Po raz pierwszy Władysław Bartoszewski otrzymał pieniądze z tej fundacji, zanim jeszcze objął urząd szefa polskiej dyplomacji. Po upływie 16 miesięcy, gdy ustępował ze stanowiska, w fundacji zadecydowano o przekazaniu Bartoszewskiemu kolejnych środków finansowych. Informacje o wsparciu dla Władysława Bartoszewskiego można znaleźć w raporcie Fundacji Roberta Boscha nt. jej działalności w latach 1974–2000. (Cyt. za http://niezalezna.pl/54712-wladyslaw-bartoszewski-finansowany-przez-niemcow)

Komentarz: W praworządnym państwie o możliwości osiągania prywatnych korzyści przez fukcjonariuszy państwa z zagranicznych źródeł przesądza prawo i osobista przyzwoitość. Niestety w państwie rządzonym przez Donalda Tuska, któremu w pijarowskim zapale słowo "przyzwoitość" nie schodzi z ust, ani prawo, ani owo poczucie przyzwoitości, nie wydaje się mieć zastosowania. Nasuwa się przy takiej okazji fatalne skojarzenie korupcji polskich magnatów przez ościenne mocarstwa przed i w trakcie rozbiorów.

Władysław Bartoszewski, notabene, nie powinien być w Polsce tytułowany profesorem, gdyż nie spełnia wymaganych warunków. Nie jest nawet magistrem, nie przysługuje mu także tytuł profesora szkoły średniej. W. Bartoszewski w latach 1983-89 miał zajęcia jako tzw. visiting professor w paru niemieckich szkołach wyższych. Dla owej funkcji dydaktycznej używa się też określenia sessional instructor. De facto W. Bartoszewski pełni właściwie taką rolę instruktora w kampaniach medialnych Platformy Obywatelskiej.

Władysław Bartoszewski jest też jedynym znanym mi przypadkiem uwolnienia z Oświęcimia-Auschwitz przez hitlerowców z powodu złego stanu zdrowia. O ile mi wiadomo, więźniów ciężko chorych kierowano do komory gazowej, ale być może mam pod tym względem niekompletną wiedzę. (sjw)

09.05.2014

Międzynarodowa grupa badawcza Ipsos przeprowadziła badanie na 8 tys. 889 dorosłych osobach z Belgii, Chorwacji, Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii, Węgier, Irlandii, Włoch, Polski, Holandii, Hiszpanii i Szwecji. Ipsos zapytał w badaniu o znajomość europejskich szefów rządu 13. europejskich państw. Ankietowani mieli wskazać, których znają i jakie mają na ich temat opinie.

Z sondażu Ipsos wynika, że największą popularnością cieszy się niemiecka kanclerz Angela Merkel, a drugi jest David Cameron. Na marginesie pogłosek o niezwykłej popularności Donalda Tuska w Europie i pretendowaniu przez niego do czołowych funkcji w UE okazało się, że premier Polski jest jednym z najmniej rozpoznawalnych przywódców europejskich, gdyż nie zna go aż 69 proc. badanych, a tylko 1 proc. badanych ocenia go "bardzo pozytywnie". Donald Tusk jest trzeci od końca i wyprzedza go bezpośrednio premier Czech.

A oto lista najbardziej popularnych szefów rządu wytypowanej przez badaczy trzynastki:
1. Angela Merkel - kanclerz Niemiec
2. David Cameron - premier W. Brytanii
3. Fredrik Reinfeldt - premier Szwecji
4. Francois Hollande - prezydent Francji
5. Mark Rutte - premier Holandii
6. Elio Di Rupo - premier Belgii
7. Matteo Renzi - premier Włoch
8. Enda Kenny - premier Irlandii
9. Mariano Rajoy - premier Hiszpanii
10. Bohuslav Sobotka - premier Czech
11. Donald Tusk - premier Polski
12. Viktor Orban - premier Węgier
13. Zoran Milanovic - premier Chorwacji

Komentarz: Cóż, sondaż jest aż nadto wymowny. Zapewne, gdyby do sondażu włączono dalszych kilkuset polityków Unii, umiejscowienie polskiego premiera nie uległoby znaczącej dyslokacji. Przekłada się to niestety na traktowanie polskich spraw gospodarczych i projektów politycznych w Brukseli, Berlinie, czy Waszyngtonie. A jest to wynikiem niedoważonych pomysłów "partnerstwa wschodniego" z Ukrainą pod władzą antypolskich nacjonalistów. Jak słoń w składzie porcelany porusza się polski rząd także w relacjach z Kremlem, w przeciwieństwie do zdecydowanej większości zachodnich polityków Unii. Nie ma się też co pocieszać, iż za nim znalazł się Victor Orban, gdyż w ostatnim roku był on wszak obiektem kampanii zmasowanej krytyki, zwłaszcza w mediach liberalnych, z powodu wyrwania Węgier z rąk międzynarodowych bankierów. Zaś Donald Tusk zbiera zewsząd medialne pochwały za potulność i trzymanie paluszka w wyznaczonej pozycji. (sjw)

08.05.2014

Trybunał Konstytucyjny w składzie 15 sędziów uznał ustawę wydłużającą wiek emerytalny do 67 lat za zgodną z konstytucją, mimo, że oponenci zarzucali jej naruszenie zasady zaufania do państwa i stanowionego przez nie prawa, sprawiedliwości społecznej, zasady praw nabytych oraz nieczytelność jej przepisów. Tak więc, Trybunał przyjął argumentację rządu, iż priorytet w tej kwestii mają argumenty ekonomiczne: "Gdyby nie podniesienie wieku emerytalnego, kolejne rządy musiałyby podnieść podatki lub obniżyć emerytury – dzisiaj na jednego emeryta przypadają cztery osoby zdolne do pracy, za 50 lat będą to już tylko dwie osoby".

Komentarz: Argumenty podane przez rząd, i przyjęte przez Trybunał, zakładają, iż polityka gospodarcza tego rządu będzie kontynuowana do lat pięćdziesiątych XXI wieku. Bo tylko to gwarantuje blokadę w kwestiach polityki prorodzinnej, totalny zastój rodzimego przemysłu i rolnictwa, czy tamowanie innowacyjności we wszelkich sferach życia społecznego.

Bariery postawione przez ten rząd zmuszają, ów rząd, do wydłużenia przymusu pracy do 67 lat. Jednak zwalczenie zastoju gospodarczego w Polsce we wspomnianych powyżej sferach wymaga tylko jednego prostego zabiegu - wysłania tej ekipy na zieloną trawkę. Niestety sędziowie Trybunału nie znaleźli w sobie odwagi, by oprotestować fatalny modus rządów. Opowiedzieli się za kontynuacją polityki prowadzącej do zastoju i upadłości państwa. Jeszcze parę lat kontynuacji i okaże się, że wiek emerytalny trzeba będzie ustalić od granicy 120 lat...

Za to w ościennych państwach na emerytów będą zarabiały roboty lub janczarowie pozyskani z Europy Wschodniej. Zresztą już zarabiają. A tubylcy będą tam pracowali, jeśli tylko zechcą, z nudów. Za to w kraju nad Wisłą powstanie gigantyczny skansen dożywotniej pracy słowiańskich niewolników. Ziści się zatem wielkie marzenie Adolfa Hitlera, a turyści z całego świata będą mogli nas podziwiać. I o to przecież chodziło, gdy Polacy wybierali odświeżony rząd Bieleckiego? (sjw)


05.05.2014

Z ekspertyzy Urzędu Komunikacji Elektronicznej wynika, że w wyniku cyfryzacji telewizji zakończonej w połowie ubiegłego roku w Polsce około 1,5 mln osób utraciło możliwość prawidłowego odbioru kanałów telewizyjnych.

Komentarz: Do milionów Polaków wykluczonych z komunikowania społecznego doszła duża grupa osób odciętych od programów edukacyjnych, czy adresowanych do dzieci. Fakt przeprowadzenia cyfryzacji bez uwzględnienia tego typu efektów świadczy o krańcowej arogancji władz państwowych i nieliczeniu się z rodzinami obywateli znajdującymi się już poza granicą ubóstwa. Nie ulega już wątpliwości, że rządząca koalicja PO-PSL kreuje rzeczywistość społeczną jedynie w interesie tych, którzy uczepili się do jej żłobu. Jest to kolejny przejaw dzikiego XIX-wiecznego kapitalizmu, który fałszywi solidariusze zaszczepili nad Wisłą. (sjw)

04.05.2014

W nocy nieznani sprawcy zdewastowali w Pieniężnie pomnik gen. Iwana Czerniachowskiego, który podczas II Wojny pacyfikował oddziały AK na Wileńszczyźnie. Do incydentu doszło na kilkanaście godzin przed oficjalną wizytą rosyjskiej delegacji z obwodu kaliningradzkiego. Rzecznik MSZ Marcin Wojciechowski oświadczył, że niezależnie od oceny postaci gen. Czerniachowskiego, potępiamy niszczenie pomników. Dodał, że "są prawne metody, które służą rozwiązywaniu tego typu sporów". "Trzeba tę sprawę skończyć raz na zawsze, wtedy nie będziemy mieli tego rodzaju problemu jak dewastacja". "Proszę mnie nie zachęcać, bym wyrażał żal z tego powodu, że pomniki zbrodniarzy traktowane są w sposób nieprzyjazny" - powiedział Kaczyński. Według prezesa PiS pomniki takie jak gen. Czerniachowskiego powinny być przenoszone albo na cmentarze, albo do "jakiegoś muzeum komunizmu".

Komentarz: W trakcie II Wojny Światowej stalinowski Związek Radziecki traktował Armię Krajową jako wrogą siłę polityczną, która może przeszkodzić wykreowaniu Polski lojalnej wobec władz sowieckich. Trudno mi powiedzieć o szczegółach stosunku tego konkretnego generała do Polaków, czy był polakożercą, czy też w ramach totalitarnego systemu nie miał innych opcji działania. Niezależnie od tego co sądził, zapewne i tak musiał wykonać tę militarną operację.

Jeśli historycy są w stanie udowodnić, że wykazał on wobec Polski i Polaków złą wolę, ponad potrzebę dyktowaną przez nakazy służbowe, to w moim przekonaniu pomnik ten powinien zniknąć z miejsca, gdzie ów żołnierz zginął, bo na ziemi polskiej nie zasługuje na oddawanie czci. Jeśli jednak istnieją co do tego wątpliwości, to w ramach bilateralnych porozumień polsko-rosyjskich można dojść do rozsądnego kompromisu. Szkoda tylko, że Rosja traktuje problem jednostronnie, np. sabotując budowę pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej. Taka krótkowzroczna polityka z pozycji kompleksu wyższości ma krótkie nogi i może przynieść Rosji duże straty w polskiej opinii publicznej. Rosja powinna w takich kwestiach uwzględniać wrażliwość drugiej strony, m.in. zrehabilitować AK-owskich żołnierzy, którzy onegdaj padli ofiarą sowieckich represji. Pozostawienie tej kwestii bez trwałego rozwiązania będzie uderzać bezpośrednio w interesy historycznego porozumienia Rosjan i Polaków. A przyniesie niewątpliwą korzyść fanklubowi Stepana Bandery, który także w naszym kraju posiada rozsianą, opartą o mniejszość etniczną reprezentację. Kto wie, czy ślady na pomniku generała Czerniachowskiego to nie ich dzieło? Idealny moment na tego rodzaju profanację. (sjw)

03.05.2014

Szef administracji p.o. prezydenta Turczynowa Serhij Paszynski zarzucił Rosji sprowokowanie rozruchów w Odessie. Według niego w trakcie walk między prorosyjskimi bojówkarzami, a zwolennikami integralności Ukrainy zapaliła się siedziba związków zawodowych. W pożarze zginęło 31 osób.

Według wersji "kijowskiej" federaliści podpalili budynek w którym się schronili rzucanymi przez siebie koktajlami Mołotowa, po tym jak spalili uprzednio własne pole namiotowe na Kulikowym Polu. Bardziej niezależne źródła mówią o podpaleniu siedziby związków zawodowych przez "integrystów" z Euromajdanu i kiboli z Odessy i Charkowa reprezentujących inwestora futbolowego i gubernatora Dniepropietrowska z ramienia p.o. rządu w Kijowie Ihora Kołomyjskiego.

Komentarz: Propaganda wojenna uprawiana przez rząd powołany przez kijowski Majdan brzmi coraz bardziej absurdalnie, co nie sprzyja wierze w jej newsy nawet przez ciężko upośledzonych na umyśle. Poziom agresji zwolenników "integralności Ukrainy" oraz stosowane przez nich metody przywodzą straszliwe obrazy Rzezi Wołyńskiej dokonanej przez "banderowskich patriotów" na Polakach, Rosjanach i Żydach. Tyle, że pod ręką "patriotycznych" podpalaczy są tym razem rosyjskojęzyczni Ukraińcy i ukraińscy Rosjanie.

Sytuacja dojrzewa do tego, że dalsze dopingowanie kijowskiego rządu przez Biały Dom i Berlin do agresji na enklawy separatystów i federalistów może doprowadzić do reprodukcji scenariusza Rzezi Wołyńskiej. Tyle, że przy użyciu bardziej nowoczesnych narzędzi mordowania współziomków. (sjw)


30.04.2014

Kanclerz Angela Merkel udaje się 2-go maja z oficjalną wizytą do USA. Publicznie wystąpi jedynie przed amerykańską Izbą Handlową, która pod kierunkiem "Big Daddy´ego" Donahue zdecydowanie kontestuje najważniejsze polityczne projekty Baracka Obamy. Wybór audytorium dokonany przez kanclerz Niemiec wzbudził w Białym Domu "irytację" jak twierdzą kręgi zaprzyjaźnione z Białym Barakiem.

Izba Handlowa na kampanię skierowaną przeciw sztandarowemu projektowi Obamy, czyli reformie systemu opieki zdrowotnej "Chamber of Commerce", przeznaczyła prawie 80 mln dolarów. Zwalcza również próby regulacji rynków finansowych przez instytucje państwowe, występuje przeciw prawu związkowców do współdecydowania w firmach południowych stanów USA. Odrzuca także zasadę równych zarobków kobiet i mężczyzn.

Tematem rozmów mają być obok konfliktu na Ukrainie, kontrowersje wokół umowy o wolnym handlu między USA a UE (TTIP) i kwestia szpiegowskiej działalności Agencji Bezpieczeństwa Narodowego NSA.

Komentarz: Niemcy długo borykali się z dziedzictwem III Rzeszy w stosunkach międzynarodowych. Obecna sytuacja pozwala im zmienić stosunek do dominatora amerykańskiego z paru względów:

1. Wzorcowe stosunki łączą Niemcy z Rosją, która harcując na Ukrainie wzbudza niepokój USA. Niemcy mogą jednak dzięki tym więziom stanowić pomost między światowymi mocarstwami militarnymi łagodzący potencjalne źródła konfliktów. A przy tym dysponują mocnymi argumentami ekonomicznymi pozwalającymi utrzymać niejako w ryzach ofensywną politykę Kremla.

2. Mocna pozycja gospodarki Niemiec oparta jest o stosowanie dalekich od sentymentów reguł gry wobec podmiotów zewnętrznych. Zbliża ją to do ideologii liberalnych ultrasów z amerykańskiej Izby Handlowej. Dla złagodzenia "bolesności" twardej polityki wobec innych krajów UE, zapewne nie bez premedytacji, twarzą owej polityki Niemcy uczynili kobietę o aparycji przeciętnej mieszczki ze wschodniego landu. Pozwala im to na lepszą pozycję negocjacyjną wobec Obamy, zaś występ w Izbie Handlowej, ma ową pozycję kanclerz zaznaczyć, szczególnie w kwestii prawa do zachowania odrębności stanowiska.

3. Problematyka szpiegowania polityków europejskich, w tym Angeli Merkel, przez NSA, jest de facto pochodna od tarć między USA a UE o przeforsowanie regulacji korzystnych dla stron. Pretensje Europejczyków są o tyle zasadne, że NSA szpiegowała ich głównie po to, by stworzyć Amerykanom lepsze warunki do pertraktacji handlowych. Pozycja ofiary agresji wywiadowczej supermocarstwa jest mocnym atutem w ręku pani Kanclerz. (sjw)

*

Gdyby wybory parlamentarne odbywały się pod koniec kwietnia na Prawo i Sprawiedliwość zagłosowałoby 28 proc. Polaków, a na Platformę Obywatelską 26 proc. Tak wynika z najnowszego sondażu Wirtualnej Polski zrealizowanego przez Homo Homini. W ciągu dwóch tygodni obie partie zyskały poparcie: PiS 4 punkty proc., a Platforma - 2 punkty proc. Na SLD chce głosować 12 proc., 6 proc na PSL, 5 proc. na Nową Prawicę Korwina-Mikke, 4 proc. na Twój Ruch, 3 proc. na Polskę Razem Jarosława Gowina, a 2 proc. na Solidarną Polskę. Niezdecydowanych było 9 proc.

Komentarz: Jak na razie trwa przeciąganie liny w sprawie narzucenia wiodącej tematyki. Platforma usiłuje wmówić wyborcom, że tylko ona ocali Polskę przed kryzysem energetycznym, czy ukraińskim, i do tego zapewni dobrobyt (spot z okazji 10-lecia w Unii z kuriozalnym preludium w postaci śpiewającego premiera). Z kolei PiS wytyka rządzącym, iż oni sami osłabili status energetyczny Polski, a stan bezpieczeństwa państwa przez chybotliwą politykę wschodnią (najpierw niepotrzebne ustępstwa, a obecnie szarże o poszerzenie sankcji). Inne partie krążą w tych orbitach, acz sukces w wyborach do parlamentu europejskiego może im zagwarantować, albo cud, albo mocne przeciwstawianie się niepopularnej polityce rządu (vide Nowa Prawica).

Dużą rolę w kampanii może odegrać także teza Pawła Piskorskiego o zasilaniu funduszami Kongresu Liberalno_Demokratycznego przez bratnią, niemiecką CDU. Paweł Piskorski był sekretarzem generalnym w owej pierwocinie Platformy Obywatelskiej i jedną z czołowych postaci, tuż po Donaldzie Tusku i Janie Krzysztofie Bieleckim. Jego wiedza na ten i inne wstydliwe tematy może być politycznym gwoździem do trumny dla wielu polityków tego skąpanego w aferach ugrupowania.

Warto zaznaczyć, że korzystanie z nielegalnych dotacji pochodzących z Niemiec jest nie tylko przestępstwem kryminalnym, ale ma także znamiona zdrady stanu. Uprawdopodabnia się tym samym "teoria spiskowa", iż zagraniczne podmioty państwowe "zamontowały" życzliwych sobie polityków w Warszawie dzięki środkom na kampanie polityczne, a być może i korumpowaniu określonych środowisk. O ile "pożyczka moskiewska" była pożyczką na polityczne rozkręcenia lewicy, to w przypadku "berlińskich zastrzyków" rosła krzepa KLD, która pozwoliła mu wkrótce przepoczwarzyć się w ponętnego motyla wabiącego obywateli na wspólną platformę. Nikt jednak nie mówi w tym kontekście o jakichś zwrotach berlińskich dotacji, tak więc można wnioskować o trwałej dyslokacji kapitału i zmianie stosunków własnościowych. Kapitał ten okazał się znakomitą inwestycją, co świadczy o świetnym wyczuciu rynku przez niemieckich inwestorów. (sjw)

20.04.2014

Jak donosi "New York Times" na swej stronie internetowej, odbędą się ćwiczenia lądowe sił USA w Polsce i Estonii, aby uspokoić wschodnioeuropejskich członków NATO, ale będą one "nadzwyczaj skromne". W Polsce ćwiczenia mają potrwać ok. dwóch tygodni i weźmie w nich udział ok. 150 żołnierzy. "NYT" stwierdza, iż są one częścią zakrojonych na szerszą skalę działań NATO w celu wzmocnienia powietrznej, morskiej i lądowej obecności Sojuszu w Europie Wschodniej w odpowiedzi na nowe działania Rosji w regionie.

Komentarz: Ciekawe na jak wielkim obszarze owe ćwiczenia podejmie tych parę plutonów jankesów. Proponujemy raczej gry wojenne przed symulatorem, bo w terenie, to mogliby się jeszcze zagubić. I trafić przykładowo w ręce tych z Prawego Sektora, co polują ponoć na przebierańców. A jak im by nie pasował jeszcze rasowo, to kula w łeb...

Z dużej chmury mały dżdż, że skomentujemy wizytę ministra Tomasza Siemoniaka w Pentagonie. Nie prościej było zaprosić zaprzyjaźnioną kompanię piechoty morskiej przez jakieś biuro turystyczne? (sjw)


26.03.2014

W rozmowie z "Rzeczpospolitą" Adam Bielan, kandydat Polski Razem i były spin doktor PiS, stwierdza, że przejawem ataków Władimira Putina na Polskę są doniesienia o szkoleniu aktywistów Euromajdanu w naszym kraju. "Czy agenci rosyjscy są aktywni w polskiej polityce? - pyta Jacek Nizinkiewicz. - Mamy posłów, którzy byli na Krymie, legitymizując w ten sposób putinowskie referendum." (...) Bielan stwierdził też, że Rosja posiada agenturę w naszym kraju. "Mamy w Polsce wielu członków KPP - Klubu Przyjaciół Putina. Ustalenie, czy robią to dla pieniędzy, czy z czystej głupoty, to zadanie dla naszych służb specjalnych".

Komentarz: To co sugeruje Bielan, z uśmiechem dobrotliwego Lenina, przywołuje nieco inne czasy, gdy za obcą klasowo imperialistyczną propagandę wysyłano do obozów na Sachalinie lub po prostu rozwalano na miejscu z nagana.
Według Bielana poparcie dla Putina, to absurd, bo Polak powinien z automatu być wrogiem polityki rosyjskiej - jakąkolwiek by była.

Niestety, co dziwne jak na wytrawnego majstra PR, ignoruje on fundamentalną zasadę polityki, iż wróg naszego wroga powinien być naszym potencjalnym sojusznikiem.
Niestety też, jeśli prawdą okaże się fakt szkolenia w Polsce banderowskich nazistów, którzy dokonali przewrotu w Kijowie, iż jest nie tylko hanbiące wobec wołyńskiej traumy Polaków, ale także - nieskończoną głupotą polityczną.

W ramach podziękowania pobanderowski wściekły pies będzie bowiem z lubością kąsał Polaków i Rosjan, a nie pogardzi Żydami, czy Ormianami. Jak mu tam popadnie. Przy takim nastawieniu Adam Bielan powinien rozważyć hasło na kampanię eurowyborczą "Z Banderą razem". Bo taką de facto stworzył alternatywę.

Zaś Ukraina nie będzie nigdy żadnym buforem między Polską a Rosją, ale frontem zaciekłej konfrontacji z polskimi "panami" i rosyjskimi "agentami". Wystarczy porozmawiać z szeregowymi Ukraińcami o ich sympatiach i antypatiach. A w szczególności z "młodymi" i "wykształconymi", którzy tworzą na Zachodniej Ukrainie trzon ruchów nacjonalistycznych. Już teraz podejrzewają nas, że chcemy ich ekonomicznie podbić i złupić.

Wprawdzie głupota polityczna polskiej prawicy nie jest tym razem finansowana przez Moskwę, ale zapachniało nieświeżo. Jakby starą szkołą sowieckiej propagandy, tyle, że politycznie odwróconą. A może Goebelsem? (sjw)

22.03.2014

Francuskie okręty desantowe typu Mistral budowane dla Rosji przez europejskie firmy, to jeden z największych realizowanych współcześnie kontraktów zbrojeniowych. Potężne okręty pełniące rolę jednostek dowodzenia oraz bazy śmigłowców mogą być sporym atutem w rękach UE podczas negocjacji z Rosją, która już wpłaciła na ich budowę ponad 700 milionów euro.

Kilka dni temu minister spraw zagranicznych Francji - Laurent Fabius stwierdził, że anulowanie dostawy okrętów jest brane pod uwagę jako trzecia seria sankcji wobec Rosji. (Onet, Aleksander Kiszniewski, za defence24.pl)

Komentarz: Dywagacje, iż Unia mogłaby z racji kwestii ukraińskiej zerwać kontrakty z Rosją opiewające na miliardy euro włóżmy od razu między bajki. Po pierwsze, koncerny zbrojeniowe w zachodniej Europie posiadają potężne lobby polityczne z którym bardzo poważnie muszą się liczyć najwyżsi rangą politycy. Po drugie, owe miliardy w pewnej części, to ekwiwalent zatrudnienia dziesiątków tysięcy fachowców, i to nie tylko z branży przemysłowej, w paru krajach UE. Po trzecie, skopiowanie technologii, dokończenie budowy, na tym etapie realizacji umowy, jest możliwe bez udziału firm europejskich. Po czwarte, żaden znaczący konsument techniki militarnej nie zawarłby już odtąd z krajem UE jakiegokolwiek większego kontraktu. Możnaby to określić oldskulowo jako "pożegnanie z bronią". (sjw)

11.03.2014

Konflikt ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego z "Gazetą Polską" Tomasza Sakiewicza. Tygodnik nie wydrukował jego felietonu o związkach ukraińskiego rządu z banderowcami. Duchowny zaapelował więc o wyjaśnieniu powodu takiej decyzji. Sakiewicz odpowiedział księdzu, że jest on "jednym z niewielu Polaków, którzy (…) stanęli po stronie Moskwy". - To już ciosy poniżej pasa - ocenia duchowny w rozmowie z Onetem i konsultuje się z prawnikami. (Onet, Wiadomości, Jacek Gądek)

Komentarz: O ile poparcie polityków Platformy dla rządu ukraińskiego powołanego wskutek przewrotu wydaje się racjonalne, o tyle zaangażowanie PiS, a także "jego" organu prasowego, czyli "Gazety Polskiej" jest całkiem nieczytelne dla elektoratu tego ugrupowania politycznego.

Po pierwsze, ruch obywatelski, który tworzył Majdan, był czysty, zdrowy i demokratyczny, generalnie biorąc. Z czasem jednak okazało się, że manipulują nim oligarchowie skłóceni z frakcją Janukowycza, a o przewrocie rządowym przesądziły zmilitaryzowane jednostki Prawego Sektora, którego ideowym fundamentem jest antyrosyjski i antypolski szowinizm wywodzący się z historycznych uwarunkowań. Warto przypomnieć, że powitanie "Sława Ukrainu" w pełnym brzmieniu, to "Smert' Lacham - Sława Ukrajinu". A także: "Lachiw wyriżem, Żydiw wydusym, a Ukrajinu stworyty musym", "Bude lacka krow po kolina - bude wilna Ukrajina".

Po drugie, o dalszych losach świadomości społecznej na Ukrainie nie przesądzą ani tchórzliwi liberałowie z dużych miast, ani polskie gesty wsparcia dla obecnego rządu, który cieszy się umiarkowanym kredytem zaufania ogółu. Największe szanse mają dwie przeciwstawne opcje: a. prorosyjska, z racji mocnych argumentów ekonomicznych Putina, b. proniemiecka, zwana też proeuropejską, z racji resentymentów historycznych części Ukraińców i niektórych mniejszości, np. Tatarów Krymskich.

Po trzecie, jeśli Ukraina pozostanie pod rządami liberałów Jacenki-Tymoszenko i Prawego Sektora, to rząd dusz przejmą mocne ręce tego drugiego. Gospodarka będzie przeżywać męki transformacji, jeszcze gorsze od tego, co nam przyniósł onegdaj plan Sorosa-Sachsa, zwany też planem Balcerowicza, tak więc będzie narastać niezadowolenie mas ludności, które poniosą główny ciężar przemian. Łatwo się domyślić, kogo obarczy się odpowiedzialnością za ciężki los ludności Ukrainy. Lachów I Żydów. Rosjanie się wywiną, bo są za mocni na Ukraińców.

Po czwarte, trzymanie paluszka rządowi Tuska w kwestii polityki ukraińskiej jest dla PiS, SLD i innych partii samoanihilacją. Nie tylko legitymizuje ten rząd działający wszak na zlecenie Berlina, co niestety nie zawsze dla Polski jest korzystne, ale także cementuje poparcie społeczne dla partii rządzącej w sytuacjach zagrożeń. A sytuacja zagrożenia zaistniała de facto, tyle, że została jak zwykle wypracowana przez ten sam rząd. Tym razem wskutek wsparcia nazi-liberalnego przewrotu w Kijowie. Można rzec "diabelski plan", gdyby nie to, że część wydarzeń na Ukrainie miała własną dynamikę, np. zaskakująca ucieczka Janukowycza.

Tak więc, jeśli PiS chce wygrać wybory, a inne partie mniej przegrać, to muszą szybko przeorientować swą postawę w sprawie Ukrainy. A przede wszystkim zapomnieć o "komunie", "ruskich" jako odwiecznych wrogach oraz idealizowaniu ukraińskiego przewrotu państwowego. Bo bajki o "żelaznym wilku" już słabo idą we współczesnej Polsce, a Putin nawet się niektórym zaczął podobać, bo w przeciwieństwie do naszego rządu, dba o los rodaków poza granicami swojego kraju.

Nawet, jeśli części Polaków nie podobają się putinowskie matactwa w sprawie Katynia i katastrofy smoleńskiej, to tworzenie frontu politycznego w sprawie Krymu wydaje się być żałosnym aplauzem dla gestu genseka Nikity Chruszczowa, Ukraińca, który firmował u boku Stalina Wielki Głód na Ukrainie, by złamać opór chłopstwa wobec idei kolektywizacji. I który, zgodnie z ideologią komunizmu, a obecnie liberalizmu, chciał znieść bariery narodowe. Puczyści z Kijowa idą w tym samym kierunku, tyle, że dostrzegają wyłącznie jedną narodowość - ukraińską. Jeśli ich będziemy popierać, to trzeba będzie wznosić te same hasła... A jakie? O tym było powyżej. (sjw)

07.03.2014

W "Rzeczpospolitej" czytamy wypowiedź francuskiego szefa dyplomacji Laurenta Fabiusa, który mówi, iż "aneksja Krymu oznacza, że nie ma już pokoju międzynarodowego i pewnych granic".

Ostro działania Putina komentuje również "Gazeta Wyborcza". Wg korespondenta gazety z Brukseli, na propozycje Zachodu ws. rozwiązania ukraińskiego konfliktu "Moskwa i jej krymscy poplecznicy odpowiadają gwałtownym zaognianiem sytuacji". W oczy rzuca się również tytuł z pierwszej strony "Wyborczej", który ostrzega, że działania Putina to "anschluss Krymu". (Onet, Wiadomości)

Komentarz: Przez polskie media przetacza się fala komentarzy mających obrazować działania Rosji jako reaganowskiego "imperium zła", którym przeciwstawia się wyważoną, lecz stanowczą reakcję Zachodu. Tymczasem zgodnie z faktami:

1. Snajperzy ostrzeliwujący demonstrantów na Majdanie i milicjantów po drugiej stronie barykady działali nie na rozkaz Janukowycza, ale nieujawnionych dotąd zleceniodawców, którzy dążyli do zerwania pokojowych pertraktacji i przeprowadzenia zbrojnego puczu.

2. Znaczna grupa "szturmowców" z Majdanu biorąca bezpośredni udział w przewrocie posiadała kwalifikacje i wyszkolenie, które uzyskała ponoć w polskich i litewskich bazach wojskowych. Tak twierdzi Władymir Putin i sądząc po opinii o rosyjskim wywiadzie, coś może być na rzeczy. Szczególnie, że odpowiednie służby krajowe nabrały na ten temat wody w usta. Jeśli zaś jest to prawdą, to oznaczałoby, iż zamach stanu w Kijowie był przygotowany w paru europejskich stolicach (Londyn?, Warszawa? Wilno?...). Jeśli to prawda, to byłby to niewyobrażalny skandal i bezdenna głupota ze strony polskich polityków. Przyznam szczerze, że aż nie chce mi się w to uwierzyć.

3. Wybuch prorosyjskich resentymentów na Krymie i wschodniej Ukrainie, to głównie efekt udziału w nowym rządzie nacjonalistów z partii Swoboda, która czci dorobek Ukraińskiej Armii Powstańczej (UPA), a tym samym akceptuje masowe mordy na ludności polskiej na Wołyniu w 1943 r. Historycy określają je jako Rzeź Wołyńską, potworny cykl mordów o klasycznych cechach ludobójstwa, gdyż jednostki wojskowe UPA organizowały systematyczną eksterminację Polaków, Żydów i Rosjan na terenie Kresów przy aktywnym udziale cywilów ukraińskich. Masowym morderstwom towarzyszyły tortury wykraczające daleko poza to, co działo się w katowniach SS. A należy podkreślić, że ukraińscy ochotnicy w SS Galizien, krymscy Tatarzy na usługach hitlerowców, czy faszystowscy litewscy szaulisi, tak obecnie czczeni przez oficjalną propagandę "demokratycznej" Ukrainy i Litwy, gwałcili i zabijali następnie polskie kobiety, a główki ich dzieci rozbijali o ściany lub obwieszali nimi drzewa, traktując to jako szyderstwo z polskich obyczajów wielkanocnych...

4. Język rosyjski, podobnie jak niemiecki, od wieków był traktowany w Polsce jako narzędzie zniewolenia i rusyfikacji. Podobnie może być pojmowany przez patriotów ukraińskich, którzy pragną separacji kulturowej od przytłaczającego ich od wieków sąsiada. Jednak faktem jest, że Ukraina jest przepołowiona językowo pod względem językowym i zakaz używania języka rosyjskiego w urzędach, sądach i edukacji, jawnie dyskryminuje drugą, rosyjskojęzyczną część społeczeństwa. Na wzór "demokratów" ukraińskich Anglicy powinni zakazać używania, np. przez świadków w sądach, szkockich odmian angielskiego, nie mówiąc już o języku gaelickim, a Hiszpanie - katalońskiego. Nie wiadomo też czemu pod patronatem ONZ wprowadzono w skali okręgu język włoski w Chorwacji, w Bośni i Hercegowinie - serbski, bośniacki i chorwacki, a w Kosowie serbski i albański. Czyżby w cywilizowanym świecie kryteria politycznej poprawności nie dotyczyły języka rosyjskiego?

5. "Pełzającą" inkorporację Krymu przez Rosję określa się jako "anschluss" na podobieństwo zajęcia Austrii, czy Czechosłowacji, przez hitlerowskie Niemcy. Polska także dokonała wówczas "przyłączenia" Zaolzia zamieszkiwanego głównie przez ludność polskiej narodowości. Bardziej współcześnie na miano anschlussu zasługuje przyłączenie Portoryko do Stanów Zjednoczonych, Falklandów do Wielkiej Brytanii, czy Hongkongu do Chin. Jak widać o przyłączeniu decydowała najczęściej specyfika narodowościowa. Ciekawe dlaczego Rosjanom, którzy dominują liczebnie w autonomii krymskiej, nie mogą przysługiwać prawa dostępne Falklanczykom, czy obywatelom Hongkongu? Czyżby Zachód przekreślał także szanse innych autonomicznych wspólnot na wybór swojej tożsamości politycznej, takich np. jak autonomia palestyńska?! Obawiam się, że retoryka wolności i niepodległości jest tylko czczą gadaniną na propagandowy doraźny użytek. (sjw)

27.02.2014

Jacek Protasiewicz, europoseł Platformy Obywatelskiej, został zatrzymany na lotnisku we Frankfurcie. Według "Bild" polityk był pod wpływem alkoholu i w skandaliczny sposób obrażał obsługę lotniska.
Dla TVN24 Protasiewicz tak opisał awanturę na lotnisku: "Ten celnik to był osiłek, krótko ostrzyżony, nieprzyjemny typ. Zatrzymał mnie do kontroli. Dałem mu dokumenty, paszport dyplomatyczny, w którym jest napisane, że jestem posłem do Parlamentu Europejskiego. Chciał sprawdzić moje bagaże, więc mu je dałem". Stwierdził także, że wszystko zaczęło się od tego, że zwrócił się do pracownika lotniska, który prowadził kilka wózków, by dał mu jeden. Kiedy ten nie reagował, wziął pierwszy z nich.
"Celnik powiedział, że nie będzie mnie bił, bo bił już wcześniej Łucenkę. Mam to nagrane. To tylko ilustracja tego, co siedzi w głowie ludzi, którzy uważają, że przez narodowość niemiecką są kimś lepszym. Powiedział mi "raus", a ja mu powiedziałem, żeby się trochę powstrzymał i pojechał do Auschwitz".
Zapytany, czy był nietrzeźwy, europoseł odpowiedział, że nie, ale przyznał, że wypił na pokładzie samolotu dwie buteleczki wina.

Komentarz: Europoseł i baron wrocławskiej PO, który zasłynął dzięki machlojkom swoich stronników przy partyjnej urnie wyborczej we Wrocławiu, dał się tym razem poznać całej Europie od "rokiciej" strony. Urządzanie awantur na niemieckich lotniskach staje się powoli specjalnością "topowych" przywódców Platformy. Wydaje się, że niektórzy partaigenosse Pana Premiera posiadają zbyt słabą głowę nie tylko do alkoholu, ale i do polityki. Świadczy o tym mieszanie osobistych wątków z traumą narodów. Ponadto, warto pamiętać przywołując za europosłem lata pogardy, że wielu przyszywanych folksdojczów podległo przyśpieszonej kasacji, gdy pycha popchnęła ich do narzucania rodowitym Niemcom własnych konceptów. (sjw)

18.02.2014

Premier Donald Tusk obwieścił na konferencji prasowej, że nie weźmie udziału w debacie z ekspertami, zaproponowanej przez prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Jak powiedział szef rządu, 3 marca, w terminie podanym przez PiS, do dyspozycji będzie minister zdrowia Bartosz Arłukowicz wraz z ekspertami z ministerstwa zdrowia. Premier zwrócił się do Jarosława Kaczyńskiego o debatę, ale twarzą w twarz.

Komentarz: Po pierwsze, by spotykać się twarzą w twarz, trzeba ową twarz posiadać. Jednak w sytuacji pana premiera można mieć poważne wątpliwości, gdyż pan premier w trakcie półtorej kadencji nie raczył niestety spełnić przytłaczającej liczby obietnic przedwyborczych...

Po drugie, cokolwiek dziwaczne są odgłosy z rządowego kojca w obliczu pogarszających się sondaży PO. Najpierw rzeczniczka rządu Małgorzata Kidawa-Błońska (ponoć absolwentka socjologii UW) oświadczyła, że "debata to jest jeden na jeden, dwóch panów siada i rozmawia". Wydaje się, że pani rzecznik pomyliła debatę, np. parlamentarną, ze spotkaniami biznesowymi niezwykle popularnymi w kręgach Platformy Obywatelskiej. Przedmiotem takiej "debaty" było niedawno przekazanie działki miedziowej wartej miliard dolarów jakiejś spółce kanadyjskiej. Ot, miedziowy Klondike z kolejnymi "kolesiami" w tle. Nie wiemy tylko, czy Kaczyński zechce spotykać się z Tuskiem przed północą gdzieś na cmentarzu. I która telewizja ma to transmitować?

Zupełnie zaś nie można pojąć najnowszej oferty premiera, by prezes PiS i grono jego ekspertów spotykało się z ministrem zdrowia Bartoszem Arłukowiczem. Premier oświadczył, iż "na debatę ekspertów jest gotów wysyłać ekspertów, na debatę ministrów i kandydatów na ministrów jest gotów wysyłać ministrów". Z tego co mówił jednak Kaczyński, wynikało, że chciałby zastąpić Tuska na stanowisku premiera, a bynajmniej nie aspirował do rangi ministra. Skąd się tu wziął Arłukowicz, ani to ekspert, ani premier? Czyżby Arłukowicz był zagubioną twarzą premiera?

Jak widać zatem, w potoku rządowej paplaniny nie obowiązuje logika klasyczna, a jedynie bicie piany. Byłby z tego wspaniały omlet, ale niestety jaja są bardzo nieświeże. (sjw)

12.02.2014

Prokuratura doszła do wniosku, że materiały znalezione w celi Trynkiewicza - zdjęcia oraz szkice - nie przedstawiają czynności seksualnych, bądź też obcowania płciowego w rozumieniu przepisów postępowania karnego. Z tych powodów nie zdecydowano się na wszczęcie śledztwa, ani tym bardziej stawianie zarzutów T.

Komentarz: Gdy czytam i słyszę rozbrzmiewające w mediach i łączące się w chórek głosy Ryszarda Kalisza, prof. Andrzeja Zolla, czy Władysława Frasyniuka, w obronie demokracji i byłego już więźnia Trynkiewicza przed "dziwnymi zabiegami" służb wymiaru sprawiedliwości, to myślę, iż:

Po pierwsze, jakże zaciekle celebryci krajowej demokracji bronią prawa do wolności pedofila i multimordercy, którego uwolnili ich koledzy ogłaszając ongiś amnestię... Obrona prawa mordercy do dalszego mordowania, co wynika z wniosków specjalistów, jest zaiste czymś, co w miarę normalnym ludziom nie mieści się w głowach. Może nad naszymi głowami powstaje sojusz tych, co zrywają z tradycyjnym pojmowaniem norm prawnych? Czyż nie wygląda to na sojusz adwokatów diabła z ich klientem?

Po drugie, jak łatwo niektórym przychodzi porównanie specjalnej ustawy dla zbrodniarzy na masową skalę do stalinowskich "psychuszek"?! Sposób kreowania tej specustawy, a zwłaszcza kilkutygodniowa "zamrażarka" w kancelarii premiera, pokazuje, kto najbardziej boi się tej ustawy. Po klęsce wyborczej, czyż establishment byłoby z czego rozliczać? Aż nie chce mi się wierzyć, że lęk jest aż tak paniczny?

Po trzecie, wysiłek obrońców demokracji spod znaku słoneczka UW, tak bliskiego przecież rządzącym od sześciolecia, nie poszedł na marne. Zwyrodniały bandyta, i to nie tylko ten jeden. skorzystał z dobrodziejstwa "ich" amnestii. Teraz mogą spać spokojnie, bo prawo jest literalnie realizowane. Przynajmniej w kwestii uwalniania pedofilów-morderców. Rzeczywistych i potencjalnych. Sen może zakłócić im tylko jedna myśl, że oni też mają dzieci i wnuki.

Po czwarte zaś, tylko specjalista, psycholog, psychiatra lub terapeuta, jest w stanie ustalić związek między "niewinnymi" rysunkami dzieci, a czeluścią psychiki pedofila-mordercy. Obawiam się, że rzeszowscy prokuratorzy przestraszeni jazgotem "unionistów" podjęli się zadania, które przerasta ich kompetencje psychologiczne. (sjw)

24.01.2014

Podczas konferencji prasowej Donald Tusk przekonywał, że prezes PiS przyznał się dzisiaj do tego, że chce zlikwidować "dużą ilość szpitali" w Polsce: "Kaczyńskiemu puściły nerwy, bo on i jego koledzy zostali przyłapani na gorącym uczynku. Jest mi przykro, że partia opozycyjna z kłamstwa utworzyła główną politykę. Kłamstwo ma krótkie nogi i Kaczyński o tym wie.(...) Kaczyński musi mieć odwagę publicznie przyznać się, że ma zamiar zamknąć dużą sieć szpitali. Stąd te nerwy, bo został przyłapany na słowach, których być może nie chciał powiedzieć. (...) Dzisiaj to Kaczyńskiego trzeba pytać, kiedy i w jakiej ilości chce likwidować szpitale".

Komentarz: Premier Donald perrorował pijarowo na temat kłamstwa Kaczyńskiego operując błędnymi schematami logicznymi. Najpierw założył, że to czego nie powiedziała opozycja jest tym, co chciała powiedzieć, a następnie grzmiał, że lider opozycji musi się do tego przyznać, czego domyśla się premier.

Cóż, nawet przeciętny cieć wie, iż by skłamać, trzeba owo kłamstwo najpierw wypowiedzieć. Z przykrością należy stwierdzić, że premier naszego kraju jeszcze nie osiągnął intelektualnie tego pułapu. Przynajmniej w kwestii rozumienia problematyki tego, co jest prawdą, a co kłamstwem... Zapewne nie bez przyczyny na forach internetowych przylgnął do niego nick "Pinokio". O dziwo, gdy ktoś go użyje, nikt nie pyta, o kogo chodzi... (sjw)

20.01.2014

Policja w Zwiernikach k. Dębicy wkroczyła do jednego z domów. Stwierdziła, że matka i jej konkubent są pod wpływem alkoholu. Przewieziono ich do szpitala wraz z czwórką nieletnich dzieci, z których najmłodsze miało 2 miesięce. U wszystkich dzieci stwierdzono po zbadaniu szpitalnym alkomatem poziom alkoholu we krwi prawie 0,5 promila. Policja wnioskowała o zastosowanie wobec matki i jej konkubenta dozoru policyjnego. Sąd rodzinny zdecydował jednak, ze dzieci trafią do pogotowia opiekuńczego.
Tymczasem okazało się, że aparatura w szpitalu była wadliwa, bo wykazywała promile alkoholu nawet u abstynentów, a także u tych samych dzieci następnego dnia.

Komentarz: Kompromitacja diagnostyczna w dębickim szpitalu zapowiada emocje jakie będziemy przeżywać w odpowiedzi na zew Donalda Tuska po masowych kontrolach policyjnymi alkomatami. Fałszywe wyniki alkomatów zapędzą do więzień tysiące kierowców, a odpowiednio surowa ustawa sejmowa zapełni policyjne parkingi dziesiątkami tysięcy aut. Będzie się działo! Rupiecie, którymi dysponuje polskie szpitalnictwo i tysiące alkomatów z ustawionych (czy może być inaczej?) przetargów, gwarantują, iż żaden wynik kontroli nie może nas już zaskoczyć. Alkohol, od czasów studenckich:), pijam dość rzadko, ale nawet w stanie lekkiej nieważkości nie uznałbym trzeźwego dziecka za upojone alkoholem. Aż nie chce mi się wierzyć, że lekarze lub technicy badający te dzieci byli trzeźwi i nie wpadli na to, że aparat fiksuje...

Z drugiej strony istnieje obawa, że sąd rodzinny, który dopuścił się tragicznej pomyłki, pójdzie teraz w zaparte i będzie starał się udowodnić, że wbrew faktom to on miał rację. Wprawdzie biegły ocenił, że dzieci były w pełni zadbane, ale co tam, przecież w naszym demokratycznym systemie tylko sąd i partia rządząca ma rację. Odwrotnie niż w totalitaryzmie, gdzie..., no właśnie, już nikt nie pamięta, kto wtedy rządził i ...mieszał? (sjw)

18.01.2014

Mąż piosenkarki Kory Kamil Sipowicz na łamach "Super Expressu" apeluje o legalizację marihuany: "Gdyby marihuana medyczna była legalna i przepisałby ją lekarz, to Kora by ją brała. Ale w Polsce nie jest legalna, więc nie może. Nikt nie może, bo zaraz zjawi się policja. Jesteśmy za legalizacją marihuany medycznej. Apelujemy do rządu, do Tuska i Arłukowicza o rozsądek i miłosierdzie, żeby zalegalizowali medyczną marihuanę, tak jak to jest w Stanach" (...) "Marihuana pomaga na wiele chorób. Na jaskrę, przeciwko wymiotom, na parkinsona, w bólach związanych np. z chorobą nowotworową, przy stwardnieniu rozsianym, przy leczeniu depresji. Zresztą hodowcy marihuany medycznej hodują różne szczepy i każda roślina jest na inną chorobę. Już w starożytnym Izraelu za życia Jezusa robiono lecznicze inhalacje, wtedy były opium i konopie".

Komentarz: Wprawdzie narkoprzemysł jeszcze nie rozwinął w pełni skrzydeł w naszym kraju, ale jak widać ma lepszą prasę niż dostęp do standardowych leków. Być może skręt gandzi pomaga na wymioty opiumistom, ale jeśli nie jesteśmy jeszcze zdeklarowanymi ćpunami, to może zażyjmy coś bardziej konwencjonalnego. I tańsze, i nie trzeba później brać tego strzykawkami do rychłego końca. (sjw)


04.01.2014

Premier Donald Tusk podczas swojej wizyty w Strzałkowie (woj. łódzkie) odwiedził jedną z rodzin. Była to rodzina pani Wandy Gawron. Wizyta Donalda Tuska miała związek z listem, jaki napisały dwie siostry, które mieszkają w rodzinie zastępczej u pani Wandy. "Bardzo byśmy chciały, aby Pan Premier mógł nam dać wskazówki, abyśmy mogły z optymizmem myśleć o przyszłości" - napisały siostry.

Komentarz: Należy sądzić, że premierowi łatwo będzie przekonać nastolatki. że może on z optymizmem myśleć o przyszłości. Nawet Angela Merkel myśli o tym, gdyby Donaldowi powinęła się noga w polityce krajowej. Jeśli więc szczęście bliźniego, czyli premiera, jest równoważne szczęściu Sióstr, to ich życzenie z pewnością będzie spełnione. (sjw)

--------------------------------- Nowa Meduza nr 18 ------------------------------

23.12.2013

Premier Wielkiej Brytanii David Cameron, podczas ostatniego szczytu Rady Europejskiej w Brukseli oraz ostatnio w "Financial Times", podkreśla swoje niezadowolenie z decyzji z 2004 roku, kiedy to rząd Partii Pracy otworzył bez ograniczeń rynek pracy dla pracowników z nowych państw UE. "Myślę, że błąd popełnił poprzedni rząd, dając nieograniczony, natychmiastowy dostęp do brytyjskiego rynku Polsce, Węgrom i innym krajom bałtyckim jednocześnie. Sądzę, że był to wielki błąd. Nie przewidziano, że przez ten krok po Europie przemieści się półtora miliona ludzi".

Komentarz: Rynek pracy Wielkiej Brytanii zalewali przed laty Hindusi, Pakistańczycy, Arabowie i Afrykańczycy, podejmując się często prac, których nie chcieli rodowici Brytyjczycy. Anglicy bojąc się panicznie zdominowania dzielnic dużych miast przez kiepsko się adaptujący i podatny na hasła radykalnego islamu element etniczny z Azji i Afryki, z entuzjazmem sięgnęli po młode i dobrze wykształcone pokolenie z Europy Środkowej. Obecnie działacze konserwatywno-liberalnej partii rządzącej zamiast całować ręce polskim politykom, że za darmo oddali im setki tysięcy wykształconych i niekonfliktowych pracowników, to wybrzydzają, by przed wyborami dopiec Labour Party. Tym samym politycy ci solidaryzują się z brytyjskimi nierobami i lumpami, którzy tracą etaty na rzecz pracowitych Polaków, Czechów, Węgrów, czy Słowaków. Ciekawe jest to, że premier Cameron przez nacjonalistyczne okulary postrzega procesy czysto ekonomiczne. Ponadto nie wydaje się rozumieć, że gdyby napływowi środkowi europejczycy opuścili Wyspy, to nie miałby ich kto zastąpić. Co w zamian? Obozy pracy przymusowej dla brytyjskich leni i nieudaczników? A może import radykalnych islamistów z Bliskiego Wschodu? Myślę, że premier Brytanii nieco się pogubił w swej wyborczej retoryce, jeśli apeluje tak mocno do najbardziej nienawidzącej ciężkiej pracy części elektoratu. (sjw)

17.12.2013

Przed Pomnikiem Ofiar Grudnia 1970, nieopodal stacji Szybkiej Kolei Miejskiej Gdynia Stocznia, gdzie padły pierwsze strzały do idących do pracy robotników odbyły się uroczystości z okazji tragicznych wydarzeń sprzed 43 lat.

"Historia Grudnia'70 niewiele nas nauczyła. Nie nauczyła nas, że aby wygrać, trzeba walczyć, a jeśli się walczy to czasem trzeba ponosić ofiary. Dopóki tego nie zrozumiemy, będziemy pracować na śmieciowych warunkach w kraju, który swoich obywateli traktuje przedmiotowo (...) Dzisiejsze społeczeństwo nie chce walczyć o swoje, boi się ponosić ofiary (...) A przecież wtedy groziło o wiele więcej niż dzisiaj (...) Nasi grudniowi bohaterowie uczą nas, że o swoje trzeba walczyć, że nie zbudujemy lepszego państwa, jeżeli nasza aktywność ogranicza się jedynie do oglądanie telewizji i wpisywania komentarzy w internecie" - powiedział w przemówieniu przed pomnikiem przewodniczący międzyzakładowej komisji "Solidarności" Stoczni Gdynia Roman Kuzimski.

Podczas uroczystości przed pomnikiem kilkudziesięciu kibiców Arki Gdynia i Lecha Poznań odpaliło race i skandowało m.in. "Cześć i chwała bohaterom", "Norymberga dla komuny". Mieli też transparenty m.in. z napisem "Śmierć wrogom ojczyzny".

Komentarz: Wystarczającym komentarzem może być konkluzja mistrza Jana Kochanowskiego:
"Cieszy mię ten rym: Polak mądry po szkodzie.
Lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie,
Nową przypowieść Polak sobie kupi
Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi".

Konieczne jest jednak dodanie kilku przypisów.
Po pierwsze, bunt Grudnia 1970 roku był jedynie rewoltą robotniczą. Bez wsparcia logistycznego i intelektualnego innych grup, a także przy pełnej kontroli sytuacji przez resorty siłowe. Odmówiłem wtedy poparcia dla akcji solidarnościowej, którą rozważali moi koledzy, opozycjoniści z KUL. Zbyt świeży był uraz do postawy środowisk robotniczych wobec buntu studenckiego w 1968., który nb. ówczesna propaganda dość skutecznie zdefiniowała jako zamieszki antypolskie. Uważałem wtedy, że poparcie grudniowego buntu może uderzyć rykoszetem w instytucje (np. KUL) i ugrupowania wolnościowe, a w niczym nie pomoże zbuntowanym robotnikom, którzy w dodatku nie byli gotowi do ideowego dialogu. Tak sądzę i teraz, że ówczesna siła reżimu i stan świadomości społecznej nie dawały szansy na choć niewielki zysk polityczny z takiej akcji.

Po drugie, prawdziwie tradycyjną "głupotą" Polaków jest zaniechanie działań w chwilach, gdy dojrzewają rzeczywiste przełomy społeczne. A więc w czasie, gdy np. tworzyły się podstawy ustroju niesprawiedliwości społecznej w Magdalence, gdy wybierano kolejne ekipy rządzące Trzecią Rzeczpospolitą, które rwały się do władzy w jednym wiadomym celu. Zaniechanie kontroli społecznej nad umowami, a de facto geszeftami "wybrańców narodu", to nasz wielki strategiczny bład, podobnie jak seria nietrafionych wyborów parlamentarnych, czy samorządowych. Polska wskutek tego jest światową oazą korupcji i pospolitych plag społecznych, a nie nowoczesnym państwem o konkurencyjnej gospodarce.

Po trzecie, we wszelkich wyborach nie mieliśmy realnej wiedzy na temat tych, którzy mieli piastować ważne funkcje państwowe, a także lokalne. W normalnym kraju kapitalistycznym życiorysy kandydatów, ich pochodzenie, kariery zawodowe, czy ethos rodzinny, są prześwietlane na wskroś przez wszędobylskich dziennikarzy i zawistnych konkurentów. My za to z okazji wyborów pływamy w lobbystycznym sosie pichconym w ośrodkach władzy i klonowanym przez przekupnych pismaków, co radykalnie sprzyja ogłupianiu przeciętnego rodaka.

Nie podoba mi się zbytnio, że działacz związkowy Roman Kuzimski przerzuca winę na tych Polaków, co "oglądają w telewizji i komentują w internecie". Zamiast tylko podśpiewywać okazjonalnie Pierwszą Brygadę, może warto byłoby pójść jej śladem, choćby duchowym, i porwać za sobą ową milczącą większość?, bo bez rozumnej organizacji sprzeciwu wobec zła będziemy niestety dalej głupkami i pośmiewiskiem cwańszych od nas narodów. (sjw)

01.12.2013

„Oczekuję od polityków PiS deklaracji ile polskich miliardów chcą wpompować w skorumpowaną gospodarkę Ukrainy, aby przekupić prezydenta Janukowycza” - napisał minister spraw zagranicznych RP Radosław Sikorski na Twitterze. Była to reakcja na oświadczenie Jarosława Kaczyńskiego, który poinformował o swoim wyjeździe do Kijowa i wezwał do tego również szefa MSZ.

Komentarz: Brak sukcesów w dorosłej polityce próbuje nadrobić Radek Sikorski w ramach polityki uprawianej w krótkich majteczkach. Wypisywanie jawnie obraźliwych pomówień pod adresem prezydenta sąsiedniego państwa na temat jego podatności na korupcję jest ewenementem w europejskich stosunkach międzynarodowych. W każdym normalnym kraju na tego typu wybryk szefa dyplomacji reakcja może być tylko jedna - bezwarunkowa dymisja. No tak, ale mówimy o standardach europejskich... (sjw)

30.11.2013

Kristin Saellman prezenterka dziennika w norweskiej telewizji publicznej – została zwolniona za to, że w trakcie programu miała na szyi zawieszony krzyżyk na łańcuszku. Bardzo wiele maili i telefonów pochodziło od czujących się dyskryminowanymi muzułmanów.

Komentarz: Poprawność polityczna dotyka, tak jak zidiocenie, najbardziej tęgie głowy. Zakaz noszenia biżuterii ze znakiem krzyża, jeśli go uogólnimy na inne lokalizacje i symbole religijne, pociąga dość poważne konsekwencje. Bowiem z przestrzeni publicznej powinny konsekwentnie zniknąć nie tylko wisiorki, ale i skrzyżowania dróg, a nawet krzyże cmentarne. Jako, że wszędzie tam może pojawić się urażony w uczuciach religijnych islamista, który skrzyżowanie dróg chętniej by widział w formie półksiężyca.

Uogólnienie to niestety może dotknąć także drugą stronę, bo katolicy mogą poczuć się dotknięci widokiem minaretów kojarzących się im z krwawymi najazdami Turków i Tatarów na Europę i zażądać ich wyburzenia. Podobnie Polakom mogą kojarzyć się turbany, burki i nikaby, które w przeszłości symbolizowały najeźdźców niszczących nasze wsie i miasta, a ponadto współcześnie były wykorzystywane przez terrorystów do ukrycia tożsamości i broni. Z "ochronnego" punktu widzenia niczym się one nie różnią od kominiarek tak ulubionych przez rodzimych zadymiarzy. Każdy kij skojarzeniowy, jak widać, ma dwa końce. (sjw)

*

Bydgoscy radni PO i SLD zmienili decyzję o nadaniu mostowi w Bydgoszczy imienia Lecha Kaczyńskiego na Uniwersytecki. Wiceprzewodniczący Rady Miasta, szef klubu radnych PO Zbigniew Sobociński bronił decyzji radnych, którzy głosowali za zmianą nazwy mostu. Podkreślił, że przy głosowaniu za zmianą nazwy kierowano się opiniami większości bydgoszczan, którzy uważali, że nazwa przeprawy powinna być neutralna. "Uchwała o nadaniu mostowi imienia Lecha Kaczyńskiego była decyzją poprzedniej rady, a my jesteśmy już inną radą. To nie jest tak, że obecna rada coś wypracowała i to zmieniła. Żyjemy w świecie, w którym radni reprezentują wyborców. Wsłuchujemy się w opinie osób, które nas wybrały. Gdybyśmy nie zmienili pierwotnej nazwy, to most nadal dzieliłby mieszkańców" - konkludował lider platformy spajającej obywateli Bydgoszczy.

Komentarz: Nowe otwarcie współpracy fragmentarycznie socjalizującej Platformy i liberalizujących socjaldemokratów z SLD zapachniało nieświeżym zapaszkiem zmiany nazwy Katowic na Stalinogród. Wiadomo, że każdy polityk ma, i będzie miał zawsze, fanów i przeciwników, tak jest również z Lechem Kaczyńskim. Nawet najwięksi herosi w polskiej historii, jak Piłsudski i Dmowski, mają mocno podzielony elektorat pamięci wśród naszego szalenie indywidualistycznego narodu.

Jeśli jednak to małostkowe, bydgoskie kuriozum, stanie się wzorcem, to wkrótce w radach opanowanych przez oszołomów politycznych rozpocznie się "przemianowywanie" na jedynie słuszne nazwy, np. ulicy Kopernika na Komuny Paryskiej. W końcu Kopernik, co prawda, nie był pedofilem, ale mimo, iż był kanonikiem, to żył na kocią łapę z pewną panną. Liberalizm moralny PO i SLD ma swoje granice, zatem nie może akceptować takiej hipokryzji kleru i złego przykładu dla naszej krystalicznie czystej moralnie młodzieży! Nie jestem nadzwyczajnym miłośnikiem wulgaryzmów, ale wyjątkowo adekwatna wydaje się tutaj zamieszczona na Twitterze przez Joachima Brudzińskiego trawestacja pieśni legionowej: "Nie chcemy już od Was uznania Ni Waszych mów, ni waszych łez! Skończyły się dni kołatania do waszych serc, j...ł was pies".

Logicznie biorąc można pomyśleć, że psu na budę była ta zmiana nazwy. Budzi nawet obawy, czy nie jest manifestacją lokalnych kompleksów owo przyzywanie "uniwersyteckości" bez potrzeby. Jednak bardziej wnikliwa analiza pozwala dojrzeć ogromny potencjał "przykrywkowy" różnorakich akcji zmiany nazw. Ludzie zamiast interesować się rozbuchaną korupcją, upychaniem pociotków na urzędach, czy jak w przypadku bydgoskim - brakiem ścieżek na moście dla pieszych i rowerzystów, a więc potwornym bublem projektowym, niech zajmą się walką o nazewnictwo. Cała para pójdzie w gwizdek! I może o to chodziło tym ... radnym, że się tak wyrażę. (sjw)


25.11.2013

Adam Hofman, już po zawieszeniu w prawach członka PiS, w wywiadzie dla tygodnika "Do Rzeczy" stwierdził, że media i dziennikarze w Polsce wchodzą w rolę władzy i "walczą" za Donalda Tuska. Szczególnie krytycznie ocenił telewizję publiczną; "TVP jest obecnie "jeszcze bardziej agresywna" niż TVN czy Polsat (...) Agitka goni agitkę, złośliwość konkuruje ze złośliwością. Tego się już nie da oglądać. Jest gorzej niż za Roberta Kwiatkowskiego. To już nie przechył, to monogłos".
Do wypowiedzi Hofmana odniósł się na Onecie rzecznik TVP Jacek Rakowicki: "Najlepszą odpowiedzią będzie przytoczenie ostatnich badań opinii publicznej. – Telewizji Publicznej ufa 80 proc. Polaków".

Komentarz: Badanie zaufania do telewizji publicznej ma w sobie coś wspólnego z zaufaniem do domu publicznego. Prawie wszyscy uważają, że domy publiczne zasługują na zaufanie, jeśli chodzi o jakość świadczonych usług, ale tylko znikomy procent stanowi ich klientelę.

Jeśli zatem inne media przez swą skrajną stronniczość okazały się niewiarygodne, to na ich tle rośnie procentowo wynik sondażowy TVP. W matematyce określa to odwrotna proporcjonalność, im większy mianownik ułamka zaufania, np. do Onetu, WP, czy TVN, tym bardziej rośnie nadzieja, że w telewizji publicznej nas nie okłamią. Niestety jest to dość typowe złudzenie charakterystyczne szczególnie dla ustrojów totalitarnych (Włochy Mussoliniego, Niemcy Hitlera, stalinowski ZSRR), ale także ma zastosowanie w państwach o ustroju neoliberalnym. Zmasowana propaganda o dość jednolitym charakterze, a także karmienie odbiorców "sieczką" informacyjną przez całe lata, wytwarzają bezkrytycyzm u znacznej części publiczności telewizyjnej.

Jednak wniosków tego rodzaju nie można uogólniać bez bardziej szczegółowej analizy, gdyż propagandowe audycje ogląda uważnie stosunkowo niewielka grupa widzów. Najczęściej przy włączonym odbiorniku trwa intensywny dialog domowników oraz konsumpcja, dlatego do świadomości telewidza docierają niepowiązane strzępy, a nie zwarty obraz. W związku z tym można powiedzieć, że w sondażach badana jest raczej "peryferyjna gotowość odbiorcza", a nie faktyczny odbiór informacji, a w dodatku dotyczy to niewielkiej części widowni. Zaś prawdziwie uważna "oglądalność" masowego telewidza następuje dopiero po "gadających głowach", gdy puszczany jest film kryminalny. Jest to skinnerowska (lub pawłowowska) nagroda za samo włączenie dziennika.

Generalnie biorąc można stwierdzić, że sondaże zaufania badają raczej oportuniżm respondentów, gdyż niewygodnie im byłoby się przyznać, że nie wnikają w "mądrości" głoszone przez media. Uczestnictwo w odbiorze mediów zastąpiło czytelnictwo i teatr, zatem badani obawiają się, iż ankieter przypnie im etykietkę ludzi niekulturalnych. Czegóż to się nie robi dla image... (sjw)

14.11.2013

Ad przeprosiny prezydenta B. Komorowskiego.

Przypis: Na przeprosiny B. Komorowskiego za race wrzucone do ogródka rosyjskiej ambasady patriotyczna reprezentacja Rosji odpowiedziała wysłaniem swoich chuliganów i wrzuceniem rac do ogrodu polskiej ambasady. Podobnie było w 2005 roku, gdy warszawscy chuligani poturbowali włóczących się po mokotowskim parku troje nastoletnich latorośli pracowników rosyjskiej ambasady, którzy zaczepiali młode warszawianki. Wówczas nieznani sprawcy kilka dni później pobili w pobliżu polskiej ambasady w Moskwie dwóch polskich dyplomatów i dziennikarza, którzy z kolei nikogo nie zaczepiali, a wręcz przeciwnie. Znaczącą różnicą było także skazanie polskich chuliganów, moskiewscy pozostali "nieznani" rosyjskim służbom specjalnym.

Powyższe przypadki obrazują z grubsza jak Rosja postrzega poszanowanie reguł dyplomacji, a w szczególności regułę "symetryczności". Wynika z nich także, iż przynależność, stowarzyszenie etc. z Unią Europejską nie chroni krajów byłego Bloku Wschodniego przed przedmiotowym traktowaniem przez dziedzica ZSRR i lekceważeniem przez Kreml zasad cywilizowanej dyplomacji w stosunku do nich.

Stanowi to bardzo poważny sygnał dla Ukrainy wabionej z dwóch stron przez Moskwę i Brukselę. Bruksela każe Ukraińcom porzucić karanie zdrady stanu przez ekipę "pięknej" Julii i pozwala Rosji upokarzać Polaków przy każdej okazji. Warto tu dodać, że tego typu okazjonalne sankcje nie byłyby możliwe w przypadku np. Niemiec. Rosja wydaje się zatem sugerować, że wstąpienie do UE, to g...ny interes dla jej byłych wasali. (sjw)

*

Ad pałąk "Tęcza" przy Placu Zbawiciela.

Przypis: Tęcza (tylko "wyprostowana") jest także symbolem umieszczonym na fladze Żydowskiego Obwodu Autonomicznego w Rosji. Liczba kolorowych pasów tęczy symbolizuje siedem świec menory, tj. żydowskiego symbolu narodowego i religijnego.

Tak więc poszerza się domyślna symbolika tej instalacji wykraczając daleko poza powszechnie znany symbol ruchów mniejszości seksualnych. Nie znam zamysłu ideowego "Tęczy", ani intencji Hanny Gronkiewicz-Waltz dotyczącej radykalnego skontrastowania jej z zabytkowym otoczeniem Placu. Jednak przy tej interpretacji symbolu stosowniej byłoby ustawić ową instalację na terenie byłego getta warszawskiego, by otaczała ulokowany tam pomnik jako symbol apelu o pokój, szczęście i dobro. Zresztą szeroka interpretacja symbolu walki z wykluczeniem społecznym współgra z losem mieszkańców getta. (sjw)


13.11.2013

Prezydent Bronisław Komorowski przeprosił Rosję za "absolutnie skandaliczne" wydarzenia przed ambasadą rosyjską w trakcie poniedziałkowego Marszu Niepodległości. Zapowiedział wniosek dotyczący zmiany w Prawie o zgromadzeniach, która wprowadza zakaz zakrywania twarzy podczas demonstracji.

Prezydent w Radiu ZET potwierdził, że przeprosi władze rosyjskie za burdy przed ambasadą rosyjską w Warszawie,: "Oczywiście, że tak. W imieniu państwa polskiego trzeba przeprosić, mając jednocześnie świadomość, że gigantyczne straty wizerunkowe dla Polski już są faktem". Wydarzenie przed ambasadą rosyjską nazwał "absolutnie skandalicznym, którego nie da się niczym usprawiedliwić".

Komentarz: Niestety, prezydent plecie androny.
Po pierwsze, skala "burd", a także szkód na terenie okalającym ambasadę była niewielka, wystarczyło posprzątać wypalone race i postawić nową budkę strażnika. Analogiczne marsze rosyjskich narodowców kończą się masowym tratowaniem bazarów oraz pogromami handlowców z Kaukazu.

Po drugie "gigantyczne" straty wizerunkowe, czyli "budowanie wrażenia, że Polska jest krajem rusofobicznym", to podkładanie głowy przez Bronisława Komorowskiego pod gilotynę rosyjskiej propagandy.
Rusofobia we współczesnej Polsce ma dwa jedyne źródła i obydwa są zawinione przez imperialną politykę Rosji wobec Polski. Pierwsze źródło, to bezczelne, traktowanie rodzin ofiar mordu katyńskiego przez rosyjskie sądy. Drugie, to prostackie naigrywanie się z Polski poprzez farsę rosyjskich śledztw po katastrofie pod Smoleńskiem. Trzeba mieć skórę nosorożca, by nie dostrzec jak owe wręcz chamskie gry propagandowe Kremla drażnią dumę narodową Polaków. Nie tylko "narodowców", których to "odprysk" demonstracji rozrabiał pod rosyjską ambasadą. Warto zaznaczyć, że Kremlowi ani się śni przepraszać za kpiny z cierpienia katyńskich rodzin w rosyjskich sądach, które to sądy są uzależnione od władzy jak narkoman od "hery".
Nie śni im się przepraszać także za zabór wraku samolotu rządowego RP. O poszanowaniu uczuć Polaków, w ramach śledztwa rosyjskiej prokuratury, najlepiej świadczy rozbijanie łomem tegoż wraku przez przez jego "opiekunów", czyli typowa dla maniakalnych wyznawców rosyjskiego imperium ordynarna demonstracja lekceważenia polskiej własności, a przy okazji - naganne, choć tylko w krajach praworządnych, niszczenie dowodów.

Po trzecie, warto podkreślić, że demonstrujący pod warszawską ambasadą "narodowcy" nie posiadają nawet najskromniejszej reprezentacji w polskim parlamencie, a poparcie dla nich wyraża się na poziomie błędu statystycznego. Jeśli B. Komorowski w imieniu wszystkich Polaków pragnie przepraszać za wybryki kilkunastu lub kilkudziesięciu głupoli, to mija się z powołaniem. Powinien zostać prezydentem tej garstki głupoli, bo ogół Polaków bynajmniej nie zamierza się z nimi utożsamiać.

A propos, właśnie polską ambasadę w Moskwie aktywiści partii Inna Rosja obrzucili racami. Ciekawe, czy prezydent Putin rzuci się z przeprosinami w podziękowaniu za gorliwość prezydenta Komorowskiego? (sjw)

*

Gronkiewicz-Waltz: Odbudujemy "Tęczę" tyle razy, ile będzie trzeba. Stołeczny ratusz wyda kolejne 70 tys. złotych na renowację instalacji na Placu Zbawiciela.

Komentarz: Niestety, androny plecie także prezydent Warszawy ciesząca się w referendum ok. 5-procentowym poparciem ludu Stolicy.

Po pierwsze, budowanie wielkiej instalacji symbolizującej ruch gejowski obok świątyni katolickiej na placu pod wspólną nazwą Zbawiciela jest oczywistą i rażącą prowokacją. Powszechnie wiadomo bowiem, że ani Kościół, ani ogół wiernych, nie stanowią fanklubu radosnych parad roznegliżowanych gejów i innych publicznych demonstracji tej odmiany erotyzmu. Na mój gust, wygląda to na wciskanie golonki wegetarianom.

Po drugie zaś, jeśli prezydent Waltz prowadzi twardą politykę "zaszczepiania" niechcianych symboli w obcym ideowo otoczeniu, to konsekwentnie należałoby przykładowo:
- umieścić propisowskie hasła w gabinecie prezydent Warszawy i salach obrad ratusza;
- uderzyć w rusofilów dekorując obficie sowieckimi gwiazdami Czerwonej Armii Wyzwolicielki Muzeum Powstania Warszawskiego.

Konsekwencją powyższej bzdurnej linii politycznej byłaby także konieczność zadbania o symbolikę innych odmian mniejszości seksualnych, np. pedofilów, czy zoofilów. Wszak fakt penalizacji niektórych zachowań części pedofilów nie przeczy, że znaczna ich grupa, może nawet większość, powstrzymuje się od ulegania swym brudnym instynktom.
Zaś miłość do zwierząt jest elementarnym warunkiem egzystencji handlu akcesoriami, czy ogrodów zoologicznych! Któż to wie, ilu warszawskich zoofilów łoży na te i podobne instytucje?

Namacalnym efektem realizacji idei przyświecającej instalacji "Tęcza" przeciwko wykluczaniu seksualnych mniejszości byłby obowiązkowy, bądź nawet przymusowy, nakaz propagandy w miejscach publicznych wszelkich mniejszości tego typu. I to bez jakiejkolwiek dyskryminacji! Warszawiacy mogliby wówczas na placu Unii Europejskiej rozkoszować się widokiem satyra z koziołkiem, a na Krakowskim - znanego artysty powstrzymującego się ze względu na gapiów od czynów nierządnych...

Może Ratusz w "Tęczy" już teraz postrzega zunifikowany symbol wszelkich mniejszości seksualnych? A na placu Zbawiciela planuje centralne obchody świąteczne? Wówczas determinacja Pani Prezydent byłaby całkowicie zrozumiała. (sjw)


04.11.2013

KAI 28.10.2013 07:19 podała: "Tadeusz Mazowiecki nie żyje. Pierwszy niekomunistyczny premier Polski zmarł w wieku 86 lat.

Komentarz: Urzędowa propaganda post mortem wobec b. premiera Mazowieckiego używa zwrotu "pierwszy niekomunistyczny polski premier", co ma odwieść od dotychczasowego kojarzenia go z "grubą kreską", która ostatnio wiele straciła na popularności. Jednak ów natrętnie powtarzany zwrot o pierwszym premierze jest całkowicie merytorycznie fałszywy.

Komunistami nie byli, ani Edward Osóbka, ani Józef Cyrankiewicz, nie był Zbigniew Messner, ani też w epoce swej rządowej kadencji Mieczysław Rakowski, do dziś chwalony przez drobnych przesiębiorców za tzw. reformę Wilczka. Można by określić ich jako działaczy o socjalistycznym profilu ideowym z wielką dozą oportunizmu wobec hybrydowego systemu politycznego, którego jednym z niewielu wyróżników komunistycznych była martwa symbolika w retoryce reżimu. Obecnie też wiele się mówi o tym, że żyjemy w najwyższej formie demokracji, a jak jest, każdy widzi.

Jeśli zaś przez "pierwszy niekomunistyczny polski premier" rozumiemy realizację "niekomunistycznej polityki", to w przypadku 129 dni pierwszej kadencji Tadeusza Mazowieckiego także tkwimy w błędzie. Powołany został on przez tzw. Sejm Kontraktowy, a desygnowany przez Wojciecha Jaruzelskiego, który swoich komunistycznych inspiracji nigdy się nie wyparł. Resorty "siłowe" otrzymali ideowi przedstawiciele PZPR, a wraz z sojusznikami z ZSL (obecnie PSL) i SD uzyskali tyle samo tek, co środowisko solidarnościowe.
W resortach siłowych "porządkowano" kartoteki, inwigilowano opozycję wobec okrągłego stołu, zaś w ramach programu Balcerowicza zapoczątkowano serię upadłości w wielu działach gospodarki, co miało służyć przejęciu ich przez obcy kapitał i marginalizację Polski jako konkurenta. Obraz łupienia naszego kraju z okresu sprzed przełomu październikowego nasuwa się jak swoisty wzorzec owego déja`vu, ponury chichot powtórki z historii. Wkrótce denominacja złotego zredukowała oszczędności Polaków złożone na książeczkach mieszkaniowych, a koszmar spłat kredytów mieszkaniowych i środków zaciągniętych na rozwój firm ciążył setkom tysięcy ludzi jeszcze przez następne dziesięciolecia. Warto nadmienić, że na tym podłożu ludzkiej krzywdy wyrosła później "Samoobrona".

Jedyną zasadniczą różnicą między rządami komunistycznymi pod przewodem Bieruta, a rządem Mazowieckiego, była dominacja represji ekonomicznych nad fizycznymi. To były już inne czasy w wymiarze globalnym, a przynajmniej w tej części Europy. Co do reszty, było łudząco podobnie. Nominacje rozdzielali partyjni działacze, puszczano z torbami polskie firmy, by zrobić miejsce na nowe, zdalnie kierowane, a propaganda robiła Polakom wodę z mózgu, że w parę lat będą bogaci jak Amerykanie i Niemcy. A więc "nihil novi sub sole", a oficjalne bóstwo historii okazuje się dość często niestety sprzedajną lafiryndą. Nie mam tu na myśli b. premiera ś.p. T. Mazowieckiego, bo wydaje mi się, że nie w pełni był świadom misji do której został popchnięty przez siły kreujące ówczesną politykę. (sjw)


27.10.2013


"Według badań, spadło zaufanie Polaków do prac podejmowanych przez zespół Antoniego Macierewicza ws. katastrofy smoleńskiej. Proszony o komentarz poseł PiS starał się jednak za wszelką cenę uciec od odpowiedzi..." Taki komunikat wraz z tytułem "Miażdżący sondaż. Dziwne zachowanie Macierewicza" zaprezentował Onet w dziale Wiadomości w dniu 27 listopada 2013 r.

Komentarz: Komunikat jest iście kuriozalny, bo nie podaje ani wykonawcy sondażu (badań), ani metody, ani samych wyników. Nie podano też sensu słowa "miażdzący" w konkretnym przypadku. Tego typu chwyty stosowane są w propagandzie, gdy chcemy wywołać "tąpnięcie" poparcia społecznego dla danej inicjatywy, by pozbawić ją poparcia osób o chwiejnych przekonaniach. (sjw)

*

Tamże w dziale Polska można było znaleźć dobrze wyeksponowany materiał: "Najnowszy numer tygodnika "wSieci", który ukaże się jutro, na okładce umieszcza niepublikowane dotąd zdjęcie premiera Donalda Tuska i Władimira Putina, które zostało wykonane tuż po tragedii w Smoleńsku".

Komentarz: Jako żródło Onet podaje "Media", co może oznaczać jakiekolwiek źródło medialne, TVN Media, bądź wyprzedzający "bombę medialną" przeciek ze służb specjalnych? Ze zdjęcia emanuje tłumiona radość premiera Donalda Tuska, na co mogą wskazywać rysy twarzy i zaciśnięte pięści w połączeniu z pogodnym wyrazem twarzy interlokutorów. Na pierwszym planie widoczna jest życzliwie uśmiechnięta, acz nieco zdystansowana, twarz premiera Putina. W tle nieprzenikniona twarz tłumacza. Cóż tu komentować, trudno utrzymać emocje przez kilkanaście godzin w ryzach... Ciekawi tylko, za co polski premier trzymał kciuki w rozmowie z premierem Rosji? (sjw)

*

Według niemieckiej gazety "Bild am Sonntag", przynajmniej od 2010 roku, prezydent Barack Obama wiedział, że służby amerykańskie podsłuchują kanclerz Angelę Merkel. Obama nie tylko nie powstrzymał tej operacji, ale wg źródeł gazety, polecił ją kontynuować. Biały Dom zamówił wręcz komplet danych o pani kanclerz u amerykańskich służb. Z kolei w "Der Spiegel" napisano, iż telefon komórkowy kanclerz Niemiec Angeli Merkel mógł być na amerykańskim podsłuchu przez ponad 10 lat. "Der Spiegel" powołuje się na fragment dokumentu NSA, czyli Agencji Bezpieczeństwa Narodowego Stanów Zjednoczonych. Ma z niego wynikać, że telefon Merkel był podsłuchiwany już od 2002 roku, a inwigilacja niemieckiej kanclerz miała trwać nawet do połowy tego roku. "Der Spiegel" podaje, że za akcję odpowieda komórka szpiegowska działająca w amerykańskiej ambasadzie w Berlinie. Prowadzono stamtąd elektroniczną inwigilację berlińskiej dzielnicy rządowej.

"Służby wywiadu to nie są szkoły dobrych manier" - stwierdził premier Donald Tusk odnosząc się do doniesień o inwigilacji stosowanej przez USA wobec Niemiec i Francji. Podkreślił jednak, że "Będziemy z Amerykanami wyjaśniali, wprost będziemy pytali o to, czy tego typu praktyki dotyczyły także Polski (...) i z całą pewnością będziemy chcieli uzyskać pewność, że tego typu praktyk więcej nie będzie, jeśli miały miejsce".


Komentarz: Zazwyczaj służby wywiadowcze są niewybredne, jeśli chodzi o źródła informacji. Jednak, jeśli zdobywają informacje na terenie sojusznika z naruszeniem prawa, czy też uzgodnień pomiędzy sojusznikami, wówczas stanowi to przynajmniej pretekst do zmiany reguł gry. Niemcy zapewne zdyskontują tę sprawę dla poprawienia pozycji swoich służb specjalnych wobec służb USA. Z pewnością na tym zyskają z racji potężnych walorów technicznych znajdujących się w posiadaniu Ameryki. Interesujący jest brak chęci Donalda Tuska do współpracy z USA na polu wywiadu, a równocześnie ustawianie się w charakterze petenta. (sjw)


23.10.2013

W ramach II Konferencji Smoleńskiej prof. Chris Cieszewski (University of Georgia) specjalista w zakresie odczytu zdjęć satelitarnych zaprezentował wyniki badań dostępnych mu zdjęć, z których wynika, że smoleńska brzoza została złamana kilka dni przed katastrofą.
"Prof. Cieszewski, specjalista od analizy zdjęć satelitarnych lasów, pomylił śmieci z drzewem! To, co wziął za powaloną brzozę, to w istocie worki ze śmieciami. Na powiększeniu nie ma co do tego wątpliwości" - stwierdza Michał Setlak, z-ca redaktora naczelnego "Przeglądu Lotniczego", dla "Gazety Wyborczej".

Komentarz: Wygląda na to, że odbędzie się zażarta bitwa na zdjęcia terenu katastrofy. Czy na działce dra Bodina stała bateria kilkudziesięciu worków na śmieci upozowanych na konary drzewa, jak twierdzą dr Lasek i red. Setlak, czy brzoza została złamana, np. przed wizytą premierów Putina i Tuska z użyciem ciężkiego sprzętu jako potencjalne zagrożenie dla samolotów pasażerskich? Niestety przy obecnym stanie rosyjskiej "głasnosti" pytanie o to gospodarza działki byłoby co najmniej nietaktowne.

Odpowiedź w powyższej kwestii ma zasadnicze znaczenie dla naczelnej tezy raportów MAK-u i Komisji Millera. Jeśli bowiem rządowy Tu 154-M nie uderzył w brzozę, to nie miał powodu, by wykonać słynny piruet zwany "półbeczką"? Zresztą przy swojej masie i tak nie miał prawa tego zrobić, gdyż tego typu obrót w przypadku zderzenia z pojedyńczym drzewem eksperci rezerwują dla lekkiej awionetki lub szybowca i to też w przypadku odpowiedniego "kąta natarcia". Tak więc, w sytuacji pozytywnego zweryfikowania hipotezy prof. C. Cieszewskiego, np. w wyniku pozyskania z wiarygodnych źródeł zdjęć o wysokiej rozdzielczości, wyniki pracy komisji rządowych należałoby oficjalnie unieważnić. Jak się wydaje, zagrożeniem tego rodzaju należy tłumaczyć gwałtowne reakcje celebrytów powiązanych z rządem na sensacyjne ustalenia prof. Cieszewskiego.
Problem z pozyskaniem tego typu zdjęć jest w tym, by wykluczyć źródła zainteresowane w "poprawianiu" obrazu miejsca katastrofy. Bardzo to zawęża listę wiarygodnych instytucji. (sjw)


17.10.2013

Po przegranych eliminacjach do brazylijskiego mundialu na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski zapanowało bezkrólewie. Odchodzi selekcjoner z "poprzedniego rozdania" władz PZPN Waldemar Fornalik, który z trzema najlepszymi drużynami naszej grupy eliminacyjnej uzyskał jedynie 17% możliwych do zdobycia punktów. Na jego miejsce najczęściej typowany jest obecny trener Górnika Zabrze Adam Nawałka. Od Fornalika różni go głównie temperament, bo doświadczenie selekcjonerskie na starcie obydwaj mieli jednakowe, czyli żadne.

Komentarz: Obecny szef PZPN Zbigniew Boniek wydaje się być multiinstrumentalistą. Dla rozgoryczonej klęskami opinii publicznej gra srogiego wujka, który wyciąga z talii twardego asa Nawałkę, co to rozprawi się z gwiazdorami w kadrze. Boniek dla zmylenia tropów rozważa jeszcze "w domyśle" opcję trenerów zagranicznych z najwyższej półki. Dla betonu PZPN gra na trąbce sygnałowej "jeśli Adaś się nie sprawdzi, to damy Engela". Zatem jest już plan personalny, choć prezes PZPN nie znalazł czasu, by zdradzić publice czemu nasi futboliści ponieśli kolejną porażkę. Przypomina to postawę polskich polityków, którzy w wymianie "frontmenów" upatrują jedyny sposób na utrzymanie się u władzy.

Jeśli mogę coś od siebie dodać, to proponuję skupić się na kilku kwestiach:

1. W drużynie nie mogą grać ofermy, które nie potrafią odebrać podania, czy celnie podać piłki we właściwe miejsce na boisku.
Selekcjoner powinien znaleźć takich bojsów, którzy to potrafią, lub mogą się szybko nauczyć trafiania w piłkę w biegu, z odpowiednią siłą i najlepszą częścią buta, głowy etc. Adepci powinni zacząć studia od obejrzenia setek klipów jak to robili geniusze futbolowi, np. Messi, czy Deyna, a potem pod okiem pomocniczych trenerów, ćwiczyć to do upadłego na różnym podłożu, by potem nie grać ... piachu.

2. Drużyna powinna być zgrana jak szwajcarski czasomierz.
Tu niestety zawalił Fornalik, bo nie dał drużynie szansy na wyćwiczenie "podprogowych" schematów. Także dublerzy nie powinni odgrywać dzieci zagubionych we mgle. Na różne okazje trzeba znać rozmaite schematy gry. Kompletny brak zgrania zgubił nas w boju z Anglikami, Lewandowski podawał tak jakby grał w Borussii, czyli na wolne pole, a pozostali czekali w asyście kilku Anglików, by im podał "na nogę". Oczywiście po to, by piłkę natychmiast stracić z racji gorszego refleksu, słabszej techniki oraz nieumiejętności przewidywania reakcji przeciwnika.

3. Podstawą postawy sportowej od czasów greckich olimpiad jest psyche, a głównie "psychika zwyciężcy".
Nie oznacza to wszechwładzy motywatorów wszelkiej maści, z psychologami na czele, aczkolwiek psychologowie powinni być na podorędziu na wypadek problemów (konflikty, załamania psychiczne). Motywacja nie może "zagłuszać" sportowej przezorności i sprytu, bo kończy się to jakimiś nieskoordynowanymi szarżami. Wielcy sportowcy przed walką skupiają się często na szczegółach tego co muszą zrobić, gdy słabeusze - na mrzonkach. Ideałem jest takie ustawienie drużyny, że potrafi utrzymać przez cały mecz: a. dyscyplinę taktyczną narzuconą przez trenera; b. wysoki poziom chęci do gry; c. świadomość, że uczestniczy się w czymś niepowtarzalnym i niezwykłym.
Dobry trener, np. Jurgen Klopp, potrafi stworzyć taki klimat psychologiczny. Tak więc, jeśli trener Nawałka zostanie selekcjonerem, niech sobie luknie na metody Kloppa, a najlepiej niech pojedzie i weźmie w Dortmundzie parę korepetycji. Żaden wstyd, w końcu Klopp zrobił z trzech polskich talentów zawodników światowej klasy, a z przeciętnej drużyny pogromcę światowych potęg. Może, przy niemieckim piwie z polskiego browaru, zdradzi mu jak najlepiej dogadać się z gwiazdami futbolu, bo jak słyszę nasi "znafcy" radzą, by ich po prostu zjechać ja burą sukę. Zarówno Klopp, jak i Nawałka, to akurat potrafią w przeciwieństwie do Fornalika, ale każdy myślący kibic wie, że nie na tym opierają się sukcesy Borussii, czy reprezentacji Hiszpanii lub Niemiec. (sjw)

09.10.2013

Media dużą uwagę poświęciły wypowiedzi abp. Józefa Michalika nt. pedofilii. Portale Onet i WP uczyniły nawet z tego centralny temat tygodnia. Pisma i agencje zagraniczne także cytują tę wypowiedź: "Pedofilia jest powodowana przez rozwody, gdy rodzice niewłaściwie opiekują się swoimi dziećmi" (AFP, Daily Mail).
Przypadki pedofilii wśród duchownych mogą wystąpić, "kiedy dziecko szuka miłości, to lgnie, szuka. I zagubi się samo i jeszcze tego drugiego człowieka wciąga" (Huffington Post, FoxNews).
"To była ewidentna pomyłka, którą godzi się skorygować. Przepraszam" - podkreślił abp Michalik na specjalnie zwołanej konferencji prasowej. "Stwierdzenie, iż to młodzi poszkodowani wciągają w swój krąg pedofilów, a nie na odwrót, było lapsusem językowym" - skomentował rzecznik Episkopatu ks. Józef Kloch.

Komentarz: Problematyka pedofilii nie jest, wbrew akcji medialnej Onet i WP, wyłącznie problemem Kościoła Rzymsko-Katolickiego. Pedofile wszelkich nacji i różnych zawodów, grasują w sieciach, mediach i serwisach społecznościowych, od niepamiętnych czasów podrywają młodych ludzi w kawiarenkach i lokalach przez nich "okupowanych", wykorzystują młodzieńczą przyjazność i naiwność, by zamienić ją na seks dla spełnienia najczęściej jednostronnej "chuci". W każdym europejskim kraju jest to ścigane przez wymiar sprawiedliwości, choć skuteczność tego jest mizerna, zwłaszcza wobec pedofilów-polityków, artystów, pisarzy, aktorów, rabinów, pastorów, czy zakonników itd, z uwagi na ich pozycję społeczną i zasoby finansowe.

Tam, gdzie pojawia się szansa zarobienia na seksie istnieje również "czarny" lub "szary" rynek. Młodociane prostytutki, u nas zwane np. galeriankami, lub nastoletni prostytuci, snują się po ciągach handlowych, pod hotelami, czy klubami i lokalami, by zahaczyć jakiego "pedzia" lub niewyżytą "mamuśkę", "dzidzię piernik". Bardzo często rodzice czerpią z owego nierządu korzyści, szczególnie w rodzinach patologicznych, albo pozbawionych środków do życia. Im większy margines biedy, tym większy jest zasięg prostytucji wśród nieletnich. Wraz z kryzysem ekonomicznym stajemy się powoli "Dominikaną" Europy, gdzie względnie bezpiecznie działa się różnorakim pedofilom, a nawet niektóre ugrupowania chcą im zafundować "trawkę", by łatwiej było można zwabić młody "towar".

Poważne podejście państwa do problemu zainaguruje się poprzez ujawnienie listy skazanych pedofilów w miejscu zamieszkania, pozbawienie ich zawodowego kontaktu z młodzieżą, a do tego będzie się prowadziło stałą akcję przeciwko tej patologii nie tylko w mediach, ale także poprzez policję, kuratoria i instytucje samorządowe. Warto też położyć nacisk na zapobieganie częstym przypadkom mobbingu wobec nieletnich zatrudnionych na rozmaitych zleceniach i umowach śmieciowych. Państwo liberalne woli przypisać ten problem li tylko księżom, a samo jak Piłat umywa ręce, gdy zło dzieje się w ramach jego wyłącznych kompetencji. Nie umniejsza to winy Kościoła (nie pojedyńczych księży), ale winę ponoszą także urzędy oraz instytucje państwowe i samorządowe, które przez całe lata udawały, że takiego problemu nie ma. (sjw)


27.09.2013

Jest mi niezwykle przykro (...) . Odwoływanie się do symboli Powstania Warszawskiego (...) nie było naszą intencją - powiedział w TOK FM Jacek Sasin. "Ta tradycja jest nam bliska, odwołujemy się do niej, natomiast referendum warszawskie to zupełnie inna sprawa" podsumował zarzuty, że jego partia wykorzystuje symbol "godzina W", żeby walczyć z Hanną Gronkiewicz-Waltz.

Komentarz: Wykorzystywanie przez partie symboliki historycznej, a w szczególności patriotycznej, jest na porządku dziennym. Robi to PO, która w nazwie ma "obywatelskość", choć cichymi jej bohaterami są "Rychu i Zbychu", którzy tę wartość traktują dość przedmiotowo dla łupienia współobywateli. Robi to PSL, która powołuje się na tradycje ruchu chłopskiego II RP, a w polityce rządu wspiera wiejskich oligarchów. Okazało się, że PiS tak zapatrzył się w zakłamany marketing polityczny koalicji, że użył świętego dla warszawiaków symbolu "godziny W" dla pożytecznej, ale przecież przyziemnej misji odwołania nieudolnej administratorki Warszawy.

Wielka polityka nie powinna zbyt często przekraczać progów samorządów, bo kieruje się innymi kanonami i priorytetami. W dodatku okazuje się, że politycy zatracają elementarną wrażliwość na wartości ważne dla lokalnych społeczności. Dziwne, że przydarzyło się to PiS, którego środowisko otaczało kultem pamięć powstania warszawskiego. Czyżby wystąpił "syndrom ministranta", który poprzez codzienny kontakt z ołtarzem poczuł się kumplem Pana Boga? (sjw)


20.09.2013

Postulaty ponad 100-tysięcznej demonstracji związkowców, która odbyła się przed paroma dniami w stolicy, są proste:
- reset zmian w KP ograniczających dorabianie w nadgodzinach;
- reset realnego zamrożenia płacy minimalnej;
- reset zamrożenia progów uprawniających do świadczeń rodzinnych i socjalnych;
- reset "reformy 67";
- reset dominacji umów "śmieciowych";
- reset polityki likwidowania powszechnej edukacji;
- reset polityki likwidowania powszechnej służby zdrowia;
- reset Władysława Kosiniaka- Kamysza, jako ministra i szefa komisji Trójstronnej.

Komentarz: W języku komputerowym "reset" oznacza awaryjne zakończenie wadliwego procesu. Żądania związkowców mają mocne uzasadnienie:
- brak nadgodzin, to nie tylko dalsza pauperyzacja polskich rodzin, ale także ograniczenie popytu wewnętrznego, który minimalizował skutki kryzysu ekonomicznego państwa;
- pożeranie przez inflację podwyżek płacy minimalnej ogranicza wydatki na konsumpcję i leczenie najuboższych grup społecznych;
- reforma emerytalna zablokowała dostęp do rynku pracy kilku rocznikom młodych Polaków, co podważa sens ich kształcenia i zmusza do masowej emigracji lub spycha ich do szarej lub czarnej strefy ekonomicznej;
- dominacja umów śmieciowych nabija kabzę kapitałowi, lecz psuje rynek pracy, bo ideałem staje się tani, a nie - dobry pracownik;
- śmiesznie małe nakłady na edukację i badania naukowe w porównaniu z rozwiniętymi krajami są pomniejszane przez nieefektywną organizację oświaty i brak innowacyjności w programach nauczania;
- tylnymi drzwiami wpuszczane są demony prywatyzacji, np. poprzez cięcia refundacji leków i niedofinansowanie placówek, demony te nie byłyby tak straszne, gdyby nie powszechna bieda;
- minister Kamysz, w opinii związkowców, pełni rolę cerbera pozorowanego dialogu, który mami opinię publiczną, że rząd, pracodawcy i związkowcy wspólnie troszczą się o los Polaków.

Rząd Tuska w zasadniczych sprawach "wykiwał" związkowców i ogół pracowników, co przekłada się w realu na państwo nieprzyjazne dla obywatela, w którym rządzi powszechny wyzysk, bezprawie i brak perspektyw na rozwój. Dotyczy to nie tylko "roszczeniowego" elektoratu PiS, ale obejmuje coraz szersze kręgi "milczącej większości". Obudzenie się tej ostatniej z chorobliwej śpiączki niezaangażowania politycznego może zburzyć dotychczasową scenę zadowolonej z siebie rodzimej sejmokracji. Ostatnia demonstracja zjednoczonych syndykalistów jest symptomem tego procesu, gdyż uświadomili oni sobie, że korzystne dla świata pracy przemiany nie mogą zaistnieć bez zburzenia zaskorupiałych struktur politycznych. (sjw)


31.06.2013

Referendum w sprawie odwołania prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz odbędzie się 13 października. Jeśli weźmie w nim udział 3/5 liczby wyborców, którzy głosowali w poprzednich wyborach, czyli co najmniej 389 430 osób, czyli, gdy frekwencja wyniesie minimum 29 proc, to jego wynik przesądzi o mandacie prezydenta Warszawy.

Według sondażu dla TVP, zamiar udziału w referendum deklaruje 36 proc. warszawiaków. 26 proc. jest na to zdecydowana, reszta odpowiada, że raczej pójdzie zagłosować. Przy takiej frekwencja Gronkiewicz-Waltz zostałaby odwołana, gdyż przeciwko niej chce głosować 65 proc. osób, które deklarują pójście do urn.

W dniu 28 sierpnia, podczas obrad zarządu krajowego PO, premier Donald Tusk zapowiedział (według PAP), że jeśli prezydent Warszawy zostanie odwołana w referendum, to zamierza ją powołać na komisarza stolicy.

Komentarz: Kontrolowane przecieki stanowią doskonałą broń propagandy politycznej. Robią zamieszanie w szeregach przeciwnika, w tym przypadku zniechęcają do udziału w referendum: "bo i tak nic się nie zmieni". A w dodatku, w każdej chwili można się wyprzeć, że nic takiego się nie powiedziało.

Pani prezydent Warszawy, ze względu na aparycję i maniery zwana żartobliwie "bufetową", zrobiła karierę początkowo na budowie zaplecza politycznego dla Lecha Wałęsy, który odwzajemnił się powołaniem jej na prezesa NBP mimo braku doświadczenia kandydatki w zakresie bankowości. Braki wykształcenia w tym względzie nadrobiła uzyskując habilitację, już jako prezes NBP, na temat - właśnie tegoż banku centralnego. Kolejny prezydent A. Kwaśniewski powołał ją na drugą kadencję, a a po niezbyt udanym kandydowaniu w wyborach na prezydenta RP uzyskała w latach 2001-2004 posadę w EBOiR. Jej śladem w EBOiR podążył potem K. Macinkiewicz. W 2005 r. brała czynny udział w nieudanej elekcji Donalda Tuska na prezydenta RP, czym zapewne przekonała szefa Platformy do wystawienia jej kandydatury na prezydenta Warszawy. W kontekście wierności politycznej pani prezydent należy być może tłumaczyć irracjonalne działania Donalda Tuska próbujące uratować chwiejący się, jakże prominentny i przynoszący niezliczone profity, stołeczny stołek. (sjw)

21.08.2013

Premier Donald Tusk zaprzeczył we wtorek w nocy nieoficjalnym informacjom "Newsweeka", jakoby wicepremier i minister finansów Jacek Rostowski podał się kilka godzin temu do dymisji.

Komentarz: Od kilku tygodni trwa medialny teatrzyk dotyczący spekulacji, kto pożegna się z rządem Donalda Tuska? Plotki te podsyca, jak się wydaje, sama Platforma, gdyż nikogo poza nią, owe newsy specjalnie nie podniecają. Rozpuszczanie tych plotek może mieć na celu wysondowanie opinii Polaków na ten temat, a sama "rekonstrukcja gabinetu" ma służyć wizerunkowej nobilitacji premiera i tych ministrów, których ""wódz" nie zdymisjonuje. Jednak, według sondaży, na ekscytację zdecydowanej większości ankietowanych można byłoby liczyć tylko w przypadku samowyrzucenia się z posady całego rządu z premierem na czele. Byłoby to wyjście ze wszech miar honorowe i pożądane przez opinię publiczną, zważywszy fatalną sytuację kraju pod rządami Platformy. Głodowe pensje i emerytury, recesja, ograniczanie praw pracowniczych, brak poczucia ochrony obywateli przez instytucje państwowe, a przede wszystkim brak perspektyw, to problemy za którymi stoi nieudolność rządu.

Majsterkowanie posadami ministrów kultury, czy sportu, tak się ma do tych problemów, jak słynna kwestia przypisywana Marii Antoninie, by głodny lud Paryża zamiast chleba raczył się ciastkami. Niestety ciastek też nie było, więc w końcu w ruch poszła gilotyna. Smutne jest to, że rozpasane bezkarnością i chciwością elity polityków oraz ich rękodajnych we współczesnej Polsce mają świadomość bliską Habsburżance. (sjw)

19.08.2013

Bójkę kibiców Ruchu Chorzów z załogą meksykańskiego żaglowca "Cuauhtemoc" na gdyńskiej plaży ostro skomentował minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz: "Mamy do czynienia z narastającą przestępczością ubraną w szaliki klubowe, która tak naprawdę jest zwykłą bandyterką. Mamy do czynienia z problemem bandytyzmu, który nazywa siebie kibicami, a zaczyna oddziaływać na porządek powszechny. To kolejny incydent potwierdzający, że należy separować te środowiska od normalnych obywateli polskich. Albo się zsocjalizują, albo chyba będziemy musieli sięgnąć po nieco poważniejsze środki państwowe. Może trzeba będzie przemyśleć zmiany w prawie i nowe sposoby radzenia sobie z tego typu zjawiskami" - zapowiedział szef MSW.

Komentarz: Wojnę rządu Tuska z tzw. pseudokibicami przerobiliśmy jeszcze przed Euro. Zakończyła się ona w okresie przedwyborczym rejteradą premiera na z góry upatrzone pozycje. W sprawie bójek wypowiadał się także prezydent Gdyni Wojciech Szczurek, który zdążył ekspresowo przeprosić Meksykanów za ataki polskich kibiców. Wydaje się, że obydwaj notable czerpali swoje informacje z TVN-u, w którego relacjach obciąża się pełnią odpowiedzialności za zamieszki kibiców Ruchu Chorzów bawiących gościnnie na Wybrzeżu z racji meczu.

Według innych źródeł prawda jest bardziej złożona. Siedmiu marynarzy z meksykańskiego żaglowca włóczyło się po plaży i zaczepiało bezceremonialnie młode kobiety w wiadomym celu. Bójka z udziałem kibiców zaczęła się, gdy jeden z Meksykanów uderzył w twarz jedną z nich, gdy odepchnęła go po próbie obmacywania. Można to obejrzeć na klipie z monitoringu, choć niestety gorszy jakościowo obraz trudno sobie wyobrazić. Pewnie przetarg na kamery wygrał przysłowiowy "Zdzichu".

Gdy dotarło to wreszcie do ministra, ten rezolutnie stwierdził: "początek bójki i jej okoliczności są bez znaczenia wobec faktu, że od rana dochodziło do incydentów na plaży z udziałem kibiców (...) Pociąg kibiców Ruchu zainstalował się na plaży, co pół godziny były incydenty w postaci petard hukowych, krzyków, śpiewów".

I tu mnie minister spraw wewnętrznych zadziwił. Co do petard trudno polemizować, ale krzyki i śpiewy? Toż, trzeba będzie zamknąć w łagrach większość wczasowiczów znad Bałtyku. Nie zapominając o nieletnich. Od dziś jedyną dozwoloną formą wczasów będzie leżakowanie niczym marynowany śledź z plastrem na ustach. Ze szczególnym uwzględnieniem bąków do lat siedmiu! Zapewne o takich zmianach w prawie rozmyślał szef MSW?

Drugą kwestią, którą mnie zadziwił minister, była "nieważność" tego, kto zaczął... W kodeksach prawnych wszystkich krajów świata zaczepianie kobiet, publiczne molestowanie ich, uchodzi za niepodważalny powód do interwencji obywatelskiej. A tu proszę, minister rządu z ramienia Platformy Obywatelskiej, twierdzi, że to nieważne. Ważne jest tylko to, że plażowicze zwani przez ministra pieszczotliwie "bandytami" stając w obronie polskiej kobiety dopuścili się agresji wobec obywateli Meksyku. A wiadomo, że Meksykanie to anioły. I nie wolno ich tknąć niezależnie od tego, co robią na polskiej plaży. Przebijmy prawdziwych "katoli" - nadstawmy obydwa policzki! A może jeszcze co innego, za przeproszeniem?! (sjw)

13.08.2013

"Wszelkie akty agresji fizycznej wobec dziennikarzy wykonujących swoje obowiązki zawodowe muszą spotkać się z właściwą reakcją organów ścigania, a także z potępieniem opinii publicznej" – podkreśla Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Oświadczenie to odnosi się to do incydentu, który miał miejsce 2 sierpnia podczas tegorocznego Przystanku Woodstock. Red. Grzegorz Miecugow został spoliczkowany przez jednego z uczestników wydarzenia, kiedy prowadził program "Szkło kontaktowe" na żywo w TVN24.
Przewodniczący KRRiT Jan Dworak stwierdził, że agresja wobec dziennikarzy ma szczególny wymiar, bo jest to "atak na swobodę wypowiedzi, która stanowi fundament demokracji i wolności każdego człowieka".

Komentarz: Oburzenie Jana Dworaka jest dość jednowymiarową reakcją na spoliczkowanie dziennikarza podczas występu w dwojaki sposób publicznego. Dziennikarz występował zarówno przed kamerą, jak i przed publicznością uczestników Przystanku Woodstock. To drugie wiąże się ze świadomą rezygnacją przez dziennikarza z rutynowej ochrony i podjęciem ryzyka typowego, np. dla pracy reportera. Jednak, o ile reporter przyjmuje neutralną postawę w środowisku pracy, to rutynowym narzędziem "Szkła kontaktowego" jest wyśmiewanie przeciwników politycznych, co jest typową agresją werbalną. Niekiedy, w opinii zainteresowanych, przekracza ono granice dopuszczalnej agresji. Trudno mi tutaj ocenić, czy reakcja spoliczkowania red. Miecugowa była reakcją typu frustracyjnego na agresję słowną dziennikarza wobec wartości "grupy odniesienia" sprawcy czynu. Na przykład, czy dziennikarz w sposób prowokacyjny nie obrażał jego uczuć religijnych lub patriotycznych?

Obyczaj policzkowania ma długą tradycję w Polsce, uprawiano go, nawet ze szczególną atencją, także w II Rzeczypospolitej do której często odwołujemy się obecnie jako wzorca wszelakich obyczajów. Jednak, jeśli sięgniemy po kodeks Władysława Boziewicza, to znajdziemy długą listę osób niehonorowych, które nie są godne ani spoliczkowania, ani następującego po nim pojedynku. Należą do nich przykładowo: denuncjanci i zdrajcy, tchórze, homoseksualiści, kompromitujący kobiety niedyskrecją, gospodarze obrażający gości we własnym mieszkaniu, oszczercy, lichwiarze, szantarzyści, przywłaszczający sobie godności, czy stawiający zarzuty i uchylający się od ich podtrzymania.

Trudno orzec, czy red. Miecugow podpada pod kryteria bycia osobą honorową, niezasadne jest też, by sędzią w tej kwestii był przewodniczący Dworak. Myślę, że policzkujący młodzieniec wysoko ocenił walory honorowe dziennikarza TVN kwalifikując go do spoliczkowania. Cóż, młodość nie zawsze wiąże się z trzeźwością oceny, choćby z tego względu, że gospodarz programu nie powinien obrażać swoich gości.

Dlatego też stabloidyzowanym mediom warto przypominać, by uważniej dobierały miejsca w których pragną gościć przypadkowych uczestników spotkań. Przede wszystkim zaś wtedy należy pamiętać o starej zasadzie "Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę". Gdyż wówczas dziennikarz szydzący z przeciwników politycznych, a więc wchodzący w społeczną rolę politycznego frontmena, może niestety oberwać po pysku. (sjw)

15.07.2013

Jesteśmy tutaj razem, Polacy i Ukraińcy, razem oddajemy hołd wszystkim ofiarom zbrodni wołyńskiej, razem przepraszamy Boga za zbrodnie - mówił prezydent Bronisław Komorowski w katedrze pod wezwaniem Apostołów Piotra i Pawła w Łucku na Ukrainie podczas niedzielnych uroczystości w 70. rocznicę zbrodni wołyńskiej.
"Zgromadziliśmy się tutaj na modlitwie za dusze ofiar zbrodni wołyńskiej. Jesteśmy tutaj razem, Polacy i Ukraińcy i myślą wracamy do tamtego dramatu, do tamtej zbrodni, która rozegrała się na tej umęczonej ziemi 70 lat temu".
Gdy prezydent RP Bronisław Komorowski rozmawiał z wiernymi po mszy 21-letni mieszkaniec Zaporoża poklepał Komorowskiego rozgniatając na jego marynarce jajko. Kontestator miał miał plecak z wyraźnym żółtym napisem "Swoboda" nazwą nacjonalistycznej organizacji ukraińskiej. Po paru sekundach zareagowali BOR-owcy, którzy przekazali go milicji ukraińskiej. Wkrótce sprawca skandalu wyszedł na wolność.

Komentarz: Sprawa ma niejedno dno. Pierwszym dnem jest niereprezentatywność gospodarza wizyty ze strony ukraińskich władz państwowych. Desygnowanie wicepremiera jest ciężką obrazą Rzeczypospolitej, gdyż nie odpowiada to ani randze gościa, ani randze celu wizyty. Wygląda na to, że Prezydent RP wystąpił nie jako prezydent dużego państwa europejskiego, ale jako jeden z ministrantów w łuckim kościele.

Drugim dnem jest tekst przemówienia B. Komorowskiego. Wynika z niego, że polski prezydent przeprasza nie tylko za zemstę Polaków na Ukraińcach, ale także za zbrodnie Ukraińców popełnione uprzednio na bezbronnej ludności polskiej.

Trzecim dnem jest spóźniona reakcja BOR. Gdyby młody banderowiec nie miał w ręku jaja, ale kozik w rękawie, to Prezydent RP zginąłby jak ongiś setki naszych rodaków na Wołyniu zaszlachtowany, z poderżniętym gardłem.

Czwartym dnem jest prewencja ze strony ukraińskiej zabezpieczającej wizytę. Jeśli dopuszcza się do bezpośredniego kontaktu z osobą chronioną kogoś z emblematami ugrupowania wrogo nastawionego do misji Prezydenta RP, to jest to albo nieprofesjonalność, albo celowa prowokacja. Nikt wtedy nie pamięta górnolotnych słów o wzajemnym przebaczeniu, lecz w ludzkiej pamięci pozostaje jajecznica na marynarce Pana Prezydenta jako spektakularny efekt wizyty.

Reasumując, wizyta prezydenta Komorowskiego była amatorsko przygotowana i przeprowadzona, co naraziło zarówno jego, jak i Polskę, na śmieszność. Wizyta w Łucku wykazała przy tym całkowity brak zainteresowania strony ukraińskiej jakimkolwiek wzięciem odpowiedzialności politycznej za zbrodnie wołyńskie. Pod tym względem rząd i prezydent Ukrainy przyjął wręcz arogancką postawę, krańcowo różną od politycznych poczynań następców Hitlera i Stalina, którzy ze zrozumiałymi oporami, ale podjęli jednak trud rozliczenia się z własną historią. (sjw)
08.07.2013

Wielki rozgłos nadała redakcja Onetu fotce na której Agnieszka Radwańska uchwycona została w chwili odwracania się po rutynowym uścisku ręki swej półfinałowej rywalce Sabine Lisicki z Niemiec. Nadano temu skandaliczną tonację sugerując złe maniery Radwańskiej. Ku zdumieniu polskich czytelników nazajutrz można było przeczytać w Onecie o aferze Siejewicza i Radwańskiej. Zasugerowano tym samym
naruszenia regulaminu przez sędziego piłkarskiego Siejewicza (sędziowie ci nie mogą obstawiać zawodów sportowych u bukmacherów) z jakimś tajemnym udziałem naszej najlepszej tenisistki.

Komentarz: O ile w Onecie kontrolowanym przez Ringier Axel Springer Media AG (3/4 udziałów), przemilczano praktycznie klęskę wyborczą Platformy w Elblągu, to ze sporą częstotliwością obserwujemy zmanipulowane komunikaty skierowane przeciwko Agnieszce Radwańskiej. Kij ma jednak jak wiadomo dwa końce. Potęga mediów jest wielka, acz nie można powiedzieć, że są wszechpotężne. Jeśli odczucia czytelników portalu zasadniczo będą się różnić od zmanipulowanych treści, to Onet straci nie tylko fanów i pozycję medialną, ale także ciężką kasę z tytułu reklam, notabene - nachalnie wciskanych na każdym kroku. A nie oto chodziło biznesmenom z Ringier Springer AG? (sjw)

25.06.2013

Rząd nie lekceważy tego typu wydarzeń - mówiła o zajściach podczas wykładu prof. Zygmunta Baumana na Uniwersytecie Wrocławskim minister nauki Barbara Kudrycka. Minister przesłała Baumanowi list, w którym ubolewa z powodu zaistniałej sytuacji. "Jest mi tym bardziej przykro, że dotknęło to właśnie Pana Profesora, jednego z najbardziej cenionych współczesnych uczonych, którego wkład w rozwój myśli socjologicznej jest nieoceniony i którego nazwisko stanowi markę na całym świecie" (...) "Sobotnie zajścia przynoszą ujmę polskim uczelniom i czeka nas poważna dyskusja na ten temat". W minioną sobotę wykład Baumana zakłóciła grupa kilkudziesięciu młodych ludzi z symbolami Nacjonalistycznego Odrodzenia Polski i Śląska Wrocław na koszulkach, którzy po przywitaniu prelegenta przez prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza zaczęli buczeć, gwizdać i krzyczeć: "Precz z komuną", "Dutkiewicz, kogo zapraszasz", "Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę". Po kilkunastu minutach policja, na prośbę organizatorów wykładu, usunęła protestująch.

Komentarz: Na wstępie dwa zastrzenia:
Po pierwsze, jestem przeciwny organizowaniu jakichkolwiek wieców politycznych i protestów ideowych podczas wykładów akademickich. Celem nauki, także nauk politycznych, nie jest gra na politycznych emocjach. Można takie wiece i protesty organizować na kampusach studenckich, a także w innych miejscach na terenie uczelni, jeśli ich organizatorami są studenci lub pracownicy naukowo-dydaktyczni.
Po drugie. brzmi dość zabawnie, gdy minister wstawia do panteonu najwybitniejszych światowych socjologów prof. Zygmunta Baumana. Jest on jednym z wielu reprezentantów postmodernizmu, którzy rozwijają myśl Foucaulta, czy Adorno, co jest z kolei jednym z dziesiątków nurtów w socjologii i filozofii społecznej. Nie wydaje mi się, by nurt ów stanowił jakiś szczególny przedmiot fascynacji współczesnej socjologii. Przedtem, od połowy lat pięćdziesiątych do wyjazdu z Polski w 1968 roku, rozwijał on w naszym kraju nauki społeczne na bazie marksizmu. Osobiście cenię prof. Baumana za wybitnie komunikatywny styl pisarski, ale z tym panteonem, to Pani Minister grubo przesadziła.

Wróćmy jednak do protestów przeciwko występowaniu Zygmunta Baumana w życiu publicznym współczesnej Polski. Uczestnicy akcji protestacyjnej opierają się zapewne na uznaniu przez władze III RP, np. w Uchwale Sejmu z z dnia 16 listopada 1994, że struktury UB, Informacji Wojskowej oraz innych służb w latach 1944-1956 są odpowiedzialne za martyrologię tysięcy polskich patriotów. Sejm potępił wówczas zbrodniczą działalność tych instytucji.

Warto tu zauważyć, że przed akcesem do pracy w Uniwersytecie Warszawskim Zygmunt Bauman służył jako inspektor w radzieckiej milicji, a następnie został oficerem politycznym, tzw. politrukiem, w polskiej dywizji LWP włączonej do Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Pełnił tam znaczącą funkcję instruktora w Zarządzie KBW, był także agentem Informacji Wojskowej (kontrwywiadu wojskowego) o pseudonimie "Semjon" (z polska zapewne "Siemion"). W materiałach historycznych z tego okresu służby warto podkreślić wysoką ocenę dostarczanych przez Z. Baumana materiałów w oczach radzieckich przełożonych. Oddziały KBW były utworzone na wzór wojsk NKWD, a ich celem było zdławienie oporu polskiego społeczeństwa wobec warstwy rządzącej narzuconej przez stalinowską administrację, de facto, okupowanej Polski.

Prof. Zygmunt Bauman do dzisiaj nie rozliczył się ze swej służby w Zarządzie KBW, który opuścił w stopniu majora dopiero w 1953 roku. Trudno mi uwierzyć, że można tam było awansować do rangi majora wyłącznie za pisanie ulotek. Przy tym, podziemne struktury zwalczające Polskę Ludową w wydaniu stalinowskim określał konsekwentnie mianem "terrorystów". Współbrzmi to z tonem propagandy prohitlerowskiej uprawianej w ramach serialu "Nasze matki, nasi ojcowie" i wrzutek medialnych typu "polskich obozów śmierci". W ramach tej filozofii totalitarny komunizm był dobrem, którego część Polaków nie rozumiała, a więc trzeba ich było eksterminować. Tak samo głupi Polacy nie potrafili docenić dobrodziejstw oferowanych przez hitleryzm. Wrzucanie do jednego worka AK-owców i pospolitych bandytów posługujących się terrorem dziwnie łączy prof. Baumana zarówno z goebelsowską i stalinowską "propą", jak i współczesnymi "rewizjonerami" historii świata. Nie używam tu terminu "rewizjoniści", bo zarezerwowany został dla klasycznego arsenału propagandy stalinowskiej.

W mojej opinii, casus protestów społecznych wobec prof. Baumana wynika stąd, iż części stalinowskiej kadry rządzącej w Polsce nie objęła destalinizacja. O ile denazyfikacja dotyczyła prawie każdego (z nielicznymi wyjątkami) kolaboranta III Rzeszy, to destalinizacja nie dotknęła licznych grup z kręgów zarządzania i administracji, kultury, nauki i emigracji politycznej. Praktycznie, ani denazyfikacja, ani destalinizacja (po przejęciu przez UB) nie dotknęła agentów wywodzących się z licznej grupy policjantów z gett. Rozliczenie się z "Eichmannami" niszczącymi polskich patriotów, nie zmierza do stosowania represji karnych, bo są to ludzie obecnie bardzo starzy. Myślę, że zamiast "iść w zaparte" wystarczyłoby złożenie przez nich wyrazów żalu i szacunku na ręce, lub na grobach, niegdysiejszych wrogów. (sjw)

20.06.2013

Telewizja Polska w pierwszym programie zaprezentowała antypolski w swojej wymowie serial "Nasze matki, nasi ojcowie" w reż. Philippa Kadelbacha. W filmie wykorzystano typowe dla antypolskiej propagandy wątki antysemickie. Jeden z głównych bohaterów serialu Viktor ucieka z transportu do Auschwitz i przyłącza się do oddziału AK. Bohater w walce z Niemcami pokazał się z dobrej strony, ale zostaje usunięty z oddziału, gdy okazało się, że jest Żydem. Przedtem partyzanci zatrzymują niemiecki pociąg, lecz gdy znaleźli w nim Żydów przewożonych do obozu koncentracyjnego, zostawiają wagony zamknięte, skazując ich na pewną eksterminację.

Komentarz: Serial jest fragmentem nacjonalnej terapii Niemców, która polega na "oswajaniu" współczesnych pokoleń ze zbrodniami popełnionymi przez ich przodków w trakcie II Wojny Światowej. Poprzez pokazanie indywidualnej motywacji bohaterów czyni się ich poniekąd ofiarami zbrodniczego Systemu i "zmiękcza" odpowiedzialność za zbrodnie popełnione w imię III Rzeszy. Nietrudno odgadnąć skąd wzięto fikcyjne sceny akceptacji przez żołnierzy AK uwięzienia Żydów w pociągu. Zarzut kolaboracji Armii Krajowej z hitlerowskimi Niemcami brzmi analogicznie jak hitlerowskie określenie partyzantów jako "banditen", co sugerować miało wtedy, iż działają oni z motywów kryminalnych. Tak więc film zgodnie współbrzmi z goebelsowską propagandą. W tych aspektach serial drastycznie fałszuje prawdę historyczną i jeśli prezes Braun chciał polskim widzom pokazać fikcyjne obrazy obliczone na poniżenie polskich bohaterów wojennych, to osiągnął cel. Znaczna część widowni nie zna bowiem rzeczywistości II Wojny i ci odbiorcy jak pelikany połykają w całości owe sekwencje filmowych ikon. Wystarczy spojrzeć na promile tych, którzy znają historię świata z dzieł historycznych i przytłaczającą większość współczesnych konsumentów mediów czerpiących swoją wiedzę z wymysłów hollywoodzkich scenarzystów. Trudno pojąć, że prezes Braun serwuje polskiej widowni te nazistowskie brednie w sytuacji, gdy TVP ma ogromne problemy finansowe. Czyżby istniały jakieś zobowiązania wobec niemieckiej telewizji? Bo tak naprawdę, to trudno zrozumieć powód wyświetlania tego ideologicznego knota, mistyfikacji próbującej po raz kolejny insynuować współodpowiedzialność polskiego narodu za Holocaust. Konsekwentnie biorąc, programowa "linia Brauna" prowadzi teraz wprost do dzieł kinematografii hitlerowskiej, bo czyż od najlepszej podróby - nie lepszy jest oryginał? (sjw)

13.06.2013

W internecie trwa wymiana postów między zwolennikami, a przeciwnikami Roberta Lewandowskiego. Przytoczmy (z drobnymi poprawkami gramatycznymi) jeden z nich, jako że przedstawia dość szczegółowe argumenty na rzecz opuszczenia Borusii przez jej najlepszego napastnika.

"Lewandowski w sezonie 2011/2012 strzelił w sumie 30 goli. W tym 22. w Bundeslidze, z czego jedna, ta najważniejsza w meczu z Bayernem, strzelona piętką. Później po zdobyciu Mistrzostwa Niemiec zagrał w finale Pucharu Niemiec, w którym strzelił 3 gole. Jako trzeci zawodnik w historii strzelił hattricka w finale Pucharu Niemiec. Borussia po raz pierwszy w historii klubu zdobyła dublet (Mistrzostwo + Puchar). Lewandowski był królem strzelców Pucharu Niemiec i trzecim strzelcem w Bundeslidze. Po takim sezonie Lewandowski zarabiający do tej pory 1,5 mln euro rocznie dostaje propozycje przedłużenia kontraktu z zarobkami 2-3 mln euro. To była po prostu kpina z polskiego piłkarza. Już wtedy powinien spadać z tego (...) klubu. Reus (Niemiec) przychodząc do BVB dostał na wstępie więcej niż Lewandowski dostałby po podpisaniu nowej umowy. A wcale nie było pewne że Reus się sprawdzi. Co zresztą pokazał cały sezon 12/13 gdzie Reus był najsłabszym piłkarzem BVB w ofensywie spośród czwórki Reus, Goetze, Kuba, Lewy. Kucharski nie dał się sfrajerzyć (...) Niemcom i doradził Lewemu odrzucenie tej śmiesznej, zakrawającej na kpinę propozycji. Co Lewy oczywiście zrobił. Od samego początku sezonu 12/13 Goetze wraz z Reusem dostali wyraźne zalecenie od władz klubu, aby przy pewnym wyniku nie dogrywać piłek do Lewandowskiego. Co tamci czynili nawet kiedy wynik nie był pewny. Co pokazał początek sezonu kiedy Borussia spadła prawie w środek tabeli. Lewandowski mimo braku podań strzelił 10 goli w rundzie jesiennej. Zarówno w LM jak i w BL najwięcej podań dostawał od........ bocznego obrońcy Piszczka. Jawna kpina z polskiego gracza. Niestety sytuacja wymknęła sie spod kontroli. Lewandowski zaczął strzelać gole nawet bez czyjejś asysty: w meczach z Leverkusen, Hamburgiem, Augsburgiem itd. Więc zarząd BVB w swoją gierke zaangazowal Gundogana który mniej więcej od połowy sezonu przestał podawać Lewandowskiemu. Niestety dla władz BVB Borussia grała w LM bardzo dobrze. Goetze z Reusem musieli wtedy na niego grać bo Borussia walczyła o duże pieniądze. Jednak w meczach z Ajaxem czy Szachtarem kiedy BVB wysoko prowadziło również Lewy nie dostawał podań od niemieckiego duetu Reus-Goetze. W BL Lewy strzelał mecz w mecz gola. Przez co frustracja zarządu klubu jak i niemieckiego gwiazdorskiego duetu musiała być duża. Efekt? Lewandowski w rundzie rewanżowej strzelił 14 goli, jednak tylko 1 asyste przy tych golach zaliczył ktoś z dwójki Goetze - Reus, to oczywiście mecz z Nurnberg i asysta na "odwal sie" Reusa który potem nie dowierzał że to wpadło. W LM Lewy wpakował 10 goli. W meczu z Realem wyraźnie nikt nie chciał na niego grać. Wrzutka Goetze to po prostu zwykłe dośrodkowanie. Drugi gol po nieudanym strzale Reusa. Trzeci gol po nieudanym strzale Schmelzera. Karny jak to karny, do strzelenia wyznaczony był Lewy więc to on wykonywał. Gdyby nie szczęśliwy zbieg okoliczności w tym meczu Lewandowski nie dostałby od kolegów (Reus, Goetze, Gundogan) żadnej piłki z której mógł strzelić gola. Ta farsa która się ciągnie od poczatku sezonu jest powodem odejścia Lewandowskiego z klubu i tego całego zamieszania Kucharskiego. Agent Lewego po prostu nie dał sie sfrajerzyć tym zarozumiałym szwa(...)om i odradzał przyjęcie śmiesznej oferty kontraktu. Lewy na 100% nie przedłuzy kontraktu ale nie z powodu proponowanej sumy która teraz jest całkiem okazała. Powodem tego jest cała ta zmowa przeciwko niemu przez to że odważył się zignorować Niemców.". (b0r, 12.06.2013, 20:41, Onet, ad Lewandowski skazany na Bayern? "Nigdy nie był specjalnie szanowany w Borussii")

Komentarz: Nie trzeba być wytrawnym obserwatorem niemieckiego futbolu, by nie zauważyć, iż głównymi "dostarczycielami" dobrych piłek dla naszego snajpera byli Łukasz Piszczek i Kuba Błaszczykowski. Z drugiej strony trudno mi bez namacalnych dowodów podzielić przekonanie wyrażone powyżej, iż za brakiem podań dla Lewandowskiego od niemieckich pomocników stały polecenia władz klubowych. Mógł to być równie dobrze zwykły egoizm w ramach naturalnych podziałów drużyny na "frakcje", co obserwujemy choćby w reprezentacji Polski. Należy jednak z pewnością ocenić, że gra kierownictwa Borusii wobec Lewandowskiego nie wygląda na zbyt czystą. O ile forowanie reprezentantów Niemiec Goetzego i Reusa można interpretować w kategoriach uczuć nacjonalnych dla wspierania rozwoju reprezentantów Niemiec, o tyle ostatnia kampania prasowa poniżająca polskiego piłkarza przekroczyła granice przyzwoitości. Zamiast dyskutować nad obowiązującą prawnie obietnicą zgody na transfer (nawet jeśli była to obietnica ustna), włodarze Borusii woleli wytoczyć grubą Bertę i ostrzeliwać Roberta Lewandowskiego argumentami o obowiązku dotrzymania kontraktu. Powraca temat traktowania sportowców na równi z rzymskimi gladiatorami, gdy piłkarzom, w przeciwieństwie do klubowych oligarchów, odbiera się prawo wyboru i rezygnacji z umowy o pracę. (sjw)

07.06.2013

Austriacka prokuratura postawiła doradcy prezydenta Kazachstanu Alfredowi Gusenbauerowi zarzuty szpiegostwa. Były kanclerz Austrii A. Gusenbauer miał według prokuratury wynosić tajne dokumenty z prac śledczej komisji parlamentu Austrii i przekazywać je władzom kazachskim.

Komentarz: Zatrudnianie byłych prezydentów, premierów i ministrów jako doradców i wypłacanie im milionowych gaży jest powszechną praktyką w niezbyt demokratycznych republikach b. ZSRR. Doradcy ci nie tylko uwiarygadniają te reżimy w Europie i Stanach, ale także, co widać na przykładzie Gusenbaera, wykonują inne zadania kojarzone zazwyczaj z pracą agenturalną. Ciekawe, jakie odpowiedzialne zadania postawiono przed innymi doradcami prezydenta Nazarbajewa, a szczególnie przed niezwykle aktywizującym się w ostatnich paru miesiącach na polskiej scenie politycznej Aleksandrem Kwaśniewskim? (sjw)


27.05.2013

Czołowy snajper Borusii Dortmund i Bundesligi Robert Lewandowski pod koniec meczu na Wembley o puchar Ligi Mistrzów nadepnął na kostkę obrońcy Bayernu Jerome Boatenga. Część obserwatorów, w tym kilku polskich dziennikarzy i ekspertów, sugerowało, że był to "bezczelny", "perfidny" faul kwalifikujący do surowej kary ze strony sędziego, i ewentualnie post factum - ze strony UEFA.

Komentarz: Psucie wizerunku rodakom, którzy uzyskali sukces za granicą dzięki własnym talentom i ciężkiej pracy, to wybitnie polska specjalność eksportowa. Po upadku stoczni i przemysłu samochodowego chyba jedyna. Gdy Polakom za granicą dzieje się jakaś krzywda, np. gdy szefowie ekipy z Dortmundu Lewandowskiemu płacili znacznie mniej niż innym, wyraźnie gorszym piłkarzom (za to rodowitym Niemcom), to żaden z obecnie pieniących się żurnalistów nie otworzył ust w jego obronie.
W sprawie wspomnianego incydentu boiskowego mam własną opinię jako wieloletni wykładowca PR, a oprócz meczu obejrzałem filmik z tego zdarzenia kilkanaście razy. Otóż podobnie jak wcześniej Ribery i inni, Boateng po raz kolejny próbował faulować Roberta. Taką przyjęto taktykę wobec Lewandowskiego, by wyeliminować zagrożenie z jego strony, gdyż lekcja Realu nie poszła w las. Jednak Boateng okazał się zbyt "cienkim" gladiatorem i po ataku na Lewandowskiego, to on znalazł się na murawie. Wówczas. by zatrzymać Polaka złapał jego nogę w "kleszcze" przytrzymując ją swoimi nogami. Tu proszę zwrócić uwagę na ten istotny moment, czy piłkarz po upadku może przypadkowo "uwięzić" nogę rywala. Nigdy! Nogi po faulu są rozrzucone lub złożone razem, np. w udawanych lub faktycznych paroksyzmach, ale nie obejmują przeciwnika, bo zbytnio pachnie to seksem, chyba, że walka odbywa się w kojcu MMA. Lewandowski usiłował się jak najszybciej wydobyć z "uścisku" Boatenga, bo jak wiadomo nie jest gejem, i w końcu wyrwał zakleszczoną stopę. Zrobił krok, poczuł, że staje na nodze rywala i opuścił palce na murawę, by złagodzić nadepnięcie. Działo się to w ułamkach sekund, a wzrok Lewandowskiego był skierowany po ataku Boatenga głównie na sędziego, co jest zrozumiałe, bo oczekiwał na jego interwencję z powodu agresywnego zachowania rywala.
I tylko tyle, gdyby Lewandowski nie wykonał tego uniku w momencie stawania na nodze Boatenga, to przy jego posturze i dynamice wyrywania się z "objęć" Boatenga, zainteresowany miałby kostkę pogruchotaną. Na bank! Zamiast więc rzucać oszczerstwa na jednego z najzdolniejszych i fair grających polskich piłkarzy, niedowidzący sędziowie powinni go przeprosić i podziękować za ocalenie cennej stopy monachijskiego piłkarza. (sjw)

12.05.2013

W raporcie NIK zarzucono minister sportu niezgodne z przeznaczeniem wydatkowanie publicznych pieniędzy poprzez dofinansowanie koncertu Madonny w dniu 1 sierpnia 2012 r. kwotą 6 milionów złotych bez odpowiednich uzgodnień przewidzianych ustawowo. Minister Mucha koncert Madonny dofinansowała z rezerwy celowej przeznaczonej m.in. na promocję siatkówki wśród młodzieży.

Komentarz: Pod rządami menadżerskimi Joanny Muchy nawet imprezy komercyjne przynoszą wielomilionowe straty. Sprowadzenie podstarzałej gwiazdy, by uzasadnić budowę Narodowego Aqarium, było kolejnym niewypałem biznesowym i kosztowało "przeciętnego podatnika" 4,8 mln zł bezpowrotnych strat. Co gorsza, na odległym nawet horyzoncie ekonomicznym trudno odnaleźć iskierki nadziei na samofinansowanie się narodowego molocha. Kosztujący ponad 2 miliardy złotych bubel-gigant jest już tylko pośmiewiskiem z Polnische Wirtschaft, a także doskonałym źródłem utrzymania dla protegowanych oraz profitów dla firm naprawiających błędy i niedoróbki.
Warto dodać, że deficytowy koncert odbył się w 68. rocznicę wybuchu powstania warszawskiego, co współgrało z uczczeniem poległych 200 tysięcy mieszkańców Warszawy jak przysłowiowa pięść z nosem. (sjw)

20.04.2013

Premier Donald Tusk uzasadnił dymisję ministra skarbu Mikołaja Budzanowskiego brakiem odpowiedniego nadzoru nad spółkami Skarbu Państwa, w tym przede wszystkim tymi, od których zależy bezpieczeństwo energetyczne kraju.

Komentarz: Dymisje w rządzie Donalda Tuska wynikają bardziej z problemów wizerunkowych, niż realnych okoliczności. Gdyby zależały od wyników pracy, to minister M. Budzanowski wyleciałby z hukiem choćby po aferze olsztyńskiej, lub pogrążeniu LOT-u. Wcześniej też było podobnie, vide fenomenalne sukcesy min. Grada w degradacji, choćby przemysłu stoczniowego. Gospodarcze "kombinacje" z Rosjanami nie byłyby niczym nagannym, gdyby mieściły się w ramach polskiej racji stanu. W tym przypadku nic takiego nie miało miejsca. Nie oszacowano potencjalnych zysków (jak dotąd wychodzimy bardzo marnie na transferach z Rosji), a politycznie tracimy pozycję przetargową w sprawie wydobycia łupków (bo KE może nam "oferować" w zamian rosyjski gaz pod pretekstem troski o ekologię), a także narażamy na szwank nasze partnerstwo z Ukrainą. A swoją drogą, odnoszę wrażenie, że rzekoma niewiedza ministra skarbu, premiera Donalda i ludowego niemowy medialnego (po spotkaniu w Rosji z rodziną Ponomariowów) wiceministra Janusza, to typowa "ściema". Zastanawia mnie tylko jedno, ile można zarobić na puszczeniu pieremyczki przez nadwiślański kraj... Myślę, że chodzi o pokaźne kwoty. (sjw)

17.04.2013

"(...)W dzisiejszym świecie nie dałoby się ukryć zamachu. Nie ma takiej możliwości, nie przy tego typu technice i zasobach, jakie posiadają służby NATO. Sama myśl oznaczałaby koniec możliwości funkcjonowania Rosji w świecie. Putin musiałby upaść (...) Raz na jakiś czas ze służb rosyjskich i nie tylko ze służb, bo także z administracji, ktoś ucieka na Zachód. A to oznacza, że mógłby on przekazać informacje na temat ewentualnego zamachu na polski samolot w Smoleńsku" - zapewniał w Radiu ZET gen. Gromosław Czempiński.

Komentarz: Po pierwsze, Polska jest, wprawdzie drugoplanowym, ale jednak sojusznikiem państw NATO. Jeśli rząd sojusznika oficjalnie nie wyraża chęci pozyskania "wrażliwych" informacji na swój temat, to nikt mu nie będzie na siłę ich wciskał. Po drugie, jeśli państwa zachodnie (z USA na czele) uzyskałyby jakiekolwiek informacje narażające na szwank ich stosunki z Rosją, to natychmiast nałożyłyby całkowite embargo na ich rozpowszechnianie. Co najwyżej, wykorzystałyby je do potencjalnego szantażu poprzez kanały dyplomatyczne. Tego typu procedury zastosowano po zainkasowaniu wielu cennych informacji od płk. Kuklińskiego. Po trzecie, uciekinier z Rosji jest albo podwójnym agentem, albo jeżeli nawet nie jest źródłem fałszywych danych, to musiałby być wykonawcą zamachu, by tak tajną operację mógł zrelacjonować. W innym przypadku nie miałby szans się tego dowiedzieć. Po czwarte, ani na Wschodzie, ani na Zachodzie, nikt nie tęskni za powrotem linii politycznej Lecha Kaczyńskiego, bo polska polityka zagraniczna była wówczas dla jednych zbyt konfliktowa, a dla drugich nazbyt niezależna. W związku z tym nikt z wielkich tego świata nie byłby zainteresowany ujawnianiem swojej wiedzy i naruszaniem status quo, gdyby katastrofa pod Smoleńskiem nastąpiła w efekcie zamachu.
Gen. Czempiński zapewne więc dworował sobie z Moniki Olejnik, bo nawet w czasach "żelaznej kurtyny" każde słowo politycznego uciekiniera przeznaczone dla opinii publicznej było ocenzurowane, a współcześnie jest także warunkiem jego przeżycia. W przenośni i dosłownie. (sjw)


30.03.2013

W publicznej telewizji niemieckiej ZDF pokazano trzyczęściowy film "Nasze matki, nasi ojcowie", który przedstawia historię II wojny światowej w świetle przeżyć pięciorga młodych przyjaciół z Berlina. Polskich partyzantów z AK przedstawia się filmie jako zdeklarowanych antysemitów.

Komentarz: Niemcy poszukują formuły, która pozwoli im oczyścić pokolenie ojców z miazmatów nazizmu i zbrodni popełnionych z inspiracji tej doktryny. Najlepszym antidotum wydaje im się wciągnięcie "do spółki" innych narodów, z czego najłatwiejsza wydaje się "inkorporacja" Polaków. Pierwszy etap tej kampanii propagandowej nastąpił po dużych wpłatach odszkodowań niemieckich na rzecz Izraela i obywateli żydowskich, gdy w inspirowanych filmach o holocauście, książkach i wystąpieniach pojawiły się "polskie obozy śmierci". Po objęciu prezydentury przez Aleksandra Kwaśniewskiego podjęto międzynarodową akcję nagłośnienia gestapowskiej akcji przeciwko Żydom w Jedwabnie jako inicjatywy polskiej społeczności lokalnej. Film "Nasze matki, nasi ojcowie" idzie o krok dalej stawiając tezę o totalnym rozpowszechnieniu nazizmu w polskim społeczeństwie. Udowadnia to poprzez odmowę uratowania Żydów z niemieckiego transportu przez partyzantów AK. Warto zauważyć, że współczesne pokolenia mogą traktować fikcję wymyśloną przez speców od niemieckiej polityki historycznej jako niezaprzeczalne fakty. I fikcja zatruje świadomość Niemców. Zresztą nie pierwszy raz. (sjw)

09.03.2013

Prezydium Sejmu III RP odmówiło kandydatowi PiS na premiera prof. Piotrowi Glińskiemu, by w ramach konstruktywnego votum nieufności wobec rządu Donalda Tuska przedstawił w Sejmie swój program.

Komentarz: Pomijając brak podstaw "arytmetycznych" do podjęcia inicjatywy przez PiS, należy podkreślić istotne aspekty wizerunkowe. Po pierwsze, odrzucenie takiej prezentacji dyskredytuje w opinii światowej wersję demokracji parlamentarnej obowiązującej w Polsce. Uniemożliwiono konstytucyjnemu kandydatowi na premiera przedstawienie izbie swoich koncepcji politycznych. Argument, iż regulamin Sejmu nie przewiduje "wystąpień kandydata nie będącego posłem" jest o tyle żałosny, że był już łamany w III RP, np. dla Tadeusza Mazowieckiego, który był kandydatem na premiera. Po drugie, prezes PiS dzięki fortelowi z tabletem jednak zaprezentował kandydata, czym wzbudził podziw znacznej części Polaków kontestujących Sejm jako rządową maszynkę do głosowania. (sjw)

*

Poseł Platformy Obywatelskiej Stefan Niesiołowski odrzucił sugestie zawarte w raporcie Polskiej Fundacji Pomocy Dzieciom "Maciuś". Z raportu wynika, że w Polsce ok. 800 tys. dzieci z klas 1-3 cierpi głód lub nie otrzymuje dodatkowych posiłków, co plasuje nasz kraj pod tym mało zaszczytnym względem na trzecim miejscu w Europie, zaraz po Bułgarii i Rumunii. Poseł PO zasugerował, że jeśli dzieci z ubogich rodzin nie mają chleba, to mogą jeść szczaw, jak to miało miejsce w czasach jego dzieciństwa.

Komentarz: Może poseł jadał szczaw w zrujnowanej powojennej Polsce, a może przy okazji skubnął tzw. szaleju. Nie wiadomo, czy negatywnie nie odbiło się to po latach (ślinotok, wymioty mentalne). Cykutotoksyna co prawda zabiła Sokratesa, ale być może gorzej ją znoszą jednostki myślące na pewnym poziomie. Namawianie polskich dzieci przez posła Stefana N. do jedzenia szczawiu z nasypów kolejowych, przy obecnym zatruciu go w tym miejscu rakotwórczymi węglowodorami, jest nie tylko nieodpowiedzialne, ale kwalifikuje wręcz do śledztwa prokuratorskiego jako działanie na szkodę całej populacji młodych Polaków. (sjw)

*

PiS jest najbardziej populistyczną partią spośród partii obecnie reprezentowanych w Sejmie, zaś PO najmniej populistyczną. Taki wniosek wyciągnął politolog z Uniwersytetu Łódzkiego Paweł Przyłęcki w książce pod tytułem: „Populizm w polskiej polityce” wydanej ostatnio przez Wydawnictwo Sejmowe, a pozytywnie zrecenzowanej przez Romana Backera prof. politologii z UMK i prezesa Polskiego Towarzystwa Nauk Politycznych. Uzasadniając tezę książki R. Backer nadmienił, że wynik zależy od użytych narzędzi badawczych: "dobór narzędzi jest kwestią autorską", a jego zdaniem autor udowodnił, że każda partia jest w jakimś stopniu populistyczna. "Jednoznacznymi wskaźnikami populizmu są antyelityzm, a także odwoływanie się do kategorii ludu. I te kategorie znalazły się też w książce".

Komentarz: Tradycyjnym kryterium populizmu w krajach demokracji parlamentarnej jest instrumentalne pozyskiwanie popularności i aprobaty wyborców poprzez kłamliwą propagandę lub fałszywe obietnice, których partie nie zamierzają zrealizować.
Można zgadywać do trzech prób, która partia w naszym kraju literalnie spełnia powyższe kryterium od ładnych paru lat. Autor zaś za populizm uznał za to: posługiwanie się hasłem budowy IV Rzeczypospolitej, krytykę układu społeczno-politycznego III RP, a także - antykomunizm, eurosceptycyzm, negatywny stosunek do Niemiec i przywoływanie wartości chrześcijańskich. Recenzent książki R. Backer sugeruje, że metody badawcze to właściwie swoista wolnoamerykanka i można stosować dowolne kryteria ich wyboru. Niestety w prawdziwej nauce obowiązują nieco mniej liberalne zasady. Populizm można różnie definiować, ale nie można go mylić z opcjami celów politycznych poszczególnych partii. "Podłożenie" pod populizm krytyki elit Trzeciej RP świadczyć może o tym, jak rozpaczliwie próbuje się bronić skorumpowany doszczętnie system elit postsolidarnościowych. Zwłaszcza chodzi mi o tych, którzy do Solidarności "przyszyli się" dla prywaty i kariery. Apologeci tego systemu do samoobrony statusu własnego i "republiki kolesiów" używają manipulacji nauką, a nierzadko i pseudonauką. Wykluczają w tych badaniach, to co jest w powszechnie znane, iż elity III RP charakteryzują się nadzwyczajną siłą wiązań z posadami. Mówiąc nieco trywialnie: "bez talentu i głupie, lecz mają magnes w d...".
Bardzo mi ta sejmowa książka przypomina publikacje marksistowskich autorów radzieckich wojujących onegdaj z cybernetyką, czy genetyką, jako burżuazyjnymi naukami na służbie imperializmu amerykańskiego. One również prezentowały punkt widzenia określonej partii. A, o ile wiem, R. Backer startował w politologii jako egzegeta marksizmu, więc widać tu pewną konsekwencję metodologiczną. (sjw)


23.02.2013

Były prezydent III RP Aleksander Kwaśniewski będzie wspierał pomysł stworzenia wspólnej listy środowisk centrolewicowych w wyborach do Parlamentu Europejskiego w ramach Ruchu Europa Plus. - Jestem gotów podjąć ten trud - podkreślił Kwaśniewski. Sam nie wie jeszcze, czy będzie kandydował do PE. - Ale tego nie wykluczam - dodał.

Komentarz: Dzięki swatce politycznej Markowi Siwcowi Aleksander Kwaśniewski i Janusz Palikot są w związku. Wszyscy mają interes, by trafić do Brukseli. Były prezydent, cudownie uleczony z choroby filipińskiej, ostatnio doradca Jana Kulczyka i Nursułtana Nazarbajewa, dzięki europarlamentarnej posadzie ma szansę zostać wpływowym lobbystą. Skompromitowany przywódca własnego ruchu dzięki Kwaśniewskiemu może się pochwalić w Sejmie, że ktoś go traktuje poważnie. No, a Siwiec może powtórnie pocałować ziemię brukselską, co nie było pewne z racji nieufności, jaką wzbudzał w SLD. Najzabawniejsze w tej inicjatywie jest nie to, że rozkręcają ją znani skandaliści, ale fakt, że pod sztandarami lewicy do brukselskich stołków aspirują milionerzy. Mogą się tłumaczyć, że podążają śladem Freda Engelsa. W każdym razie wzruszający będzie chór milionerów wznoszący pod niebo słowa pieśni "Powstańcie, których dręczy głód". (sjw)

16.02.2013

Podczas meczu z Izraelem o pierwsze miejsce w grupie I Strefy Euroafrykańskiej nasze tenisistki były głośno obrażane przez izraelskich kibiców. Z trybun dobiegały wyzwiska i groźby.

Komentarz: Szowinizm, a może już pierwociny nazizmu, wyrażane przez reprezentantów młodego pokolenia Izraelczyków, są Polakom (i nie tylko) powszechnie znane. Dewastacja krakowskich, czy warszawskich hoteli, w trakcie oświęcimskich wizyt młodych Izraelczyków i hasła, które przy tej okazji padają, świadczą o niskiej kulturze politycznej, a także ogólnej tego pokolenia. Czas na zdecydowaną reakcję nie tylko polskiego MSZ wobec chamstwa dotykającego wybitne sportsmenki oraz zdecydowane działania polskiej policji wobec barbarzyństwa gości zachowujących się jak w podbitym kraju. Przyjazne nastawienie Polaków wobec żydowskich historycznych współbraci nie powinno nam przesłaniać obowiązku reagowania na społeczne dewiacje i rozpasanie wobec obywateli RP. Choćby to była tylko III RP. (sjw)


13.02.2013

W wyniku autopoprawki Naczelnej Prokuratury Wojskowej ogłoszono, że brzoza "smoleńska" został ścięta na wysokości 6 metrów i 66 centymetrów, a nie 7,70 metra.

Komentarz: Trwa spektakl żałosnych pomyłek instytucji zajmujących się oficjalnie katastrofą rządowego tupolewa pod Smoleńskiem. Po pierwsze, pomniejszona pomyłka MAK oraz komisji Millera i tak jest tzw. "wielbłądem", gdyż nawet uwzględniając postrzępione miejsce ścięcia i nierówności podłoża, można się było pomylić co najwyżej o kilka milimetrów, a nie o półtora metra!
Po drugie, jeśli na podobnych zasadach i faktach obie komisje rządowe budowały swoje koncepcje katastrofy, to można je śmiało zakwalifikować do twórczości z zakresu science fiction, a znakomite prezentacje filmowe należało zgłosić do Oskara. Efekty specjalne, a zwłaszcza "beczka" potężnego samolotu po starciu z brzozą, radykalnie przerastają efekty pokazane w scenach filmu o zabiciu Osamy Bin Ladina. W Hollywood, w walce o pozłacaną statuetkę, mógłby im zagrozić jedynie produkt firmowany przez National Geografic "Śmierć prezydenta", spłodzony na podstawie oficjalnych raportów.
Wreszcie po trzecie, poprawka parametrów na trzy szóstki wygląda na marketingową "wrzutkę" przekierowującą uwagę publiczności na świat zjawisk nadprzyrodzonych, czarów i demonów. Reorientacja dyskusji przyniosłaby ulgę twórcom ekspertyz komisji Millera, którzy w "realu" ośmieszyli termin "ekspert rządowy". Sądząc po logice wystąpień przewodniczącego p. Laska, trudno się dziwić, że unika on jak diabeł święconej wody spotkania z ekspertami strony przeciwnej. (sjw)

9.02.2013

Brzoza jest złamana na wysokości 7 metrów i 70 centymetrów - poinformował kpt. Marcin Maksjan z Naczelnej Prokuratury Wojskowej na stronie rp.pl. Zaś raport MAK i komisja Jerzego Millera orzekły, że brzoza ucięta została na wysokości około pięciu metrów. Według pomiarów biegłych polskiej prokuratury średnica drzewa w miejscu złamania jest o 12 centymetrów grubsza niż w raportach MAK i komisji Millera.
Zderzenie z brzozą nie było przyczyną, tylko zejście poniżej pułapu minimum. Jest to bardzo dokładnie opisane. Naprawdę zachęcam do sięgnięcia w tej sytuacji do raportu, tam przyczyny są bardzo dokładnie opisane - stwierdził Graś w radiu RMF FM. Z tego względu nie ma powodów, by komisja Jerzego Millera wznawiała prace. Na razie nie ma ku temu żadnych podstaw. Przyczyny i okoliczności są bardzo dokładnie opisane w raporcie - podkreślił rzecznik rządu.

Komentarz: Jeśli eksperci polskiej komisji rządowej oraz pararządowego rosyjskiego MAK w sprawie parametrów jedynego drzewa uczestniczącego w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem pomylili się o 50% jego wysokości po katastrofie, to fakt ten kończy definitywnie dyskusję na temat ewentualnej "fachowości" i "naukowości" tych komisji. Błąd dopuszczalny przy tego typu badaniach (zależnie od aparatury) jest kilka tysięcy do kilkuset tysięcy razy mniejszy, a leśniczy ze zwykłą miarką 10-metrową mogłby się pomylić o pół centymetra, czyli 540 razy mniej niż te komisje. Wynika z tego, że "eksperci" MAK wykonywali badania "na oko" i w dodatku bez alkomatu, zaś Komisja Millera przyjęła ustalenia MAK "na wiarę".
Osąd rzecznika rządu Pawła Grasia o nieistotności dla obrazu katastrofy mniemanego przez MAK i komisję Millera urwania fragmentu skrzydła i wykonania obrotu przez samolot, nasuwa dwa wnioski. Pierwszy wniosek, to dyskredytacja wyników MAK i KM, gdyż uderzenie w brzozę stanowiło w ich raportach istotny przyczynek do katastrofy. Drugi wniosek, to zbliżenie się opinii Grasia do ekspertyz komisji Macierewicza, które również nie przypisywały owej brzozie żadnych mocy katastrofogennych.
Warto jeszcze dodać, że w grudniu 2011 roku dwaj eksperci lotniczy i wykwalifikowany geodeta zbadali brzozę "smoleńską" na zlecenie Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Z niewiadomego względu wyniki tych badań oraz pomiarów nie zostały opublikowane, a więc zapewne je utajniono ze względu na ich sprzeczność z raportem MAK i koncepcjami raportu Millera. (sjw)

30.01.2013

Posłanka PiS Krystyna Pawłowicz podczas spotkania z wyborcami w Mińsku Mazowieckim scharakteryzowała swoją reakcję na reprezentantkę Ruchu Palikota Annę Grodzką: "Jak ja widzę faceta koło siebie, jak ja mam mówić "proszę pani"?
(...) W jednej z audycji byliśmy w radiu, byliśmy razem i on mi udowadniał, że on jest, kobietą się czuje (...), naprawdę twarz boksera (...). To nie jest tak, że jak ktoś się nażre hormonów i sobie operacji trochę zrobi, to się stanie kobietą, kod genetyczny decyduje". Negatywnie oceniła te charakterystyki transseksualistki grupa naukowców, która wystosowała list otwarty do rektora szkoły wyższej w Ostrołęce, gdzie K. Pawłowicz jest zatrudniona: "Homofobia i transfobia to współczesna wersja przedwojennego polskiego antysemityzmu. Dziś żaden szanujący się uniwersytet nie dopuściłby, by jego profesor wypowiadał jawnie antysemickie, oszczercze tyrady. Mamy nadzieję, że już niedługo tak będzie z homofobią i transfobią"

Komentarz: Nie podzielam osobiście poczucia humoru, które polega na publicznym wyśmiewaniu cudzej brzydoty. Z drugiej strony, jeśli ktokolwiek przyjmuje posadę klowna lub polityka, to musi się liczyć z tym, że publiczność i konkurencja podchwyci wszystkie rzeczywiste, ale też subiektywnie postrzegane wady. Osoby transseksualne muszą się liczyć z mieszanymi doznaniami tradycjonalistów, tym bardziej, jeśli swoją aparycją odbiegają od potocznych kanonów urody. List intelektualistów niestety jest bełkotem. Homofobia, czy transfobia, tak mają się do przedwojennego antysemityzmu jak krowa do Mlecznej Drogi. Przed wojną różne grupy etniczne, w tym Żydzi i Polacy, rywalizowały zawodowo, np. w handlu czy medycynie, i na tym tle rodziły się wzajemne anse. Współczesna homofobia nie wynika z rywalizacji zawodowej, ale najczęściej z agresywnej postawy środowisk homoseksualnych, które czują poparcie Unii dla swoich roszczeń, np. adopcji cudzych dzieci lub pozyskiwania potomstwa drogą in vitro. Należy się obawiać, że tyrady tchnące poprawnością polityczną wprowadzają na "szanujące się uniwersytety" zakapturzone dzierżymordstwo i zanik tolerancji dla inności. Także intelektualnej. (sjw)

27.01.2013

"National Geografic" wyemitował film "Śmierć prezydenta". Film Alexa Bystrama i Eda Sayera wyprodukowano w ramach serii "Katastrofy w przestworzach". Autorzy oparli się na raporcie rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK), a także na raporcie polskiej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (tzw. komisji Millera).

Komentarz: Reżyserowie filmu oparli się na koncepcjach, które opisują katastrofę w świetle hipotez komisji rządowych. Nie wzięli pod uwagę gry politycznej wobec prezydenta toczonej przez obydwu premierów. Nie uwzględnili też najnowszych ustaleń, które podważają zarówno scenariusze MAK, jak i komisji Millera, dotyczące "brzozy ppanc", jak i typową dla rosyjskich dochodzeń konkluzję nt. błędów pilotów. Jednostronność obrazu można wiązać z kilkakrotną progresją dochodów kanadyjskiego producenta filmu firmy Cineflix w Rosji w ostatnich latach. Jeśli Cineflix spełni oczekiwania rosyjskich władz w kwestii wizerunku katastrofy, to z całą pewnością może liczyć na wdzięczność strony rosyjskiej. Spełni zatem warunki "pożytecznego idioty" za godziwą opłatą. (sjw)

22.01.2013

Marszałek Sejmu Ewa Kopacz udzieliła wywiadu red. Monice Olejnik w radiu "Zet" w którym ostro zaatakowała "lustratorów" rodziny sędziego Igora Tuley'i: "Odwaga i determinacja sędziego Igora Tuleyi, który odważył się wystąpić sam przeciwko wszystkim i powiedzieć, co wyczytał w tych dokumentach w moim odczuciu zasługuje na pełne uznanie (...) Natomiast to co się wydarzyło potem, kiedy zlustrowano całą jego rodzinę jest obrzydliwością. Nie boję się tego słowa, to jest obrzydliwość. Po to tylko, żeby pokazać, że jest to człowiek gorszego sortu. Dlatego, że był odważny. (...) Mamy w szkole dzieci. Gdyby nie daj Boże znalazłoby się tam dziecko, którego rodzic z takiego czy innego powodu trafił do więzienia, to należy go izolować, bo on też będzie miał skłonność do kradzieży samochodów? Dla mnie to graniczy z absurdem - dodała. (...) To jest pokazanie, co może nas czekać, jeśli ci, którzy mają obsesję sprawdzania do któregoś pokolenia, doszliby do władzy. Mają tę swoją obsesję, nie dowierzają, wszystkich traktują jako ludzi, którzy muszą mieć w genach coś złego, choćby tylko dlatego, że rodzice zajmowali się taką czy inną rzeczą (...)".

Cyt. za: http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/417139,ewa-kopacz-krytykuje-lustratorow-sedziego-igora-tuleyi.html, 22.01.2013, 20:57.

Komentarz: Pani Ewa Kopacz, niestety nie po raz pierwszy, rozminęła się z logiką i faktami. Po pierwsze, odwaga przypisania całego zła działaczom opozycji jest pospolitym przypodchlebianiem się władzy. Kolokwialnie określane jako wchodzenie bez wazeliny. Po drugie, sędzia Tuleya nie wystąpił przeciwko wszystkim, bo o ile dobrze rozumiem, należy tu wyłączyć marszałek Kopacz. Po trzecie, "lustracja"
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego